Lewis Carroll, Alicja w Krainie Czarów, w tłumaczeniu E. Tabakowskiej

Kim tak naprawdę jesteś, Alicjo?

Nie wolno lekceważyć literatury dla dzieci. Powiemy nawet więcej – wręcz nie wypada tego robić. Intuicja oraz czytelnicza odpowiedzialność powinny bowiem zawczasu podpowiedzieć, że dobrze jest znać (za)wartość i bogatą historię książek dla dzieci, a także skarbów pod dziecięcym szyldem zaszufladkowanych. Szczególne miejsce na mapie literatury dziecięcej zajmuje Wielka Brytania. Warto wymienić choć kilka nazwisk: C.S. Lewis, J.R.R. Tolkien, James Matthew Barrie, Frances Hodgson Burnett, Edith Nesbit, Alan A. Milne, Robert Louis Stevenson, Rudyard Kipling, Hugh Lofting, no i oczywiście Lewis Carroll. Przyglądając się z bliska dorobkowi tych znamienitych postaci, można wysnuć wniosek, który obala pewien mit i stereotyp zarazem. Otóż dobra literatura dla dzieci nie jest przeznaczona (sic!) wyłącznie dla dzieci. Przeważnie bowiem charakteryzuje się możliwością dwojakiej lektury – tej pierwszej, nieco naiwnej, radosnej i ufnej oraz tej dorosłej – sceptycznej, pełnej zagadek i niespodzianek, wnikliwszej. Literatura dziecięca to zatem poważna sprawa – nie bez przyczyny tak często za jej tworzenie zabierali się naukowcy i profesorowie.

Płacząca Alicja (il. Tove Jansson)

Lewis Carroll również był człowiekiem nauki, a dodatkowo – ścisłowcem.  Oprócz literatury pozostawił po sobie całą masę prac naukowych z zakresu matematyki, logiki czy kryptografii. Był też wybitnym fotografem, jednym z największych w XIX wieku. W sferze prywatnej uważano go jednak za dziwaka, szczególnie ze względu na jego nadmierne zainteresowanie światem dziecięcym, a zwłaszcza – dziewczynkami. Niektórzy zwęszą w tym skandal obyczajowy, inni zrzucą to na karb swego rodzaju pisarskiej ekstrawagancji. Niemniej jednak Carroll to postać wybitna i fascynująca zarówno ze względu na biografię, jak i na dokonania, z „Alicją w Krainie Czarów” na czele – książeczką o wielu poziomach i zupełnie nie taką, jak czasem zwykło się uważać.

Alicja zerwała się na równe nogi, ponieważ przemknęło jej przez myśl, że nigdy ale to nigdy dotąd nie widziała królika, który miałby kamizelkę z kieszonką albo zegarek, który mógłby z tej kieszonki wyciągnąć. Bardzo zaciekawiona, pobiegła za nim przez łąkę i zdążyła jeszcze zobaczyć, jak Królik wskakuje do wielkiej króliczej nory pod żywopłotem. Nie minęła nawet sekunda, a Alicja wskoczyła tam za nim, ani przez moment nie myśląc o tym, jak się potem stamtąd wydostanie.

„Wiktoriańska” Alicja Johna Tenniela

Historię dziewczynki, która pobiegła za Białym Królikiem z zarysu zna prawie każdy. Wielu starszych czytelników kojarzy ją z sympatyczną disneyowską stylistyką. Natomiast młodsze pokolenie w pamięci będzie miało zapewne barwną ekranizację Tima Burtona z Mią Wasikowską (Alicja) i Johnym Deppem (Szalony Kapelusznik) w rolach głównych. Nawet jeżeli spojrzymy na Alicję wyłącznie w kategoriach opowieści dla dzieci, już przyglądając się jej ekranizacjom, trudno nie zwrócić swojej „dorosłej” uwagi na pociągającą mroczność i absurdalność tej opowieści. Wnikliwa i świadoma lektura potwierdza to słuszne wrażenie, stając się jednocześnie fascynującą literacką wyprawą, nie tylko w ślad za przygodą małej bohaterki, ale i pełnym ukrytych metafor, rebusów czy aluzji filozoficznym traktatem.

Zagęszczenie znaczeń, które Carroll umieścił w na pozór niewinnych zdaniach jest imponująca. Pod fasadą dziecięcej historii odważył się zadać frapujące pytania o ludzką tożsamość, a konkretniej jej kryzys, o normy naszych zachowań (czy w ogóle takowe istnieją?), a także ich granicę z szaleństwem. Zasiał przy tym wątpliwości dotyczące naszej świadomości w odbiorze świata (czy potrafisz rozróżnić co jest jawą, a co jest snem?), rzeczy i niemożliwości autentycznego ich posiadania, czasu i przestrzeni.

Gdzie ta druga drabina? (il. Tove Jansson)

Udowodnił także ogromną moc języka, a przy okazji w wyraźny sposób sparodiował wiktoriański sposób myślenia o dzieciach, ówczesną „restrykcyjność” wychowania, bezsensowne zasady i pusty dydaktyzm. To wiele, jak na książeczkę dla dzieci.

– Kimże ty właściwie jesteś? – zapytała [Gąsienica – dop. D.J] (…) Alicja odpowiedziała dość nieśmiało: – Nie wiem, akurat teraz nie wiem dokładnie, proszę pani. Wiedziałam, kim byłam, kiedy się obudziłam dziś rano, ale od tego czasu chyba się parę razy zmieniłam.

W zeszłym roku otrzymaliśmy w swoje ręce kolejne nowe wydanie tejże niesamowitej historii – w świeżym tłumaczeniu Elżbiety Tabakowskiej, tym razem uzupełnionym świetnymi ilustracjami Tove Jansson – twórczyni „kultowych” Muminków. Zarówno historia przekładów „Alicji”, jak i rysunków, które towarzyszyły jej kolejnym wydaniom, jest długa i fascynująca. Nic więc dziwnego, że w posłowiu pada pytanie: „dlaczego jeszcze raz?”. Po co nam kolejna wersja Alicji? Na to pytanie można odpowiedzieć słowami profesora Tadeusza Sławka, znawcy literatury anglojęzycznej, który na swoich wykładach zwykł twierdzić, że każde pokolenie powinno postarać się o własny przekład tej wielopłaszczyznowej książki – w nowych sceneriach i w nowej wrażliwości. Mimo że jednym z najsłynniejszych i najbardziej „zaakceptowanych” tłumaczy „Alicji” jest Maciej Słomczyński, a w dziedzinie ilustracji to eleganckie rysunki Johna Tenniela „przyrosły” do niej najskuteczniej – wciąż pozostaje ona wyzwaniem dla kolejnych entuzjastów literatury.

Herbatka z Marcowym Zającem i Szalonym Kapelusznikiem (il. John Tenniel)

Tłumaczenie Elżbiety Tabakowskiej nadaje Alicji zarówno świeży język, bliższy naszemu pokoleniu (nazwy własne, wierszyki „Na tapczanie leży leń” i inne językowe niuanse – napiszemy o tym w odrębnym tekście), jak i odnowioną scenerię. „Alicja mówi zwykłym współczesnym językiem, jakiego używałaby dziewczynka z ilustracji Tove Jansson, gdyby była Polką; jest bystra jak jej rówieśniczki, czasem używa mądrych słów, a czasem słów, które nie bardzo rozumie” – wyjaśnia tłumaczka.

Kot Znikot na dworze Królowej Kier (il. Tove Jansson)

Kot Znikot na dworze Królowej Kier (il. Tove Jansson)

Tove Jansson zilustrowała „Alicję” w 1966 roku. Jej praca jest bez wątpienia godna uwagi również z perspektywy jej charakterystycznego dorobku, czyli Doliny Muninków, pełnej dziwów, straszków i stworków. Dodatkowo twórczość fińskiej autorki w pewien sposób koresponduje z dziełem Lewisa Carrolla. Przecież także i o słynnych książeczkach z trollami w rolach głównych mówi się, że wykraczają daleko poza historie przeznaczone wyłącznie dla dzieci. Jansson nie wyzbyła się w klasycznej, angielskiej powieści swojego charakterystycznego stylu. Szpiczaste kończyny, duże oczy, swego rodzaju abstrakcja znana jest nam już z muminkowych historii – tutaj wszystko ponownie znajdzie swoje miejsce. Kapelusznik przypomni nam Włóczykija, domek, w którym utknęła Alicja – Chatkę Muminków na wzgórzu, im mniejsze stworzonko, tym bardziej będzie podobne do fantazji rodem z Finlandii – na jednej z ilustracji, jeżeli dobrze się przyjrzeć, odnajdziemy nawet Ryjka.

Psychodeliczna Kraina Czarów Dušana Kállaya

Psychodeliczna Kraina Czarów Dušana Kállaya

Nie stanowi to jednak wady, a pozwala spojrzeć na Alicję w nowy sposób, tajemniczy i przyjazny zarazem. Abstrakcja nie sięga tu tak daleko jak na ilustracjach Dušana Kállaya, którego wizja miała coś z mroku Davida Lyncha, natomiast baśniowość i niewinność nie narzuca się tu tak, jak w przypadku rysunków pojawiających się w typowo dziecięcych wydaniach „Alicji”.

To interesujące połączenie stanowi wspaniałą okazję, by zasiąść nad książką Carrolla raz jeszcze – ponownie podjąć się intelektualnej zabawy, odszukać nową perspektywę spojrzenia, a na koniec zadać sobie pytanie: „Kim tak naprawdę jesteś, Alicjo?”.

Lewis Carroll, Alicja w Krainie Czarów, tłum. Elżbieta Tabakowska, il. Tove Jansson, Wydawnictwo Bona, Kraków 2012.

Dorota Jędrzejewska

* Fragmenty „Alicji w Krainie Czarów” w tłumaczeniu Elżbiety Tabakowskiej.

5 Responses to Lewis Carroll, Alicja w Krainie Czarów, w tłumaczeniu E. Tabakowskiej

  1. Moja ulubiona książka. Z dzieciństwa. Stale obecna.
    Ale… nie znam nowego tłumaczenia – nieco mnie zaintrygowało to, co o nim piszesz. Może kiedyś nadarzy się sposobność, bym do niego sięgnęła.
    Ilustracje interesujące. Zaskakująco niezaskakujące ; )

    • Experyment says:

      Ja przeczytałem parę tygodni temu cztery tłumaczenia jedno po drugim: Słomczyńskiego, Stillera, Marianowicza i Tabakowskiej:) Chciałem pomóc Dorotce, bo mieliśmy początkowo skupić się na różnicach w tłumaczeniu, wykorzystując fakt pojawienia się najnowszej Alicji. Zdecydowaliśmy jednak, że rozbijemy materiał na dwa osobne teksty.

      U Elżbiety Tabakowskiej znajdziesz kilka „rewolucyjnych” rozwiązań, choć osobiście na najwyższym stopniu mojego podium wciąż stoi „malutka” Alicja Słomczyńskiego; w zielonej oprawie z Czytelnika… („malutka” formatem:)

      Pozdrawiam,

      Rafał

Dodaj komentarz