Papierowy Ekran 2012


Papierowy-ekran-logoExperyment nominowany do nagrody Papierowego Ekranu 2012

Organizatorzy Papierowego Ekranu – Fundacja NADwyraz i miesięcznik Wydawca – od 2007 roku przyznają nagrodę w konkursie na najlepszy serwis internetowy o książce, zwracając uwagę na witryny internetowe promujące w niebanalny sposób literaturę i czytelnictwo.

W tegorocznej edycji wśród dwudziestu stron, które zostały nominowane do nagrody głównej, znalazł się również Experyment. Uroczystość wręczenia nagród odbyła się 27 października podczas 16. Targów Książki w Krakowie.

PAPIEROWY EKRAN 2012 – NOMINOWANI:

Booka – Bazar Książek Używanych

Book me a Cookie

Carpenoctem

Czas Dzieci

Papierowy-ekran-plakatExperyment – recenzja dobrej książki

Granice

Kocham Książki

Krytycznym okiem

Książki na Czacie

Książki Zbójeckie

Lubimy Czytać

Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka!

Plaster Łódzki

Polska ilustracja dla Dzieci

Popmoderna

Pratchett – Świat Dysku w pigułce

Szkoła Czytania

Szuflada

Xiegarnia

Zaczytaj się

Papierowy-ekran-baner

Papierowy Ekran 2012

 

NAGRODY

Kapituła konkursu przyznała Nagrodę Główną serwisowi internetowemu Xiegarnia. Wyróżnienia otrzymały: portal Szkoła Czytania i serwis społecznościowy dla czytających Lubimy Czytać. Nagroda Czytelników trafiła w ręce twórców portalu dla naszych najmłodszych czytelników oraz ich rodziców – Czas Dzieci.

Wszystkim nagrodzonym i nominowanym serdecznie gratulujemy!

Agata Tuszyńska, Tyrmandowie. Romans amerykański. Recenzja.


Tyrmandowie-Romans-Amerykanski-okladkaContigo Pan y Cebollas *

Ona, Mary Ellen Fox, miała 23 lata, świat i życie przed sobą, kochała się w XIX-wiecznej literaturze hiszpańskojęzycznej, była konserwatystką i, jak każda młoda kobieta, wierzyła, że jest księżniczką. Poza tym przepadała za szalami z kaszmiru, chłonęła literaturę, sztukę, uwielbiała świat mody.

On, Leopold Tyrmand, miał lat 50, dopiero co uciekł z komunistycznej Polski, napisał kilka książek, w tym kultowego „Złego”, był mężczyzną po przejściach, z pewną sławą kobieciarza; dobrze wiedział, że nie jest księciem na białym koniu. W Polsce postrzegany był jako liberał, w USA jako konserwatysta. Najczęściej do obu tych określeń dodawano przymiotnik radykalny.

Czekało na nich piętnaście wspólnych lat. Był maj 1970 roku – najlepszy czas, aby rozpocząć romans. Romans bardziej intelektualny niż namiętny. Leopold w uczuciach, a na pewno w ich wyrażaniu, był wstrzemięźliwy. Mary Ellen przyjęła taki język miłości. Lewicowa kontrkultura lat siedemdziesiątych, prawie 28 lat różnicy wieku, Rose (matka Mary), która chciała dla córki lepszej partii, apodyktyczność i bezkompromisowość sądów Tyrmanda oraz inne wzorce kulturowe kochanków –wszystko to niezbyt dobrze wróżyło perspektywom związku. A jednak przeciwności zostały pokonane. Dokładnie o tym „A jednak” jest książka „Tyrmandowie. Romans amerykański.”

Leopold-TyrmandHistoria miłości Mary i Leopolda relacjonowana jest na dwa sposoby.

Pierwszym, dominującym zwłaszcza w opowieści o początkach związku, są listy. Ona najczęściej zwracała się do niego Lolek, czasem Lo. On nazywał ją Miskeit, co można przetłumaczyć jako Brzydula (częściej Droga niż Kochana). Listy nie są romantyczne i jeszcze mniej namiętne; są jednak bez wątpienia osobiste. Cechuje je pewien dystans, pełne są niedopowiedzeń. Obie strony, zgodnie ze swymi konserwatywnymi przekonaniami, uważały, że o pewnych rzeczach można tylko rozmawiać, nie należy pisać.

Mary-Ellen-Fox (fot. archiwum M.E.Fox)Drugim jest narracja Mary Ellen. Wspomnienia te oddziela od chwili śmierci Tyrmanda ponad 25 lat. Wystarczająco dużo, aby sobie uporządkować myśli, nabrać dystansu i ocenić dawną miłość. Tak właśnie opowiada pani Tyrmand.

Oprócz historii miłości i małżeństwa Mary i Leopolda, w książce znajdziemy dużo szczegółów z codziennego życia Tyrmanda. Począwszy od jego entuzjazmu do jazzu i Kubusia Puchatka. Przez zwyczaj częstowania amerykańskich gości bigosem i „tyrmandówką” (rodzaj nalewki, którą przyrządzał), pewien wstręt Leopolda do wydawania pieniędzy, jego manifestacyjny antykomunizm, skłonność i słabość do niewyszukanej i prostej kuchni. A skończywszy na spotkaniach ze Stefanem Kisielewski i Sławomirem Mrożkiem.

Niewątpliwą zaletą książki są faksymilia listów oraz duża ilość zdjęć Leopolda, Mary Ellen oraz osób i miejsc im bliskich.

Agata Tuszyńska, Tyrmandowie. Romans amerykański, Wydawnictwo MG, Kraków 2012.

Dominik Śniadek

* Contigo Pan y Cebolla (Z tobą chleb i cebula) – hiszpańskie przysłowie, które odpowiada polskiemu „Na dobre i na złe”.

Vladimir Nabokov, Lolita.


Lolita-okladka-2012O, pani na mych włościach!

Jakże dziwnie i słodko było odnaleźć ją samą w przedziwnym gaju imion,
w eskorcie róż – księżniczkę elfów między dwiema damami dworu.

Lolito, ornamencie literackiego kosmosu, ogniu lędźwi słowa, pomiędzy które wciskasz się bez pardonu, niewinna i dzika jednako, światłości swej świadoma!

Z jakimż nietaktem ten padół ziemski Cię nosi, niegodzien zadrapań Twych całować na kolanach, niegodzien piasku spod stóp Twych zamiatać, niegodzien szeptu Twego słuchać, wsłuchiwać się w Ciebie całą, Ciebie, co słowa w szeregu, jedno po drugim po kątach rozstawiasz, niegodzien kosmyków włosów Twych muskać, tychże nawet, co to upadły na ziemię pod upośledzonym ostrzem homo ferusa fryzjera, człowieka zdziczałego, barbarzyńcy, który perfekcję Twą dotykiem wulgarnym pokalał.

Lolito, panno zwiewna! Kto Cię dzieckiem zowie, ten oczy stale musi ku słońcu zwracać, oślepiony, bądź gałki oczne bielmem zasnute nadaremno przecierać, nadaremno, bo jasnym jest, iż oślepł na wieki. Sto czterdzieści Twoich pięć centymetrów pod nieboskłon Cię wznosi, skąd wszystko małe, małe i nędzne, a Tyś jedna wielka.

Jean-Honore-Fragonard-HustawkaO, panno wśród ruin! Grzęźniesz w mych rękach, konterfekt Twój niczym gołąb zamknięty w klatce, skazany na odruchy puste złej człowieczej woli, być może na słowo, dwa-trzy słowa, cztery, choć Ciebie słowami opisać nie sposób. Pisali o Tobie, o nas, piszą i pisać będą nieprawdę, by znaleźć podłe ujście dla stłumionej zazdrości. Piszą jakoby obrzydliwe to było, a czyżże ohydą mogą być słowa tak czarowne, tak kunsztowne, w świetle godźmiszowatej latarki błyszczące? Czyż godzi się rozliczać uczucie z jego niedoskonałej percepcji dlatego tylko, by zadość uczynić konwenansom?

Gdyby chociaż prawdą było, co jątrzą w swoim zaślepieniu! Trzydzieści pięć Twoich kilogramów na szali tonę złota przeważy, bo wszystkie skarbce świata puste są i nieważkie, gdy stajesz w pobliżu. Słyszycie? Stukot kół na wyszczerbionym bruku, syrena statku w żagle zajadle dmąca, ryk pasażerskiego samolotu. A Tyś tam wszędzie już była, nadal jesteś, ulepiona z gliny, która wszak nie kruszeje!

Usypiasz, a potem wracasz każdego poranka, coraz starsza i niezmieniona zarazem. Kielnia tego, który ofiarował Ci życie, już dawno rdzewieje, przymarzła w cemencie, ale Ty… Och, Ty, odnaleziona w przedziwnym gaju imion, w eskorcie róż, Ty, unieśmiertelniona księżniczko, orędowniczko absolutnego piękna, Ty już na zawsze panować będziesz na tych kruchych włościach. Uległa, boska i wieczna, Lolito. Ponieważ taką Cię stworzył.

Vladimir Nabokov, Lolita, tłum. Michał Kłobukowski, Wyd. MUZA SA, Warszawa 2012.

Rafał Niemczyk

* Czytelnikom, poszukującym wielorakich interpretacji, smaczków i ciekawostek na temat „Lolity”, polecam cykl opracowań naszego kolegi po fachu, Zbyszka Kwiatkowskiego, opublikowanych na łamach bloga W zaciszu biblioteki.

Rutu Modan, Rany wylotowe. Recenzja.


Rany-wylotowe-okladkaTeraźniejszość jest jak rana – chyba żeby zapełnić ją…

Sztuka obserwacji to umiejętność potrzebna każdemu, kto pragnie opowiadać historie. Gesty, drobne zachowania, słowa i westchnienia, które w życiu normalnym spowszedniały tak bardzo, że dla nas, przeciętnych czytelników, są już niemal przezroczyste – ich intuicyjnej uwadze nigdy nie umykają. Komiks pt. „Rany wylotowe” autorstwa Rutu Modan jest jedną z tych opowieści, która ujmuje niewymuszonym autentyzmem. Czytając go, czujemy się portretowani, wierzymy w przebieg wydarzeń. To jednak nie wszystko. Poza komfortem tego uczucia dosięgają nas jeszcze inne, tym razem mniej sympatyczne emocje. Rutu Moran, oprócz skonstruowania dwójki na wskroś ludzkich bohaterów, częstuje nas mocnym obrazem swoich rodzinnych stron – Izraela.

Rany-wylotowe-1Akcja „Ran wylotowych” zostaje umiejscowiona głównie w Tel Awiwie, mieście egzotycznym i abstrakcyjnym dla polskiego czytelnika. Problemy charakterystyczne dla tamtego odległego kawałka świata – zarysowane tu w sposób mocny, ciężki –  są nam przecież zupełnie obce. Z kolei kwestie pierwszego planu, czyli te, które wkradły się w życie młodej dwójki bohaterów, przedstawiają się już bardzo znajomo. Spróbujmy jednak zacząć od tła.

Rana otwarta

Izrael Rutu Modan jest nieprzyjazny, ponury, pogrążony w marazmie. Izrael Rutu Modan jest mocno zaangażowany we własne sprawy. Na cmentarzach rozdziela się miejsca pochówku pomiędzy Żydów i nie-Żydów. Do Instytutu Patologii Medycyny Sądowej dowożone są kolejne zwłoki ofiar zamachów, pracownicy instytutu kroją je, żartując bez cienia konsternacji.

Rany-wylotowe-3Zmasakrowane zwłoki to dla nich coś na porządku dziennym. Obowiązkową służbę wojskową przechodzą kobiety; większość z nich, żeby zachować wysoki status społeczny od służby się nie uchyla, choć istnieje kilka „furtek”, aby do wojska nie trafić (powody religijne, złe zdrowie, zamążpójście). Ulice dużych miast pełne są żebraków, naciągaczy, ludzi oprotestowujących rzeczywistość, z którą nie chcą się pogodzić. Na tych ulicach pod pozorem codzienności ukrywa się niepewność i lęk. Sklepikarz, zbierający podpisy pod petycją na dworcu autobusowym, która ma stać się wyrazem sprzeciwu dla zamknięcia przez władze owego dworca, rekapituluje to wszystko jednym zdaniem: „Przeżyłem wybuch bomby, nie wystraszą mnie teraz kulą do wyburzania”.

Sposób konstruowania fabuły przez izraelską artystkę momentami przypomina stylistykę Edgara Kereta, którego zresztą jest dobrą znajomą i współpracowniczką. Izrael Kereta nosi podobne blizny. Historię snutą przez Rutu Modan różni od opowiadań pisarza z Ramat Gan naturalistyczna percepcja. Literacki świat Etgara Kereta najczęściej ucieka w absurdalny humor czy surrealizm. Komiksowy świat Rutu Modan jest silnie osadzony w rzeczywistości, choć specyfika komiksowych dzieł mogłaby sugerować coś odwrotnego. Autorka „Ran wylotowych” zaprasza nas do tego świata i wycina z niego solidny kawał mięsa, niewątpliwie skażony jakimś nowotworem, podtyka go nam pod nos, każe powąchać, pozwala się przyjrzeć.

Rany-wylotowe-4Rana penetrująca

Układ wydaje się prosty – jest chłopak i jest dziewczyna. Kobi to taksówkarz, odgradzający się od świata i ludzi grubą ścianą obojętności i zgorzknienia. Numi jest inna – ciepła, wrażliwa i pełna zrozumienia, choć i ona ma swoje poplątane problemy. Kobi i Numi spotykają się w traumatycznych i chorych okolicznościach. Dziewczyna informuje naszego bohatera, że jego ojciec prawdopodobnie zginął w zamachu bombowym. Oboje wyruszają śladami zaginionego mężczyzny, a podróż ta całkiem przypadkiem okaże się podróżą w głąb siebie.

Niesamowite jest to, z jaką trafnością, w drobnych wskazówkach i poszlakach, Rutu Modan kreśli całą mnogość przeróżnych, rozgrywających się głównie w głowach życiowych komplikacji związanych z tą dwójką bohaterów. Naczelną okazuje się trudny stosunek syna do ojca – pretensje kolekcjonowane latami, rozpad więzi, smak goryczy i rozczarowania niegdyś dziecka, a dziś dorosłego już mężczyzny. Niemniej naturalnie przedstawiają się codzienne trudności, z którymi boryka się Numi – dziewczyńskie kompleksy, brak rodzicielskiego wsparcia, nieprzystosowanie. Z historii tej dwójki bohaterów wyłania się również interesująca sylwetka poszukiwanego przez nich Gabriela – nieodpowiedzialnego lekkoducha, z dziwacznym pędem do zmian, oszustw i wpędzania w rozpacz kolejne kobiety. Wszystkie te wątki, poruszane zagadnienia, pięknie się ze sobą zazębiają, tworząc sprawnie utkaną siatkę zdarzeń i myśli.

Rany-wylotowe-5Rany wylotowe

Komiks „Rany wlotowe” to co najmniej dwupłaszczyznowa opowieść. Co ciekawe, te pełne i sugestywne portrety, zarówno bohaterów, jak i chorego świata naokoło, wcale nie są przez autorkę zarysowane za pomocą przydługich charakterystyk i przegadanych dialogów. Najważniejsze są tu proste, krótkie zdania zawieszone w powietrzu, wymowne gesty, niemal symboliczne sceny. Wszystko to jest jednak na tyle celne i naturalne, że wszelkie dodatkowe wyjaśnienia okazują się zbędne. Swój udział w specyficznym klimacie opowieści mają także rysunki Modan. Podobnie jak i w przypadku słów, w obrazie również nie ma tu nic więcej do dodania. Gruba, lekko karykaturalna kreska autorki jest, być może, daleka od realizmu, ale z jej pomocą kadry nabierają klarownej, obrazowej mocy. Świat jest brzydki, ludzie wokoło ohydni, główni bohaterowie nijacy, a jedyne, co ładnego w tej opowieści, to autentyczna, dobra więź, która rodzi się między nimi. Tak dużo i tak mało zarazem.

Rutu Modan, Rany wylotowe, tłum. Agnieszka Murawska, Warszawa 2010.

Dorota Jędrzejewska
Rafał Niemczyk

* Tytuł recenzji jest parafrazą słów Witkacego.

John Irving, W jednej osobie.


W-jednej-osobie-okladkaHistoria nie powtarza się nigdy, człowiek powtarza się zawsze

Tak i ja wielu gram w jednej osobie,
I w każdym źle mi.

(William Szekspir, „Ryszard II”)

Gdyby Szekspir żył obecnie, zapewne akcje swych dramatów lokalizowałby w poczciwych, choć mocno już wyeksploatowanych wagonach pociągów PKP. W klasycznej, standardowej i nieco obskurnej postaci wspomniany wagon posiada ośmioosobowe przedziały pomyślane tak, aby wygodnie zmieściło się w nich osób tylko sześć. Dramaturg wymyśliłby albo podpatrzył Magdę: młodą kobietę, drobnej budowy, ale wcale nie płochą; raczej pewną siebie i zdecydowaną, posiadającą pewien rodzaj dystansu, wykluczający trajkotanie i kokieterię z osobami mniej znajomymi, a jeśli nieśmiałą, to na płaszczyźnie marzeń i oczekiwań.

SzekspirPosadziłby ją zapewne tuż przy drzwiach, aby mogła bacznie obserwować ruch na korytarzyku pociągowym. Zaraz po niej na scenę wkroczyłby pan Jakiśtam Wszystkowiedzący i dosiadł się do Magdy skuszony potencją jej samotności. Byłby całkiem solidnie ubrany, lecz z oczywistą i wymaganą lekką ekstrawagancją. Dla potrzeb echa scenicznego oraz komicznych efektów zaangażowałby dwóch nierozgarniętych mężczyzn, wymęczonych zbyt dużą ilością pracy i codziennym zabieganiem, w wieku pomiędzy trzydziestką a czterdziestką. Posadziłby ich w części przy oknie, naprzeciw siebie, jednego skazując na nerwowy sen, a drugiemu nakazując oglądać film na laptopie.

John-Irving-1994 (fot. Marko Shark)Rolę postaci drugoplanowych, tych wszystkich leśnych duszków, aniołów i innych podpowiadających to i owo, siłą rzeczy musiałby pełnić zaglądający co jakiś czas pan konduktor oraz idący za nim jak cień pan rewizor konduktora; byłby możliwy jeszcze duszek pchający wózek z letnią kawą i herbatą oraz niesłychanie twardymi ze starości ciasteczkami, epizodycznie pojawiłby się pewnie człowiek oferujący piwo lub gazetę podczas postojów na większych stacjach. Rzecz działaby się w pociągu relacji Racibórz-Białystok, który w dniu akcji dramatu spóźnił się 50 minut i większość ludzi, oczekujących na niego celem dostania się do Warszawy, przesiadła się na droższy, ale już przybyły pociąg relacji Praga-Warszawa.

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY (Na palcu świeci mu się widocznie nie tak dawno założona obrączka, a z każdym wypowiedzianym do Magdy słowem coraz bardziej złoci mu się pożądanie w oczach): Dobrze się złożyło z tym spóźnieniem. Ludzie pojechali „Pragą”, a u nas jest nie tak znów bardzo zatłoczone.

MAGDA (Nieco kurtuazyjnie, śmiejąc się w myślach z „nie tak znów zatłoczone”): Ale jak pociąg z Raciborza do Katowic może mieć 50 minut opóźnienia? Przecież to niedaleko!!!

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY: Bo widzi Pani, on jeździ na okrągło, i jeśli w drodze z Białegostoku do Raciborza złapał opóźnienie, to siłą rzeczy musi ruszać zbyt późno i niezgodnie z rozkładem. A jeszcze w przerwach pomiędzy kursami, których jednak – jak wiemy – nie ma, ekipa sprzątająca musi oczyścić go z „zapomnianych i zawieruszonych” rzeczy i śmieci pozostawionych przez pasażerów z poprzedniego kursu. Ot i cała tajemnica.

PIERWSZY MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten śpiący, jak duch, nieco infantylnie, ze sporym zdziwieniem): Ale jak to?!?

DRUGI MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten z nosem w laptopie, jakby mówił tylko do siebie): Shit!!!

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY (Wyjmuje książkę, choć wiadomo, że nie zamierza jej czytać, czyni to na pokaz, jednocześnie myśląc, że Magda musi być o dobre 10 lat młodsza od niego): Irving, „W jednej osobie”, najnowsza, dopiero co wyszła.

MAGDA: To pewnie o seksie i pewnie śmieszne.

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY: O seksie owszem, ale tym razem nie-śmieszne.

MAGDA: To może chociaż o dorastaniu?

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY: O dorastaniu tak, i o chłopcu. O Williamie Francisie, choć dla wszystkich był po prostu Billem. Chłopcu z problematycznymi preferencjami seksualnymi. Przynajmniej w tamtych latach problematycznymi. Z jednej strony pociągają go mężczyźni, z drugiej, jak by to nie zabrzmiało… (ordynarny śmiech) …z drugiej strony pociągają go kobiety z małym biustem.

PIERWSZY MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten śpiący, jak duch, nieco infantylnie, ze sporym zdziwieniem): Ale jak to?!?

DRUGI MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten z nosem w laptopie, jakby mówił tylko do siebie): Shit!!!

MAGDA (Nieco zirytowana i trochę złośliwie): To ja bym mu się spodobała!

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY (Nie do końca zgadza się z tym małym biustem Magdy, na wszelki jednak wypadek jeszcze raz lustruje dokładnie piersi interlokutorki): Tak, ale on wolał starsze kobiety i młodszych mężczyzn. Poza tym ciągle biegał pomiędzy biblioteką a teatrem. Przyznam szczerze, że zdarzało mi się gubić w tych jego bieganinach. Lubię Irvinga, ale ta pozycja jest nieco nużąca. Bo wszystko od razu wiadomo, a świat stworzony przez pisarza jest nie tak spójny i czarowny, jak w jego poprzednich powieściach. To raczej manifest i świadectwo czasów, gdy walczono o tolerancję upodobań seksualnych…

(ziewa bardziej dla zyskania czasu niż z senności, po czym kontynuuje swój wywód)

Dziadek Billego, Harry, choć na co dzień jest drwalem i kierownikiem tartaku, to zdarza mu się występować w amatorskim teatrze i grywać role wyłącznie żeńskie. Uwielbia być kobietą.

PIERWSZY MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten śpiący, jak duch, nieco infantylnie, ze sporym zdziwieniem): Ale jak to?!?

DRUGI MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten z nosem w laptopie, jakby mówił tylko do siebie): Shit!!!

MAGDA (Chcąc zmienić temat): Też uczestniczyłam w takim szkolnym przedstawieniu…

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY (Wchodząc jej w słowo): Bardzo możliwe, przebierała się Pani za kobietę?…

(wybucha śmiechem, po czym kontynuuje niezrażony)

Więc jak mówiłem, dziadek jest ukrytym transwestytą, co bardzo nie podoba się jego żonie i córkom. Ale to Ameryka, więc wiadomo, każdy robi, co chce. Mama Billego, Mary, też jest dziwna, ma jakiś problem z seksem. Na pewno nie lubi o nim mówić. O ojcu, również William Francis – tyle, że senior – wiadomo bardzo mało, prawie nic. Za to jego ojczym, Richard, w oczach Billa jest fajny, bo jest liberałem i uczy literatury, poza tym zdarza mu się reżyserować sztuki teatralne. Potem odrobinkę traci na atrakcyjności, bo staje się zbyt uległy matce. Ciotka Muriel, jędzowata sekutnica, ma do wszystkiego odpowiednio potępiający stosunek, męczy się z nią wujek Bob z przydomku Rakieta, równy koleś, lecz z powodu presji, jaka wywierana jest na nim przez żonę-sekutnicę, zbyt często zagląda do kieliszka. Jest jeszcze bibliotekarka, panna Frost, tak naprawdę Al Frost, były zapaśnik, który obecnie uważa się za kobietę. Pierwsza i największa, bo najbardziej niewinna miłość głównego bohatera i narratora zarazem. Jest tych postaci całkiem dużo: Martha Hadley, prehippiska, która rozwiązując problemy wymowy głównego bohatera, odkrywa jego homoseksualizm i mówi mu, że to tak naprawdę nic złego. On jej odpowiada, jakby w rekompensacie, że na nią też leci, bo ma takie malutkie piersi. Malutkie piersi…

(tu nieco spowolnił, ponownie obejrzał dokładnie biust Magdy)

…dziedziczy jej córka, Elaine, przez całe życie, z różną wprawdzie intensywnością, najbliższa przyjaciółka Billego…

Drzwi do przedziału się otwierają i wpółwchodzi Konduktor.

KONDUKTOR (Rytualnie i mechanicznie): Bileciki proszę…

(spostrzegając książkę Irvinga, ożywia się i ciągnie dalej z entuzjazmem)

Świetny pisarz, nie sili się na wyszukaną formę, przez to jest ogólnie zrozumiały, a jednocześnie wrażliwy i nawet czasem liryczny, poza tym potrafi być naprawdę śmieszny, czasem tragikomiczny. A jego podejście do rzeczywistości jest pełne luzu, czego brakuje niestety niektórym jego polskim czytelnikom.

(po czym wychodzi, zostawiając pasażerów nieco osłupiałych, oczywiście zapomina skasować im biletów)

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY (Próbuje wrócić do mentorskiego tonu): Są oczywiście i inni młodzi chłopcy, och głównie zapaśnicy szkolnej drużyny. Na przykład Kittredge, który był bezapelacyjnie najlepszy, nie tylko na zapaśniczej macie, ale również nikt nie potrafił mu dorównać w uwodzeniu koleżanek; oraz Delacorte znany z tego, że nosił dwa kubki, po jednym w każdej ręce. Z jednego pił i następnie płukał sobie usta, do drugiego wypluwał zbędna wodę po…

Drzwi do przedziału się otwierają i wpółwchodzi Rewizor.

REWIZOR KONDUKTORA (Dobrze wie, że Konduktor nie sprawdził biletów, ale wie również, że pomimo jego skargi i tak go nie wyleją z pracy, bo zbyt mało płacą i nie ma innych chętnych na panelowe dyskusje o literaturze i sprawdzanie biletów): Bileciki proszę…

(Po czym smutnym głosem dodaje)

Ci dwaj, Kittredge i Delacorte, i tak umrą na AIDS.

(i wychodzi)

PIERWSZY MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten śpiący, jak duch, nieco infantylnie, ze sporym zdziwieniem): Ale jak to?!?

DRUGI MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten z nosem w laptopie, jakby mówił tylko do siebie): Shit!!!

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY (Bezwzględnie i okrutnie): Wtedy wszyscy homoseksualiści umierali w ten sposób. Tom Atkins, niezdara, nieudacznik i pierwsza kompromisowa miłość Billego również doświadcza tego losu.

MAGDA (podświadomie): To smutne…

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY (Niczym niezrażony): Mówię Pani, sami dziwacy! Wszyscy albo homo albo bi, a jak już normalni, to straszni homofobi i nietolerancyjni. Cyrk. A wszystko, jak to u Irvinga, w jakieś zapadłej amerykańskiej dziurze, Pierwszej czy któreś tam Siostrze w stanie Vermont. Potem jadą starym irvingowym zwyczajem do Europy, zresztą zdarza im się to niejeden raz. I oczywiście pojawia się Nowy Jork.

Do przedziału wchodzi Młodzian, najwyżej dwudziestoparoletni mężczyzna, niepozorny w ubiorze, nie piękny, ale przyciągający wzrok, z zachowania jednak bardzo męski, pewny siebie, zdecydowany, ale w sposób miły, dokładnie taki, za jakim przepadają kobiety.

MŁODZIAN (Lekko i serdecznie): Dzień dobry, czy znajdę miejsce tu, na tym korabie udającym się do pięknego w zaśpiewie miasta Białystok przez wszeteczną stolicę Warszawę, miejsce akuratne, aby na chwilę przysiąść i potowarzyszyć wam w rozmowie?

(nie czekając na odpowiedź, siada pomiędzy Jakiśtam Wszechwiedzącym a Drugim Mężczyzną Zapracowanym akurat na miejscu, gdzie jest wysuwany podłokietnik, co od razu boleśnie odczuwa)

O, wysuwany podłokietnik, bariera nie do przebycia, limes rozmów i przytuleń pociągowych.

(zauważa leżącą książkę)

„W jednej osobie”, świetna powieść, bardzo na czasie. Irving natrudził się, konstruując kunsztownie przez pierwsze dwieście stron scenografie, aby potem móc rozwinąć fabułę. Dzięki temu przedstawił temat w sposób wcale nie pomnikowy ani podręcznikowy. Tylko tak normalnie. Jak u niego, trochę z przymrużeniem oka, trochę przesadzając, malując tymi swoimi grubymi kreskami powstałymi ze słów i zdań. Za pomocą jak zawsze egocentrycznego bohatera, wyposażonego w niezwykle precyzyjny mechanizm percepcyjny, pozwalający dostrzegać rzeczywistość w swej istocie, i unikać widzenia stereotypami, choć tych ostatnich oczywiście nadużywa dla efektów komicznych. Jak zwykle tworzy świat, choć przecież wewnętrznie skłócony, pełen liryzmu. Gdzie zawsze obok złych, lub po prostu takich nie bardzo dobrych postaci, znajdą się osoby wrażliwe, skłonne do wysiłku zrozumienia i przyjaźni, ba, nawet miłości.

MAGDA (Widocznie zaintrygowana osobą Młodziana, nieco prowokująco): Pan Jakiśtam Wszystkowiedzący uważa inaczej.

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY (Niechętnie i niezdecydowanie): Może to kwestia tłumaczenia, bo nie przekonuje mnie. I jest odmienne niż w innych powieściach Irvinga. Nieco jakby na siłę, rwane.

PIERWSZY MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten śpiący, jak duch, nieco infantylnie ze sporym zdziwieniem): Ale jak to?!?

DRUGI MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten z nosem w laptopie, jakby mówił tylko do siebie): Shit!!!

MŁODZIAN (w stronę Drugiego Zapracowanego Mężczyzny, zerkając mu przez ramię w monitor): Shit!!! A kolega tak zawsze bluzga po angielsku, oglądając „Titanica”?

Po czym zwraca się do wszystkich, lekko przy tym faworyzując Magdę.

Dzięki temu zabiegowi może pokazać epidemię AIDS, bez zbytniej martyrologii. Nie brak mu pewnego zdziwienia, gdy opisując lata bardzo nam już współczesne oczami ponad sześćdziesiątletniego biseksualisty, zauważa, że nawet teraz, gdy tolerancja seksualna jest zdecydowanie bardziej powszechna i jest czymś w rodzaju rzeczy elementarnej, ludzie nadal dyskryminują się. Zmieniły się kryteria, ale dawne podziały i dawne prześladowania nie odeszły w przeszłość. Przybrały inną postać. Stały się hybrydą przeszłości. Ale nadal mają się wyśmienicie. Być może o to chodzi w tej książce. Wcale nie o walkę o równość, tylko o uświadomienie sobie, że tej równości nigdy nie osiągniemy.

MAGDA: Co oczywiście nie oznacza, że mamy rezygnować ze sprzeciwiania się dyskryminacji. Jakiejkolwiek.

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY (Zupełnie nie na temat, jakby wykluczony): I pełno tam literówek, wiecie Państwo, takie wydawnictwo, mogliby zatrudnić korektora.

PIERWSZY MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten śpiący, jak duch, nieco infantylnie ze sporym zdziwieniem): Ale jak to?!?

DRUGI MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten z nosem w laptopie, jakby mówił tylko do siebie): Shit!!!

Po raz kolejny drzwi do przedziału otwarły się w sposób tyleż nagły, co niespodziewany, wpółukazała się w nich uśmiechnięta i pokryta trzydniowym zarostem twarz Obnośnego Pociągowego Sprzedawcy Piwa.

OBNOŚNY POCIĄGOWY SPRZEDAWCA PIWA (Z zaśpiewem): Piiiiwo, Piwuuuśko, Piweczko, Piweńko. Kto z Państwa reflektuje na zimną piankę?

(W tym momencie dostrzegł książkę Irvinga, dobroduszny i nierozgarnięty wyraz twarzy zniknął; pojawił się w zamian spokojny – tak też się odezwał)

Nowy Irving, na bożka piwa obnośnego! Toż to jest gratka, cytatów pełna po brzegi… kufla piwnego!

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY: To chociaż jeden poprosimy, aby nie był pan gołosłowny!

OBNOŚNY POCIĄGOWY SPRZEDAWCA PIWA: Płeć aniołów jest ambiwalentna (strona 77), a dla pana Jakiśtam Wszystkowiedzący jeszcze jeden, specjalny: Kształtuje nas to, czego pragniemy (strona 9).

Drodzy Państwo, proszę wybaczyć tę maskaradę i użycie Szekspira w celach tragikomicznych ze skutkiem mizernym. Miałem ku temu pewne powody. Zapraszam do lektury „W jednej osobie”, tam znajduje się klucz do mojej motywacji.

John Irving, W jednej osobie, tłum. Magdalena Moltzan-Małkowska, Prószyński i S-ka, Warszawa 2012.

Dominik Śniadek