Kurt Vonnegut, Śniadanie mistrzów, czyli żegnaj, czarny poniedziałku! Recenzja
7 listopada, 2011 Dodaj komentarz
Przystawka z pstrąga, czyli jak obrazić symbole narodowe i nie zostać wygnanym z ojczyzny
Wystarczy krótki rzut oka na fabułę utworu, by już po chwili z prawdopodobieństwem bliskim 100% stwierdzić, że mamy w ręce albo scenariusz do kiczowatej amerykańskiej komedii typu „misz-masz gatunkowy z nieudacznikiem w głównej roli i salą śmiechu w tle”, albo powieść Kurta Vonneguta – słynnego amerykańskiego postmodernisty, cynika i prześmiewcy. Z tym że w tym drugim wypadku do śmiechu może być co poniektórym, ponieważ trzeba być przygotowanym na to, że Vonnegut wyszydzi nie tylko obywateli, ale mnie, Ciebie, nasze matki, babcie i – gdyby mieszkał nad Wisłą – sprawę krzyża wiszącego w polskim Sejmie.
„Śniadanie mistrzów, czyli żegnaj czarny poniedziałku” powstało w roku 1973, cztery lata po słynnej „Rzeźni numer pięć”. Główne skrzypce w powieści gra dwóch skrajnie różniących się od siebie protagonistów: Kilgore Trout i Dwayne Hoover.
Kilgore Trout (z angielskiego – pstrąg) pisze taśmowo powieści i opowiadania SF, których nikt nie czyta. „Nikt” nie jest w tym wypadku nadużyciem, ponieważ nie powiela on swoich tekstów, ale wysyła do wydawców oryginały, które najczęściej służą do wypełniania treści magazynów pornograficznych (obok tzw. „bobrów” – według Vonneguta zwierząt najbardziej przypominających kobiece narządy płciowe). Trout jest samotnym, podstarzałym człowiekiem; jako odskocznię od rzeczywistości traktuje wymyślanie niewiarygodnych fantastycznych historii, przy których kolonizacja Marsa, „Gwiezdne wojny” czy potwory z pięcioma głowami to naprawdę sprawy niegodne uwagi. Oczywiście Trout nie mógłby żyć z pisania, więc za pieniądze montuje ludziom żaluzje w oknach. Zaproszony dziwnym zbiegiem okoliczności na festiwal sztuki w Midland City, pakuje się i wyrusza na wyprawę swojego życia.
Dwayne Hoover to z kolei człowiek sukcesu. Najbogatszy przedsiębiorca, szanowany i lubiany obywatel fikcyjnego Midland City – kwintesencji prowincjonalnego, amerykańskiego miasteczka, które jest główną areną wydarzeń w „Śniadaniu mistrzów”. Hoover zaczyna popadać w obłęd, osiągający kulminację po lekturze nowej powieści Trouta. Biznesmen dowiaduje się z niej, że Ziemia zamieszkana jest przez roboty, a on sam jest jedynym stworzeniem na planecie posiadającym wolną wolę.
Skoro już intensywnie zapachniało Vonnegutem, wyjaśnię, że Pstrąg, znany z kilku innych utworów Vonneguta (m.in. „Rzeźni numer pięć”, „Sinobrody”, „Trzęsienie czasu”), był wedle słów samego pisarza obwoływany swoim alter ego, a jego postać wzorowana na znanym powojennym twórcy SF – Teodorze Sturgeonie. Publikował on w przeróżnych antologiach, w tym bardzo popularnych w latach 50. tzw. pulp magazine – tanich wydawnictwach, drukujących taśmowo powieści SF lub kryminały na papierze niskiej jakości. Wśród nich zdarzały się jednak perełki. Była takową kompilacja trzech opowiadań połączonych w powieść „Więcej niż człowiek” Sturgeona. Pisał on także scenariusze do oryginalnego „Star Treka” – serialu noszącego dzisiaj status „kultowy”.
Żeby od razu zrobiło się wesoło, Vonnegut bez zbędnych ceregieli już w pierwszym rozdziale szydzi z symboli, które są dla przeciętnego obywatela amerykańskiego nienaruszalną świętością – z flagi i hymnu państwowego. Dla Amerykanów nie ma piękniejszej pieśni niż „Gwieździsty sztandar”; Vonnegut określa ją „bełkotem naszpikowanym znakami zapytania”.
Dalej jest cały czas z górki. Krótką rozprawę o wszechobecnym nie tylko w polityce oportunizmie, sprowadza do lapidarnego wykładu:
„Na Ziemi poglądy były znakami rozpoznawczymi przyjaciół i wrogów. Ich treść nie miała znaczenia. Przyjaciele zgadzali się z przyjaciółmi, aby dać wyraz swojej przyjaźni. Wrogowie nie zgadzali się z wrogami, aby dać wyraz swej wrogości. Przez setki tysięcy lat poglądy Ziemian nie miały większego znaczenia, jako że i tak nie można ich było zrealizować. Mogły służyć jako znaki rozpoznawcze równie dobrze jak wszystko inne”.
Scen nasyconych zgryźliwym humorem jest w powieści cała masa. Vonnegut krytykuje otyłość swoich rodaków, ich niewyrafinowane słownictwo, rasizm, niski poziom kultury (każde miasteczko za wszelką cenę chce mieć „własnego Kilgore’a Trouta”), konsumpcjonizm czy brak elementarnej wiedzy na temat ekologii („procesy produkcyjne niszczyły planetę, a produkowano przeważnie świństwo”).
„Śniadanie mistrzów” zostało przyjęte przez krytykę literacką z dużym dystansem. Nie jest to z pewnością najlepsza powieść Vonneguta. Niektórych denerwuje „Maniera Wszechmogącego Twórcy”, innych – nadmierna pewność siebie autora, z której to był znany. Kilka razy, głównie w środkowych partiach utworu, mamy też do czynienia z delikatnymi „zgrzytami”, kiedy ma się wrażenie, że Vonnegut pisał kolejne strony, nie za bardzo wiedząc dokąd zmierza. Ale krótkotrwałe są to zgrzyty i miłośnikom amerykańskiego cynika na pewno nie będą przeszkadzały. Tym bardziej że powieść okraszona jest własnoręcznymi rysunkami autora, które dodają książce kolorytu i jeszcze większego „jaja”.
Na koniec „czarna kurka” – gra popularna w wesołych miasteczkach w czasach dzieciństwa Hoovera:
„Czarny człowiek wysuwał głowę przez dziurę w brezencie, a ludzie płacili za przywilej rzucania w tę jego głowę twardymi piłkami od baseballu. Jeżeli trafili, wygrywali nagrodę”.
Twórczość i sukces Kurta Vonneguta jest pomimo powszechnych kontrowersji znakiem niezależności i wolności literackiej, dlatego warto ją znać. Nawet wychodząc z nieśmiałego założenia, że w Polsce prawdopodobnie stanąłby przed sądem, został zlinczowany, pozbawiony obywatelstwa i wygnany gdzieś do południowej Patagonii.
Kurt Vonnegut, Śniadanie mistrzów, czyli żegnaj, czarny poniedziałku!, przeł. Lech Jęczmyk, Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz, Warszawa 2011.
Rafał Niemczyk