Denise Kiernan, Dziewczyny atomowe. Recenzja.


Schwytać słońce

Teraz wszyscy jesteśmy skurwysynami

 (Kenneth Bainbridge, kierownik testu Trinity, do Roberta Oppenheimera,
w kilka chwil po pierwszym próbnym wybuchu bomby atomowej na pustyni
w Nowym Meksyku)

 Publikacji o „Projekcie Manhattan”, czyli amerykańskim programie budowy bomby atomowej, jest wiele, podobnie jeśli chodzi o próby prowadzone przez nazistowską III Rzeszę czy szaloną pogoń ZSRR za USA na tym polu. Jednak wszystkie te prace skupiają się głównie na aspektach naukowych, wzbogaconych czasem wątkami sensacyjnymi na tle ujawnianych sukcesywnie tajemnic różnych służb wywiadowczych. Być może nie każdy zdaje sobie sprawę, że amerykańskie badania i programy naukowe prowadzone w tym kierunku, czy wreszcie praktyczne próby skonstruowania broni jądrowej, nie były udziałem kilku czy nawet kilkudziesięciu osób. Oczywiście, za ojca bomby atomowej powszechnie uznaje się J. Roberta Oppenheimera, który był dyrektorem naukowym projektu, ale swój wkład w rozwój badań, eksperymenty i wreszcie w powstanie samej bomby miało wielu naukowców, dziesiątki firm i instytucji oraz tysiące przeciętnych ludzi. Gros z tych ostatnich nie zdawało sobie nawet sprawy, nad czym pracują i w czym uczestniczą – projekt otoczony był ścisłą tajemnicą. Przybliżeniem tego mało znanego tematu podjęła się amerykańska pisarka i dziennikarka – Denise Kiernan – w swojej książce „Dziewczyny atomowe”.

Zasady w Oak Ridge (fot. http://www.gstatic.com)

 Dlaczego dziewczyny? Ano dlatego, że z końcem 1941 roku, kiedy to USA przystąpiły do wojny, przemysł amerykański w coraz większym stopniu zaczął spoczywać na barkach kobiet – mężczyźni walczyli wszakże na frontach, niejednokrotnie oddalonych o tysiące kilometrów od swojej ojczyzny. Logicznym posunięciem było więc zatrudnienie w ramach „Projektu Manhattan” największej i propagandowo ważnej w tamtym okresie siły roboczej rekrutującej się z przedstawicielek płci pięknej. Najbardziej pracochłonnym i najtrudniejszym zagadnieniem było znalezienie skutecznej i odpowiednio wydajnej metody wzbogacania uranu, aby można było myśleć w ogóle o zbudowaniu bomby. W tym celu w 1942 roku w stanie Tennessee, w pobliżu miasta Knoxville, na blisko 240 km² rozpoczęto budowę ośrodka, który miał się zajmować tym problemem. W planach była budowa czterech zakładów, w tym trzech do wzbogacania uranu i jednego z przeznaczeniem na eksperymentalny reaktor. Do Oak Ridge – bo tak nazwano to miejsce – zaczęły ściągać setki, tysiące ludzi, zarówno tych zatrudnionych bezpośrednio do projektu, jak i mnóstwo poszukujących lepiej płatnej pracy. Oprócz pracowników naukowych i operatorów urządzeń „Projekt Manhattan” potrzebował rzeszy budowlańców i ludzi do obsługi całej infrastruktury. Początkowo planowana liczba 13.000 ludzi zaangażowanych w projekt i jego budowę rosła w tempie ekspresowym, aż wreszcie przekroczyła 75.000. Taką rzeszę pracowników trzeba było gdzieś zakwaterować. Dla większości z nich wybudowano na miejscu miasto, całkowicie od podstaw. I to właśnie z sylwetkami mieszkanek miasta Oak Ridge postanowiła zapoznać czytelników autorka „Dziewczyn atomowych”.

Młode operatorki kalutronów w zakładzie Y-12 (fot. histmag.org)

Denise Kiernan prezentuje dosyć szerokie spektrum bohaterek. Od czarnoskórej sprzątaczki, przez sekretarki, operatorki urządzeń, po laborantkę i lekarkę miejscowego szpitala. Z rozmów, które z nimi prowadziła, wyłania się obraz miejsca ogarniętego permanentną tajemnicą. Co jest oczywiście zrozumiałe, biorąc pod uwagę rangę projektu oraz stopień przesiąknięcia amerykańskiego społeczeństwa szpiegostwem obcych wywiadów. Utrzymanie wszystkiego w sekrecie było wtedy absolutnym priorytetem. Zwłaszcza że okoliczni mieszkańcy  zaobserwowali intrygujące zjawisko: do ogromnego zakładu ciągle coś wjeżdżało, a nic nie wyjeżdżało, co w kontekście fabryki przemysłu zbrojeniowego, którą było Oak Ridge, musiało przecież wydawać się dziwne. Ciekawość leży w naturze człowieka i naszym bohaterkom nie było łatwo żyć w warunkach ogólnie obowiązującej tajemnicy. Rozłąka z najbliższymi, niemożność podzielenia się z nimi czymkolwiek związanym z pracą w ośrodku czy wreszcie brak zrozumienia sensu wykonywanych zadań – wszystko to nie wpływało dobrze na samopoczucie i kondycję psychiczną mieszkanek i pracownic Oak Ridge. Do tego dodać trzeba trudne warunki mieszkaniowe i wszechobecne błoto w miejscu, które na dobrą sprawę było nieprzerwanym placem budowy.

Atomowe dziewczyny opowiadają, jak radziły sobie z przeciwnościami losu, wiedząc tylko, że swoją pracą przyczyniają się do szybszego zakończenia wojny, a tym samym do powrotu z niej swoich synów, mężów czy braci. I właściwie ten jeden argument decydował zazwyczaj o tym, że akceptowały wszystko, z czym początkowo trudno im było się pogodzić. Oczywiście praca w Oak Ridge była też dla tych kobiet szansą na lepszy zarobek, rozwój zawodowy czy kontakty towarzyskie. Pamiętajmy bowiem, że społeczeństwo amerykańskie lat 40. XX wieku było jeszcze dosyć pruderyjne – kobiety były dyskryminowane zawodowo, a ich rola w środowisku naukowym marginalna. Tymczasem średnia wieku mieszańców Oak Ridge wynosiła 27 lat – tej masie młodych ludzi trzeba było zapewnić rozrywkę, chwile wytchnienia, stworzyć choćby pozory normalnego życia, aby zachować ich kondycję psychiczną w dobrym stanie. I to wszystko w atmosferze permanentnej inwigilacji i tajemnicy w miejscu praktycznie otoczonym drutami.

Zakład Y-12 elektromagnetycznego rozszczepiania izotopów
w 1943 r. (fot. http://www.mphpa.org)

Książka Denise Kiernan i wspomnienia jej bohaterek świetnie oddają ducha tamtych czasów i proces budowy miasta od podstaw oraz tworzenia się specyficznego społeczeństwa bez żadnej historii, za to scementowanego wspólną tajemnicą. Przez pryzmat niektórych wątków i opowieści można zauważyć też mocno zakorzenioną jeszcze wtedy w USA dyskryminację na tle rasowym oraz stopniową liberalizację tych poglądów. Praca amerykańskiej pisarki ukazuje „Projekt Manhattan” w wymiarze czysto ludzkim, z punktu widzenia także najmniejszych trybików tej ogromne machiny organizacyjnej, nie zdających sobie sprawy ze swojej roli. Marzenia, troski i problemy dwudziestokilkuletnich dziewcząt mogą się wydawać trywialne i przyziemne, jednak poprzez to są też bardziej swojskie i bliższe, choć paradoksalnie uświadamiają nam, że najbardziej śmiercionośna broń w historii ludzkości nie jest tworem jedynie grupy szalonych naukowców.

Pracownicy Oak Ridge (fot. http://www.gstatic.com)

„Dziewczyny atomowe” oprócz ogromnego ładunku emocjonalnego, posiadają także wydźwięk edukacyjny. Autorka we wspomnienia bohaterek wplotła dosyć dokładną historię badań nad rozszczepianiem atomu oraz procesem wzbogacania uranu. „Projekt Manhattan” przyczynił się nie tylko do zniszczenia dwóch japońskich miast. Jako niezamierzony eksperyment socjologiczny projekt ukształtował specyficzne społeczeństwo, w większości dumne z tego kawałka historii, do którego dane im było przyłożyć rękę. Oczywiście były i osoby, które przejawiały ambiwalentne uczucia, co do efektu finalnego projektu – żniwa, które bomby „Little Boy” i „Fat Man” zebrały w Hiroshimie i Nagasaki. Takich osób było jednak zdecydowanie mniej – przeważała bowiem radość z zakończenia wojny. Miasto Oak Ridge, choć projektowane tylko jako tymczasowe, przetrwało. Wciąż mieszkają w nim ludzie związani z projektem, a także ich rodziny, które pozawiązywały się właśnie tutaj.

Obrazu całości dopełniają dwie wkładki z fotografiami dokumentującymi życie bohaterek – zarówno na polu zawodowym jak, i prywatnym. Pozwalają choć po części wyobrazić sobie ogrom zakładów Oak Ridge, potęgują i tak bogate doznania płynące z kart tej lektury o zwykłych ludziach, którym udało się schwytać słońce.

Denise Kiernan, Dziewczyny atomowe, przeł. Mariusz Gądek, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2013.

 Jacek „bio_hazard” Bryk