Stephen King, Przebudzenie. Recenzja.
5 grudnia, 2014 Dodaj komentarz
Piąta osoba dramatu Kinga
Przyznam od razu – moja ostatnia przygoda z lekturą Kinga miała miejsce dość dawno temu. Nie jestem na bieżąco, mimo to co pewien czas wracam do jego książek z sentymentem, jako do jednego z pierwszych pisarzy, którzy nauczyli mnie strachu przy lekturze. Tego wyjątkowego poczucia niepewności co do wydarzeń na kolejnych stronach, nerwowego przygryzania palców, a jednocześnie brnięcia dalej z zapartym tchem i z półprzymkniętym okiem od początku do końca, choćby nie wiem co. Dlatego kiedy usłyszałam, że nowa książka Stephena Kinga zapowiadana jest jako pierwszy od lat dobry horror, skusiłam się bez wahania. Niestety, wspomnienia strachu przy lekturze nie zostały odświeżone, „Przebudzenie” zupełnie mnie nie obudziło. Powiedziałabym nawet, że uspało, jak to u nas mówią, ale obejdźmy się bez sarkazmu i spójrzmy na sprawę z perspektywy bigger picture. Co tu mamy, a czego niestety zabrakło?
Na dobrą sprawę jest w tej powieści wszystko to, co w każdej porządnej kingowskiej powieści być powinno. Mamy pierwszoosobową narrację głównego bohatera, Jamiego Mortona, który opowiada nam o niemal całym swoim życiu. Mamy wstępne wydarzenie, jakim jest w tym przypadku pojawienie się w życiu Jamiego pastora Jacobsa, które solidnie przykuwa uwagę. Mamy kilka następnych zdarzeń, które pięknie stopniują napięcie, prowadząc jak za rączkę do kulminacji. Mamy też szereg kluczowych postaci – w tym rzeczoną w tytule piątą osobę dramatu, wspomnianego Charlesa Jacobsa, który budzi zarówno grozę, jak i zainteresowanie czytelnika. Tematyka książki podejmuje próbę odpowiedzi na najstarsze pytanie świata – o sens śmierci oraz to, co czeka nas po niej – i jest chyba jednym z najbardziej wałkowanych tematów w historii literatury, u Kinga zresztą też. Słuszne są w pewnej mierze skojarzenia z Frankensteinem, zresztą sugeruje je już sam tytuł, że o okładce nie wspomnę. Mamy tu wreszcie pięknie nakreśloną geografię miejsc i krajobrazu, jest muzyka w tle (rzecz, która zawsze mi się u Kinga podobała: poprzez tytuły piosenek zamieszczonych niby przy okazji w tekście, stwarza on coś w rodzaju soundtracku do swoich książek – w „Przebudzeniu” jest to istny przegląd historii rock&rolla), jest porządne tąpnięcie w postaci momentu kulminacyjnego – słowem wszystko to, co w każdej dobrej książce Kinga było i co za każdym razem zdało egzamin, jeśli idzie o reakcje czytelników, a często także (później) i widzów.
Powieść położyło zaburzenie proporcji. Historia opowiadana przez Jamiego, jego życiorys, jest po prostu przydługa. Owszem, ma to swój cel, bo jak mówi nam główny bohater, nigdy nie wiadomo, które zdarzenie z naszego życia będzie tym kamyczkiem, który ruszy lawinę i wpłynie na kształt reszty naszych dni. I chociaż wszystkie fakty z biografii głównego bohatera mają znaczenie i jakoś wplatają się w historię o przebudzeniu, to jednak jest ich na tyle dużo, że przytłaczają. Życiorys Jamiego staje się po prostu zbyt drobiazgowy, a przez to troszeczkę męczący. Podobny chwyt został zastosowany m.in. w „Joylandzie”, jednak na mniejszą skalę, za to z lepszym skutkiem. Zastanawiam się, czy nie wynika to po trochu z kronikarskich zapędów samego Kinga, ostatecznie lata 70-80 to najlepsze lata jego życia, a ich klimat czuć w niejednej jego książce. Wszystko to sprowadza się jednak do faktu, że stary dobry Stephen King, trzymający czytelnika w napięciu i za gardło, zaczyna się na dobrą sprawę w okolicach 400-tnej strony.
W odbiorze recenzji „Przebudzenia” najwięcej waży jednak… kaliber samego autora. Bo pamiętać należy, że Stephen King to ta sama osoba, która napisała „Lśnienie”, „Zieloną milę”, „Misery” albo „Christine”, która wykreowała takie postacie, jak Jack Torrance, Andy Dufresne czy Roland Deschain, której dzieła przekłada się na dziesiątki języków, a ich ekranizacje przynoszą producentom setki milionów. I dopiero postawione w tym świetle „Przebudzenie” wypada mimo wszystko średnio, żeby nie powiedzieć blado. Przypomina bardziej próbkę prozy, którą serwuje nam syn Kinga, Joe Hill. Ile syna w ojcu, a ojca w synu niech ocenią sami Czytelnicy – osobiście na długie zimowe wieczory zdecydowanie wybieram wcześniejsze propozycje autora „Przebudzenia”.
Stephen King, Przebudzenie, tłum. Tomasz Wilusz, Prószyński i S-ka, Warszawa 2014.
Małgorzata Jędrzejewska
* Autorem ilustracji wykorzystanych w tekście jest Darek Kocurek (http://www.darekkocurek.com/).