Ira Levin, Żony ze Stepford.
23 listopada, 2014 8 Komentarzy
Z precyzją neurochirurga
Ira Levin nie napisał zbyt wielu powieści (było ich w sumie siedem), ale dorzucił do tego mniej więcej drugie tyle sztuk teatralnych. Choć kojarzony głównie z literaturą grozy, był pisarzem dość wszechstronnym – w jego dorobku nie brakowało komedii i sensacji. Zasłynął jako autor „Dziecka Rosemary”, a sławę tej powieści spotęgowała i utrwaliła po dziś dzień wierna adaptacja filmowa Romana Polańskiego. B a r d z o w i e r n a adaptacja. Najbardziej charakterystyczną cechą pisarstwa Levina był bowiem językowy minimalizm i precyzja neurochirurga w konstruowaniu fabuł i poszczególnych scen. To dlatego jego powieści były tak chętnie ekranizowane, i dlatego wreszcie Polański zachował w „Dziecku Rosemary” opisywane w książce przedmioty, kolory ubrań czy układ mieszkania. Posunął się nawet do tego, że telefonował do Levina z pytaniem, w którym numerze „New Yorkera” Guy natknął się na reklamę koszuli.
Prawdopodobnie gdyby Polański wyreżyserował „Żony ze Stepford”, zamiast kina przeciętnego mielibyśmy klasyk gatunku. Tak było w przypadku, kiedy za sztukę Levina zabrał się Sidney Lumet, przenosząc na kinowy ekran „Śmiertelną pułapkę” (Michael Caine i Christopher Reeve w głównych rolach). Nie był to horror, lecz dreszczowiec pod hitchcockowską nutę, ze sporą dawką czarnego humoru. „Żony ze Stepford”, choć w Polsce wydane przez kultowe Phantom Press w serii „Horror”, obok Harry’ego Adama Knighta czy Guya N. Smitha, również są thrillerem, a jego autor i tutaj zmyślnie bawi się ironią, absurdem i groteską.
Wróćmy na moment do konstrukcji. Stephen King w „Dance Macabre” pisze o stylu Levina tak: Każda powieść, którą napisał, posiada fabułę skonstruowaną z mistrzowską precyzją. Jest on prawdziwym szwajcarskim zegarmistrzem (…) Fakt ów sprawia, że Levin stał się w istocie odporny na niemal wszystkie zakusy filmowych majsterkowiczów – ludzi, których bardziej interesuje efekt wizualny niż spójna akcja. Książki Levina są skonstruowane równie starannie jak domek z kart; usuńmy jeden fragment, a reszta rozleci się na kawałki. W rezultacie, twórcy filmów zmuszeni byli pokazywać nam dokładnie to, co zaplanował autor.
Oczywiście King pije tu, w naświetlonym kilka lat później podtekście, do Stanleya Kubricka, który według samego Kinga „sprofanował” jedną z jego najlepszych książek – „Lśnienie” – pozwalając sobie na adaptację ideowo odbiegającą od pierwowzoru. „Dance Macabre” (1981) wydano rok po premierze „Lśnienia”, kiedy to spore grono krytyków względnie podzielało zdanie Kinga. Po latach, kiedy film Kubricka zaczęto uważać za milowe dokonanie gatunku, King nigdy nie wybaczył reżyserowi jego „nadinterpretacji”. Artystyczne konflikty na linii King-Kubrick zostawiamy jednak z boku.
Scenografia „Żon ze Stepford” rzeczywiście przypomina dekorację niektórych B-klasowych horrorów. Stepford to niewielkie miasteczko, schowane gdzieś na uboczu, prowincjonalne może nie w sensie geograficznym, ale społecznym – owszem. Wszyscy się tu znają i szanują, jest posterunek policji, dobrze wyposażona biblioteka, supermarket, towarzystwo historyczne i klub mężczyzn. To enklawa szczęścia z nieomal zerowym wskaźnikiem przestępczości, gdzie w pięknych domkach z zadbanymi ogródkami mieszkają obok siebie kochające się rodziny. Kiedy do Stepford przybywają „nowi”, państwo Eberhart, rozpoczyna się opowieść. Okazuje się bowiem, że w miasteczku marginalizuje się do minimum rolę kobiet, wyłączając je zupełnie z życia publicznego. Same kobiety potulnie się na to zgadzają, czego nie potrafi zaakceptować Joanna Eberhart – i to z jej perspektywy śledzimy większość wydarzeń.
Granicząca z ascezą językowa oszczędność pozwala Levinowi skupić uwagę czytelnika dokładnie na tym, co zaplanował. Nowojorski pisarz wodzi nas za nos, podsuwając tropy, które nieraz prowadzą do ślepych uliczek. Porozsiewane tu i ówdzie rekwizyty wydają się zawsze pasować do układanki, a jednak… „Żony ze Stepford” wydają się prostym czytadłem, jakich w tamtym okresie powstawało wiele, ale to mylne wrażenie. Skonstruowana na niedopowiedzeniach fabuła jest prosta jedynie z pozoru. Pod płaszczykiem konwencji nieskomplikowanego dreszczowca kryją się karykaturalnie zarysowane postacie i sytuacje, które uosabiają problemy społeczne, egzystencjalne i rasowe, ze względu na formę podane czasem nazbyt łopatologicznie. Prozę Levina przed strywializowaniem chroni wspomniana wyżej ironia i ukryte (głównie w dialogach) poczucie humoru. Do tego dochodzi perfekcyjna konstrukcja – kiedy akcja zostaje zawiązana, następuje efekt kuli śniegowej zakończony… No właśnie, jak?
Nieśmiertelna seria „Horror” z Phantom Press z początku lat 90. posiada jeszcze jedną zaletę: może stanowić doskonały „podręcznik dla początkujących redaktorów”. Ilość literówek i błędów gramatyczno-składniowych w tak niewielkiej objętościowo i prostej do tłumaczenia książce musiała zostać popełniona celowo. A może to jedynie kolejny mylny trop?
Ira Levin, Żony ze Stepford, przeł. Anna G. Celińska, Phantom Press, Gdańsk 1992.
Rafał Niemczyk
* Zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z ekranizacji „Żon ze Stepford” (z 1975 r. – dwa pierwsze kadry oraz z 2004 r. – trzeci).