Thomas Bernhard, Partyjka.
29 lipca, 2013 2 Komentarze
Krótka rozprawa między Doktorem, Furmanem i samobójcą Sillerem
(między innymi)
„Partyjka” to forma rozmiarem niewielka, można powiedzieć miniatura powieści lub okazalsze opowiadanie, liczy bowiem nieco ponad 80 stronic niewielkiego formatu. Rzecz napisana jest w przeważającej mierze w formie listu, czyli monologu wewnętrznego. Jest to, pozornie, studium szaleństwa Doktora – głównego bohatera i zarazem narratora – obłędu tym dotkliwszego, że w pełni uświadomionego. Lecz sedno tym razem nie tkwi w rozmiarze ani też w treści. Piękno tej książki polega na kompletności opowieści. Tak, kompletności! Mimo krótkiej formy, „aberracji umysłowej” narratora i oziębłości świata, który opisuje. Obłęd Doktora i realizm scenerii jest tylko pretekstem, kamuflażem dla egzystencjalizmu, bo ten ostatni – wydaje się – jest tu tematem najważniejszym. Alienacja, „chroniczno-podchroniczny” indywidualizm, wycofanie, silny lęk przed śmiercią, beznadzieja i pesymizm w sprawie poszukiwania jakiegokolwiek sensu życia – to diagnoza rzeczywistości. Brzmi paskudnie i patetycznie. Dlatego trzeba ust szaleńca, aby uwiarygodnić takie realia. Tym bardziej, że – zdaniem autora „Wycinki” – jedyną receptą na taki stan jest izolacja; ocalenie godności osobistej przez samotność, zamknięcie się w świecie tak małym, jak to tylko możliwe i trwanie w melancholijnej konstatacji, czyli rozważanie potencji przy równoczesnej pewności, że ostatecznie nigdy nie zostanie zrealizowana.
Bernhard szkicuje rudymenty scenerii, ale robi to tak wprawnie, że powstaje osobny świat, bardzo obrazowy i malowniczy – dodajmy. Doktor mieszka w baraku, jest to pustelnia, pewnego rodzaju miejsce dobrowolnego odosobnienia. Niedaleko jest zmurszały świerk, dalej żwirowisko w lesie, w którym powiesił się samobójca Siller; jest jeszcze oberża „Mściciel” – miejsce, gdzie można w środę grać w karty. Na całkowitych antypodach jest papiernia, rzeka Traun dla topielców i to już w zasadzie cały wszechświat. Istnieje świadomość czegoś innego, jest ona jednak tylko wspominana i to niezbyt dobrze, jak w przypadku sanatorium: „…i wiadomo, że cmentarze w uzdrowiskach są największe. Leżą tam sami tacy, którzy z daleka przybyli do uzdrowiska, by poprawić swój stan zdrowia”. Mało? Mogłoby się wydawać, że tak, ale tu wystarcza. Autor bowiem nie ma pretensji, aby opisać cały świat, interesuje go wyłącznie rzeczywistość Doktora, który żyje w świecie robotników fabryki papieru, nauczyciela i Furmana. Mantra: zmurszały świerk, żwirowisko, a w środę partyjka kart jest alfą i omegą tego świata. To raczej rzeczywistość permanentnie niespełnionej potencji niż powszechna historia szaleństwa.
„…choroba umysłowa, którą muszę określić jako zdecydowane przeciwieństwo tępoty”
Jest to realizm, jeśli można tak powiedzieć, dramatyczny, bo z pewnością bliżej mu do teatru niż powieści. Kontury rzeczywistości służą tylko wzmocnieniu ekspresji kwestii wypowiadanych słowami Doktora i jako takie całkowicie są podporządkowane charakterowi aktora; są oszczędne, a nawet ubogie, choć pedantyczne, wyraźne i dokładne, co nie przeszkadza tkwić im w przesadzie. W ten sposób Bernhard staje się pisarzem właściwości, pisarzem substancjalnym, a wspomniany wyżej realizm otwiera bramę irracjonalności marzeń. Tak zdefiniowany realizm dramatyczny daje czytelnikowi skąpą fabułę i bardzo obrazowe sceny, postaci. Wobec tego konstatacja rzeczywistości, choć ubrana w konkrety, rozmywa się w syntetycznej refleksji, gdyż oszczędza się szczegóły, hołubiąc priorytety.
Minimalizm fabuły jest tu potrzebny dla analizy sytuacji jednostki, zbadania owego aberracyjnego indywidualizmu. Przeraża szczerość, prawdziwość oraz pozorna spójność i logika monologu Doktora; przeraża jak życie, które przecież nie posiada sensu, przynajmniej to życie świadome, przemyślane i pełne. Kategoria obłędu jest zarazem realna, jak i metaforyczna; opisuje stan faktyczny, jednocześnie dając sprytną odpowiedź dla zagubienia. Lecz czy jest to droga właściwa? Chyba nie, bo jak pisze Bernhard: „Ciągłe stawianie pytań oznacza ciągły obłęd”. Są jednak ludzie, którzy przestać pytać nie umieją. Taki jest Doktor i – zdaje się – pisarz, który go do życia powołał. Być może jest to droga donikąd, lecz wielce prawdopodobna, ponadto dla pewnych osób jedyna. Uniwersum nie jest znaczące, gdyż go nie ma: „Otoczenie jednak milczy, to jest istotą otoczenia…”. Mimo to „Partyjka” dotyczy zagadnienia ogólnoludzkiego, sięga bowiem abstrakcji życia, które w swych zasadniczych przejawach ostatecznie wszędzie bywa takie same.
To, co napisałem wyżej, jest tylko pewnym zarysem, bo „Partyjka” daje więcej. Ma prostą i klarowną kompozycję, lecz często nie dopowiada lub szaleństwem tropy zakrywa. Można analizować sensy inne, interpretować postać Furmana, odgadywać związki i przyczyny, lecz tu napisać należy o najważniejszych problemach, resztę pozostawiając czytelniczej uwadze.
Wreszcie najlepsza – przynajmniej dla mnie – rzecz w omawianej książce: język. Niesłychany wręcz rytm zdań, magia powtórzeń, ekwilibrystyka interpunkcji, podprogowe komunikaty, a to wszystko bardzo schludne, pedantyczne i poprawne. Mieszanka nieprawdopodobna, trzeba przyznać, lecz równie zaskakująco pyszna. Bernhard pisze logicznie i treściwie, czyli z sensem, a jednak i treść, i sens pozostawia w planie drugim, sedno zawierając w rytmie.
To zabawa słowem, ale również sztuka, dlatego że aby tego dokonać, trzeba wirtuozerii pióra i synchronizacji procesu myślowego z odczuciami. W efekcie otrzymujemy w wymiarze pierwszym – najbardziej oczywistym, choć nie najważniejszym – wiarygodną i solidną opowieść, uzasadnioną osobą i charakterem głównego bohatera, a w aspekcie drugim – subtelniejszym, trudniejszym dla recepcji, lecz bardziej istotnym – podświadomy komunikat uczuć, klimatem bliższy poezji niż mowie niewiązanej. Trudno to wytłumaczyć, jeszcze pewnie trudniej zrozumieć, wypada więc książkę przeczytać, bo to sprawa empatii, nie intelektu. Zaskakujący to wniosek, biorąc pod uwagę precyzję i pedantyzm warsztatu Bernharda, jednak chyba najbliższy prawdzie…
Thomas Bernhard, Partyjka, przeł. Gabriela Mycielska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1980.
Dominik Śniadek