Wiktor Jerofiejew, Dobry Stalin. Recenzja.


Dobry-Stalin-okladkaUrodziłem się we wrześniu 1947 roku.
Miałem szczęśliwe stalinowskie dzieciństwo…

Moskwa lat 50-tych, jesteśmy blisko Kremla, blisko władzy. Świat widzimy z perspektywy małego chłopca, którego ojciec jest osobistym tłumaczem Stalina; poza tym ze „sklepów za żółtymi firankami” przynosi do domu świetne cukierki i kiełbasę „Doktorską”. Gdy chłopiec dorasta, optyka świata pozostaje w gruncie rzeczy taka sama. Zmieniają się detale. Umiera Stalin, Mołotow zostaje odsunięty. Nieco większy chłopiec jedzie z rodzicami do Paryża, gdzie oni pracują w ambasadzie, a on tam mieszka i wychowuje się. Potem jest jeszcze Afryka, Wiedeń. Wszędzie podobnie.

Żyć w Rosji, to jak chodzić po suficie

Gogol „Martwymi duszami” wybrał się na rosyjską wieś, Jerofiejew „Dobrym Stalinem” do gabinetów i dacz komunistycznej wierchuszki. Pierwszy napisał powieść o Rosji, drugi o sobie.

Defilada żołnierzy Armii Czerwonej z psami przeciwpancernymi na Placu Czerwonym w Moskwie (fot. Wikimedia)

„Dobry Stalin” to książka trudna w interpretacji, prowokacyjna, intelektualna, wreszcie rozrachunkowa. To wspomnienia, a nie opowieść. Opowieści są mniej prawdziwe, ale posiadają więcej piękna i są bardziej literackie. Konfabulacja wyszlachetnia obraz rzeczywistości. Jest w niej równocześnie jakaś siła porządkująca – i narrację, i sam sens pisania.

Jerofiejew pisząc powieść autobiograficzną, jak przystało na literaturoznawcę, zanalizował większość napisanych przez rosyjskich pisarzy tego typu książek. Jego wnioski nie napawają optymizmem. Wie, że to bardzo trudna sztuka, i że popełnienie takiej literatury niemal zawsze kończyło się samobójczym golem. Wie jednak również, że musi tego dokonać. Jako pisarz ma taki obowiązek.

W imię marzenia niestraszne są żadne ofiary

„Dobry Stalin” to w pewnej mierze jakaś forma ekspiacji. Bez wątpienia szczera, czasem może nawet za bardzo. Tylko wydaje się, że spowiedź bez Boga nie ma sensu. A katharsis, mające uwolnić od ciężaru winy oraz natrętnych retrospektywnych myśli, zamiast oczyszczenia daje pewną mieszankę sentymentalizmu i ckliwości.

Czarna Wołga – motoryzacyjny symbol ZSRR, a także bohater mrocznych miejskich legend (fot. Marian Sokołowski / PAP)

Punktem kluczowym fabuły jest opublikowanie przez Jerofiejewa „Metropolu”. Pozornie niezależnego almanachu literackiego. Co w rzeczywistości ZSRR było niedopuszczalne. Cierpi na tym on sam, zostaje wyrzucony ze Związku Literatów. Lecz represje władzy najdotkliwiej dotykają jego ojca. Powodując koniec bardzo dobrze rozpoczętej i świetnie rozwijającej się kariery radzieckiego dyplomaty. To swoista donkiszoteria. Absurd tego działania jest trudny do pojęcia poza ramami rzeczywistości sowieckiej. Jerofiejew nie był dysydentem, nie był rewolucjonistą, a skonstruował i zdetonował bombę (sam używa określenia swego czynu: „bomba jądrowa”). Po co to uczynił? W książce nie znajdziemy wytłumaczenia. Być może właśnie w tym miejscu jesteśmy najbliżej meritum duszy rosyjskiej. Tu bunt nie ma uzasadnienia. Dokonuje go człowiek pokorny. Nie szuka wolności.

Lepiej umrzeć w socjalistycznej ojczyźnie, niż żyć w państwie kapitalistycznym

Wielkie przestrzenie powodują absurd. Może w tym właśnie tkwi sekret Rosji. Nieważne, czy jesteśmy na Placu Czerwonym w Moskwie, czy gdzieś w tajdze Syberii.

Podczas lektury „Dobrego Stalina” natrętnie przypominałem sobie „Dzieci Arbatu” Rybakowa. Jakże to dwa inne światy, osadzone w innych okolicznościach, w innym idealizmie. A jednak mentalność narratorów obu powieści w swym rdzeniu wydaje się być niesłychanie podobna. Fatalizm dominuje i determinuje obie książki. Dzisiaj powiedzielibyśmy: nic to, trzeba ogarniać. Jerofiejew pisze: „W Rosji trzeba długo żyć, żeby czegoś dożyć”.

Defilada na Placu Czerwonym współcześnie, 65-lecie zakończenia II wojny światowej (fot. Stringer/Russia Reuters)

Język książki jest na ogół chaotyczny. Znajdziemy tu mnóstwo bardzo skomplikowanych i wielokrotnie złożonych zdań. Często posiadających więcej niż pięćdziesiąt słów. Czasem mamy wrażenie, że w zdaniu dwie myśli walczą o prymat uwagi i przegrywają z trzecim skojarzeniem.

Pomimo to Jerofiejew potrafi być literacko wiarygodny. Tworzy dobre, solidne scenerie. Konstruuje (albo rekonstruuje) świat dawnego Związku Radzieckiego. Zdobywa się na głębię psychologiczną postaci. Ale niestety tonie na płyciznach literackiego słowa. Jego zdaniom brak olśnienia. To dosyć uporządkowane wspomnienia pozbawione tej najgenialniejszej w beletrystyce rzeczy: magii słów. Być może o topornej rzeczywistości trzeba tak samo – nieco kwadratowo, nieco mechanicznie – pisać.

Wiktor Jerofiejew, Dobry Stalin, przeł. Agnieszka Lubomira Piotrowska, wyd. Czytelnik, Warszawa 2012.

Dominik Śniadek

* Tytuł i podtytuły są cytatami, które pochodzą z recenzowanej książki.