Yann Martel, Beatrycze i Wergili. Recenzja.


Ciemna strona człowieczeństwa

Henry, bohater powieści Yanna Martela, napisał książkę o Holocauście. Książkę podejmującą ten tragiczny i traumatyczny wątek w dość szczególny sposób. Miała bowiem postać książki dwustronnej, tzw. flip-booka – o dwóch okładkach. Z jednej strony będącego naukowym esejem, z drugiej zaś alegoryczną fikcją, ukazaną – wzorem Ezopa czy Orwella – za pomocą zwierząt. Dzieło zostało bardzo źle przyjęte przez krytyków, a Henry dostał czerwone światło na następne książki. Rozgoryczony rezygnuje z pisania. Postanawia wyjechać do Wielkiego Miasta – metropolii w nieokreślonej części świata, nie ma to większego znaczenia dla losów fabuły. Zatrudnia się jako kelner, obserwuje ludzi, zmienia tryb życia. Pewnego dnia otrzymuje jednak tajemniczy list. Zawiera on „Legendę o św. Julianie Szpitalniku”, nowelę Gustava Flauberta, zainspirowaną witrażem z katedry Notre Dame w Rouen oraz fragmenty dziwnego scenopisu: część alegorycznej sztuki, której bohaterami są oślica Beatrycze i wyjec rudy – małpa Wergili. W nadesłanej próbce autor fascynująco opisuje dialog między zwierzętami na temat wyglądu, smaku i zapachu gruszki. Jasno nawiązuje też do „Boskiej komedii”Dantego, wszak w słynnym poemacie Beatrycze oprowadza bohatera-autora po Niebie, zaś Wergili jest jego przewodnikiem po Piekle i czyśćcu. Wiedziony instynktem i ciekawością twórcy, trafia do pracowni wypychacza zwierząt, mieszkającego w zaułku tego samego miasta co Henry. Zafascynowany warsztatem pełnym wypchanych zwierząt sprawiających wrażenie, jakby taksydermista tchnął w nie nowe życie, pisarz poznaje kolejne sceny dramatu. Atmosfera staje się coraz bardziej mroczna, a zabawna z początku sztuka okazuje się być czymś zupełnie innym – alegoryczną opowieścią o tragedii Holocaustu…

„Dzieło sztuki oddziałuje dlatego, że jest prawdziwe, a nie dlatego, że jest zgodne z rzeczywistością”

Yann-Martel-2008Trudno jednoznacznie odnieść się do pomysłu Yanna Martela, który postanowił ukazać tragedię holocaustu w formie alegorii zwierzęcej. Konserwatywny czytelnik uzna zapewne, że Kanadyjczyk przekroczył cienką granicę, która odróżnia wielkie dzieło od kiczu. Francuski tygodnik społeczno-polityczny „Le Nouvel Observateur” napisał jednak, że „Martel porzucił sprawdzony przepis na sukces (głośne i wielokrotnie nagradzane „Życie Pi” z 2001 roku – przyp. R.N.) i, wydając kolejną książkę, próbował zbić z tropu, rozczarować, a nawet zupełnie zniesmaczyć czytelnika. Wymyślając nowe reguły narracji, Martel napisał jednak fascynującą powieść.”

Trzeba zadać sobie proste, acz fundamentalne pytanie: po co autor to zrobił? Czy taki zabieg ma sens? Holocaust jest bez wątpienia najstraszniejszym i najbardziej tragicznym piętnem współczesnego świata. Cieniem, który położył się na wszystkie postępy ludzkości, cywilizacyjny rozwój, na człowieczeństwo, na świat dążący do równowagi społecznej. Na początku powieści autor argumentuje swój punkt widzenia, prowadzi rozważania na temat literatury, przedstawia zalety zarówno faktograficznych esejów, naturalistycznych opowieści, jak i fikcji literackiej.

„To właśnie obojętność wielu, połączona z nienawiścią niewielu, przypieczętowała los zwierząt”

W wywiadzie dla francuskiego tygodnika pisarz podnosi wątek wojny. Mówi o tym, że wojna, która sama w sobie jest równie okrutna, niepojęta jak sam szoah, występuje w świadomości ludzkiej i kulturalnej jako coś smutnego, ale nie wywołuje wstydu. Powstają przecież dramaty wojenne, komedie wojenne, romanse, których tłem jest wojenna zawierucha. Tymczasem sama istota wojny jest równie tragiczna jak holocaust. To oczywiście prawda, ale osobiście nie mogę się tutaj do końca zgodzić z autorem. Wojna istniała w świadomości i mentalności ludzkiej od zarania dziejów. Oczywiście, jej zło i okrucieństwo jest niepodważalne. Jednak wojna zawsze starała się być motywowana – istniały powody, częstokroć absurdalne, dla których wojny wybuchały. Najczęściej była to chęć zysku i chciwość, jakkolwiek pod różnymi pretekstami zręcznie ukrywana. Nie jest to, rzecz jasna, żaden sposób na tłumaczenie tych, którzy wojny wszczynali.

KZ-Auschwitz (fot. Stanislaw-Mucha)Eksterminacja rasowa jest za to czymś bardziej przerażającym. Holocaust jest czymś, czego odczarować się nie da. „Wstyd pociąga za sobą milczenie i to właśnie od tego milczenia, ze wstydu albo przez uszanowanie, chciałem zacząć. Nie chciałem napisać przegadanej powieści. Chciałem stopniowo dojść do słów, do jakiejś historii. Już od lat chciałem mówić o Holocauście, ale nie jestem Żydem, nie jestem Europejczykiem i mimo, że mnie to interesowało, choć przeczytałem dziesiątki książek na temat shoah, nie miałem do tego legitymizacji. Zrobiono to już tysiąc razy, tysiąc razy lepiej. To właśnie dzięki zwierzętom mogłem wymyślić nowy sposób podejścia do tego tematu” – tłumaczy  Martel.

W powieści nie mogło zabraknąć wielu nawiązań do Polski: Nowolipki 68, Archiwum Ringelbluma, Auschwitz. Autor był w Oświęcimiu trzy razy, ponad dwa tygodnie spędził tam, poznając poruszające mroczne zakamarki obozów koncentracyjnych, poświęcił wiele lat na zbieranie materiałów i emocjonalne zagłębienie się w tragedię Holocaustu. „To właśnie obojętność wielu, połączona z nienawiścią niewielu, przypieczętowała los zwierząt”nie można oprzeć się wrażeniu, że w niektórych gorzkich słowach kryje się duch Zofii Nałkowskiej, co szczególnie widać w ostatniej części książki – wstrząsających (choć i trochę na zasadzie szokującego efektu) „Grach dla Gustava”.

„W mojej historii nie ma historii.
Opiera się na fakcie morderstwa.”

Zaletą powieści jest to, że czyta się ją jednym tchem. Mimo że naszpikowana symbolami, przemyśleniami, metaforami – jest spójna i płynna w odbiorze. Poza elementami, kiedy wkraczamy do alegorycznego świata dramatu, jest napisana prostym i przejrzystym językiem. Czytelnik odczuwa też z każdą stroną coraz większe napięcie, przejmujący klimat niesamowitości, wrażenie, że coś złego wisi w powietrzu. Postać taksydermisty – zamkniętego w sobie dziwaka, oschłego, mrukliwego – fascynuje zarówno Henry’ego, jak i czytającego. Dla mnie małym minusem był fakt, iż początkowa aura niesamowitości stopniowo rozpływa się, kiedy autor dokładnie tłumaczy większość symbolicznych ujęć utworu. Czasami podaje jak na tacy ukryte znaczenie niektórych słów. Usprawiedliwieniem może być fakt, że czytelnicy z innych krajów, innych kontynentów, mogliby nie odgadnąć zamysłów Martela.

Pomnik-ofiar-holocaustu-w-Berlinie„Beatrycze i Wergili” została przez krytykę światową odebrana w sposób skrajnie różny. Recenzentom „The New York Times” czy „Time” książka się nie spodobała, „The Washington Post” był jeszcze bardziej krytycznie nastawiony. „Krytycy, którzy spędzają czas na czytaniu powieści, powinni wiedzieć, że największe książki to te, które nękają sumienie, a nawet wytrącają z równowagi. Pójście pod prąd bywa mimo wszystko zbawienie” – broni się Martel. Gdy książka trafiła do Wielkiej Brytanii i reszty Europy przyjęto ją cieplej.
W Stanach Zjednoczonych też znalazło się wielu obrońców koncepcji Kanadyjczyka.
„Byłem we wszystkich krajach europejskich z wyjątkiem Rumunii, Albanii i Turcji. Byłem też w Azji. Ludzie do mnie pisali, rozmawiali ze mną. Byli wzruszeni Bo ta historia wpisywała się w ich życie osobiste” – zwierza się autor.

Po powieść Martela niewątpliwie warto sięgnąć. Można się z nią nie zgadzać, można polemizować, co próbował skromnie uczynić autor powyższej recenzji. Można być zaskoczonym kontrowersyjną konstrukcją utworu. A jednak warto poświęcić kilka wieczorów, zagłębiając się w opowieść kanadyjskiego pisarza, by samemu wyciągnąć z niej to, co odnosi się do bezsensu niezawinionego cierpienia. Do ludobójstwa.

W jednej ze scen Beatrycze mówi smutnym głosem do Wergilego:
„Jak będziemy mówić o tym, co się nam przytrafiło, kiedy to się skończy?”

Przekonajcie się, jak po przeszło półwieczu mówi o tym Yann Martel.

Yann Martel, Beatrycze i Wergili, tłum. Andrzej Szulc, wyd. Albatros, Warszawa 2010.

Rafał Niemczyk