Szczepan Twardoch, Tak jest dobrze. Recenzja.


Nie jest zbyt dobrze

„Tak jest dobrze” to trzeci zbiór opowiadań Szczepana Twardocha, autora „Wiecznego Grunwaldu”. Opowiadań jest sześć, a ich tematem nadrzędnym jest ludzka cielesność, tragiczna kondycja psychiczna bohaterów – najczęściej ludzi z pokolenia Twardocha – i zaklęte w niej dramaty.

Książkę otwiera najlepsze opowiadanie w całym zbiorze. „Gerd” to historia bardzo starego Ślązaka, z nieuleczalną traumą z czasów wojny. To były snajper SS „Nordland”, którego czyny ciągną się za nim nawet po półwieczu. Człowiek zgorzkniały, wyprany z dobrych uczuć, potępiony przez świat i samego siebie. Najboleśniejszą tragedią Gerda Piontka jest jednak jego potomek – zniewieściały syn, emocjonalne zero, za którego ojciec-morderca się wstydzi. W opowiadaniu warto wychwycić efektowny fragment, w którym przeżywający osobowościowy dualizm Gerd, dzwoni do Radia Maryja, przemawiając wielorakimi głosami różnych ludzi. Jak przystało na rodowitego Ślązaka, Twardoch popisuje się nienaganną gwarą, co dodaje „Gerdowi” swojskiego, regionalnego klimatu.

„Masara” dotyka problemu tolerancji i braku akceptacji. Tytułowa bohaterka to śląska licealistka, przezwana tak w związku ze swoją ogromną nadwagą. Szpetota ciała wyzwala w Paulinie dogłębne poczucie niższości i kompleksy, a szyderstwo rówieśników sprawia, że każdy dzień w szkole to dla dziewczyny dręczące katusze. Niedużo lepiej jest w domu, gdzie poczucie wstydu wzbudza świetnie wyglądająca matka, a swoje trzy grosze dorzuca komentująca wszystko bez skrupułów ciotka. Druga część opowiadania ukazuje pokolenie Y w krzywym zwierciadle, z fałszywym sensem oraz dominującą rolą mediów i komunikatorów społecznościowych, które mają być namiastką remedium na samotność i życie pozbawione metafizycznej powłoki (ponure, puste życie playboya-rockandrollowca marnującego spory potencjał). Swoją drogą, Twardoch jest dla społeczeństwa zbyt łaskawy, bo problem nadwagi i otyłości zaczyna powoli dotyczyć jego sporej części, a nie jednostek. Może więc warto posłuchać rady ciotki-lekarki, zacząć ćwiczyć i wziąć się z kompleksami za bary? Bo „śmieszność jest gorsza od śmierci”, jak dowiemy się później z opowiadania „Uderz mnie”.

„Dwie przemiany Włodzimierza Kurczyka” to portret zahukanego, nieśmiałego dziwaka zdominowanego przez wychowującą go samotną, despotyczną matkę. Kurczyk nie może się uwolnić od jej panowania nawet kilka lat po śmierci. Nie wyrzuca gnijącego jedzenia, „które kupiła mamusia”, codziennie przynosi jej do przeczytania ulubione gazety. Choć nieźle zarabia, jest w pracy popychadłem. Ma sylwetkę niedbającego o siebie chuchra, stąd nienawidzi pięknych kobiet i dobrze zbudowanych mężczyzn. Tłumiący wewnątrz siebie żądzę i pożądanie, brzydzi się seksem, czując wstręt do własnej cielesności. Wyładowuje się, oglądając w zamkniętym pokoju dziesiątki filmów porno ściągniętych z Internetu. Starając się odmienić życie, pod wpływem nagłego impulsu, zachęcony przez tajemniczą kobietę, Kurczyk przekracza niebezpieczną granicę. Wkracza na teren dla niego nieprzeznaczony, gdzie w powietrzu wisi nieszczęście i zguba. To opowiadanie o próbie odmienienia własnej tożsamości, zatarcia przeszłości, wykastrowania nieśmiałości. Bo często jest tak, że nasze „ego” to od momentu narodzin nasz największy wróg.

Największym problemem Twardocha jest… jego literacki  potencjał, nad którym w niektórych partiach tekstu nie do końca panuje, nurzając się w językowym serwilizmie. W sporych fragmentach pisarz brnie w nachalną poetykę, mnoży fantasmagoryczne opisy, przerośnięte filozoficzne frazy, wrzaskliwe monologi. Wdaje się w manieryczne odwracanie szyku w zdaniach, które stosowane z umiarkowaniem tworzą charakterystyczną stylistykę, ale powielone dziesiątki razy zaczynają przypominać barokowe wieże, wklejone w panoramę hotelu Marriott. Momentami autor zostawia czytelnika bez tchu i możliwości dokonywania własnych obserwacji, wyciągnięcia z tekstu prywatnych, choćby nawet błędnych interpretacji.

Smutnym podsumowaniem zbioru jest opowiadanie tytułowe, inspirowane twórczością Cormaca McCarthy’ego. To ucieczka od bólu i straty w przestrzeń dzikich polarnych terenów, gdzie rządzi przyroda, a noga człowieka stąpa tu jedynie z konieczności. Tundra jest metaforą zagubienia i wyjałowienia spowodowanego pustką po stracie bliskich, której nie da się niczym wypełnić.

Tragicznym, zniewolonym i nieudacznym bohaterom autor, jako uwolnienie się od bagna codzienności, proponuje samobójstwo (nie tylko w tym opowiadaniu). To dekadencka wizja gnijącej przyszłości generacji Y, której Twardoch pozostawia tylko niewielki świetlik nadziei, marne złudzenia i poszarpane perspektywy. Dla niektórych ocena będzie zbyt surowa, dla innych okaże się efekciarskim „straszakiem”, zaś co bardziej cyniczni przyklasną z gorzkim uśmiechem. Jakkolwiek by nie było – lepiej uważać. Bo z pewnością nie jest zbyt dobrze.

Szczepan Twardoch, Tak jest dobrze, Wydawnictwo Powergraph, Warszawa 2011.

Rafał Niemczyk