Doris Lessing, Lato przed zmierzchem.


Trwa lato, ciemności jeszcze nie okryły życia

Po tym, jak w 1973 Nagrodę Nobla w kategorii literatury dostaje Patrick White, Sándor Márai notuje w dzienniku: „Literackiej Nagrody Nobla już od jakiegoś czasu nie dostają pisarze, tylko państwa. W tym roku otrzymał ją młodzieńczy, rozwijający się kontynent: Australia. Wcześniej otrzymały ją Gwatemala, Islandia, Chile, Jugosławia i Nelly Sachs. Mauretania i Albania jeszcze czekają na swoją kolej; ale to tylko kwestia alfabetu”. Ciekawe, co miałby do powiedzenia o laureatce Doris Lessing? W końcu Lessing nie jest autorką z jakiegoś małego/nowego kraju. W końcu nie jest autorką kilku książek, a kilkunastu. Była pisarką pełną gębą (Gombrowicz się kłania). Pani Iwona Torbicka napisała:
„W powieściach Lessing odnajdziemy znakomitą rekonstrukcję psychiki kobiet. I właśnie dlatego powinni je czytać mężczyźni, którzy deklarują, że kobiet nie rozumieją”. Nie twierdzę, że nie rozumiem kobiet, staram się je rozumieć bardziej, lepiej, pewnie dlatego zdecydowałem się przeczytać tę książkę.

Bohaterką książki Lessing jest czterdziestopięcioletnia kobieta – Kate Brown. Żona Michaela, wziętego lekarza neurochirurga, którego poznała na studiach w Oxfordzie i za którego wyszła nie ukończywszy studiów: literatury i języków romańskich. Została za to matką, matką czwórki dzieci: Stephena, Eileen, Jamesa i Tima. „Gdyby nie wyszła wtedy za mąż, chyba stałaby się kimś cenionym w swojej dziedzinie. Może wykładowcą? Kobiety rzadko zostają profesorami. Ale te myśli nie nachodziły jej często: nie uważała dzieci za rzecz nużącą”.

Doris Lessing w 1957 roku (fot. Warner)

Poznajemy ją, jak stoi na schodach prowadzących z kuchni do ogrodu. Latem. Stoi i czeka z założonymi rękami. Na co czeka? Aż zagotuje się woda, ale równie dobrze mogłaby czekać na to, co przyniesie jej zbliżające się lato i, w pewnym sensie, możemy powiedzieć, że właśnie na to czeka. Ponieważ ma to być pierwsze od dwudziestu kilku lat lato, które będzie miała spędzić sama. Sama, bez męża, który razem z córką wyjeżdża na cztery miesiące do Stanów, do Bostonu. Sama, bez pozostałych dzieci, gdyż Stephen jedzie do Maroka i Algierii, James do Sudanu, a Tim do Norwegii. I oto kobieta, która przez prawie całe swoje dorosłe życie krzątała się („Wszystkie, każda z nich, przeszły długą edukację w jednej rzeczy – krzątanie. (…) Oto do czego doprowadziły wszystkie te lata nabywania cnót: ona i jej rówieśniczki stały się maszynami nastawionymi na jedną czynność: na kierowanie, aranżowanie, regulowanie, przewidywanie, nakazywanie, zanudzanie, martwienie się i organizowanie. Słowem, na krzątaninę”.) w domu przy mężu i dzieciach, zostaje, w wyniku zbiegu kilku okoliczności, postawiona w zupełnie nowej dla niej sytuacji, w której musi się odnaleźć. Musi coś ze sobą zrobić przez najbliższe miesiące.

Być może nie jest to dla niej sytuacja graniczna, jednak na tyle nowa (i jak się potem okazuje ważna), że musi się wobec niej, wobec siebie, określić. Role społeczne: matki, żony, głowy domu, które pełniła przez ostatnie lata, okazują się bezużyteczne. Jest zmuszona, przez sytuację zewnętrzną, do przyjęcia na siebie nowych ról, gdyż, aby posłużyć się kategorią socjologiczną zaczerpniętą z interakcjonizm symbolicznego, kluczowa rola głównej bohaterki zostaje zawieszona. W sukurs przychodzi jej mąż, a dokładnie jego znajomy, który oferuje jej pracę tłumacza konferencyjnego w międzynarodowej instytucji „Żywność dla Świata”, którą, z wahaniem wynikłym z wiary w swoje siły i zdolności, przyjmuje. Jej/ich dom na czas wakacji zostaje wynajęty obcym ludziom, a ona sama przeprowadza się do wynajętego mieszkania w Londynie.

Doris Lessing z Nagrodą Nobla (fot. Shaun Curry/AFP)

Należy zauważyć, że te sytuacje nie wynikają z działań samej Kate Brown, raczej zgadza się na to, co jest jej proponowane. Nie uzyskała jeszcze pełnej podmiotowości, która w dalszej część książki będzie tak ważna, dla nowego określenia siebie głównej bohaterki. Po kilku tygodniach pracy dostaje awans, który znów wiąże się z krzątaniem, zaczyna organizować, dzwonić, ustalać, umilać, decydować. Jednak z większą świadomością tego faktu. Organizuje konferencję w Konstantynopolu, podczas której w hotelu poznaje młodszego od siebie mężczyznę Jeffreya, który proponuje jej wyjazd, wakacje w Hiszpanii. Kate Brown, szanowana matka, żona, tłumaczka, organizatorka, koleżanka, przyjaciółka, decyduje się wyjechać na drugi koniec kontynentu europejskiego z obcym, młodszym mężczyzną, by przeżyć miłe chwile (szalony romans?).

Decyduje się właśnie dlatego, by zapomnieć, by odciąć się od tych wszystkich ról wymienionych powyżej, by w końcu zrobić coś dla siebie, choćby miało to być coś tak nierozsądnego, jak ów wyjazd. I w tym momencie książka się rozkręca, nabiera tempa, nabiera rumieńców, zaczynamy widzieć i rozumieć zmiany, jakie zachodzą w Kate, „Dlaczego jednak nie oznajmić rodzinie, że ma zamiar się zmienić, że jest w trakcie zmieniania się?”. Dwie strony dalej jest zdanie, jedno z kluczowych dla tej książki: „Mogłaby wędrować tak, gdzie zechce, i wrócić do domu za dwa miesiące, spędzając ten okres naprawdę sama, to znaczy jak ktoś, kto kieruje się własnym wyborem”, jak ktoś, kto jest wolny – chciałoby się dopowiedzieć.

Dla mnie jest to właśnie książka o dochodzeniu do wolności, o dochodzeniu do zrozumienia/pojmowania wolności w związku, w rodzinie, w życiu. Nie będę zdradzał dalszych elementów fabuły. Tego, czy romans był płomienny, czy konieczny był rozwód, czy dzieci płakały, tego czy czasem po powrocie do Anglii życie Kate Brown toczyło się dalej wcześniej wyznaczonymi torami. I tego kim jest Maureen, i jak wpłynęło na Kate poznanie jej, i jakie miało to spotkanie ostatecznie skutki. W końcu wciąż trwa lato, lato przed zmierzchem, ciemności (wciąż jeszcze) nie okryły życia…

Doris Lessing, Lato przed zmierzchem, tłum. Barbara Radkiewicz-Sadowska, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2008.

Maciej Gierszewski
Kopiec Kreta