Gabriel Garcia Marquez, Nie wygłoszę tu mowy. Recenzja.


„Wymyślający bajki” o rzeczywistości, Cortazarze i książce, którą każdy powinien nosić w plecaku

Tytułowe „Nie wygłoszę tu mowy” padło z ust Gabriela Garcii Marqueza w liceum w Zipaquira, podczas pożegnania kolegów ze starszego rocznika. Przyszły pisarz miał wtedy niespełna siedemnaście lat. Jednak w przyszłości jako wpływowy artysta, pisarz-noblista, pacyfista i człowiek mocno zaangażowany w sprawy społeczne – musiał ostatecznie wygłaszać te nieszczęsne mowy. Ale kiedy już to czynił, odznaczały się one (podobnie jak jego dzieła literackie) wyjątkową starannością, perfekcją słowną, wyrazistym przekazem, nierzadko też poczuciem humoru, z którego wszak Marquez słynął – uwielbiał wtrącać anegdoty zawsze, gdy była po temu okazja.

„Nie wygłoszę tu mowy” to nie tylko zbiór najważniejszych publicznych wystąpień kolumbijskiego pisarza: przemówień, laudacji, dyskursów czy polemik. To także skrócona podróż przez życie pisarza, rozmowy o jazzie z Cortazarem i Fuentesem prowadzone w pociągu z Paryża do Pragi, rozprawa o przyjaźni podczas 70. urodzin Alvaro Mutisa czy wyjaśnienia złożone nam, czytelnikom, w sprawie trzydziestu dwóch przegranych rewolucji pułkownika Aureliano Buendii.

Garcia Marquez, jak każdy starzejący się pisarz, zdradza sekrety początków artystycznej kariery. Debiutanckie opowiadanie wysłane do bogockiego dodatku literackiego „El Espectador”, gdzie szefem był wtedy Eduardo Zalamea Borda, było z założenia młodzieńczym buntem przeciwko stwierdzeniu tego ostatniego, że „nowe pokolenia pisarzy niczego nie wnoszą, że nigdzie nie widać nowych powieści ani opowiadań”.

Gabriel Garcia Marquez (fot. Cesar Rangel-AP)Ten bunt odcisnął się w postawie Marqueza już na całe życie, znajdując swe ujście choćby w 1986 roku w Meksyku, kiedy na II Spotkaniu Grupy Sześciu z pozorną naiwnością przeliczał koszty produkcji amerykańskich bombowców B-1B, rakiet MX rozmieszczonych w Zachodniej Europie i radzieckich łodzi podwodnych Tajfun na koszty realizacji programu pomocy najbiedniejszym dzieciom na świecie, problemu żywności i analfabetyzmu. Nawoływał wtedy do działań antywojennych i bezwzględnego pokoju. „Wyścig zbrojeń podąża w kierunku przeciwnym do inteligencji” – przekonywał. Stawiając w swoich powieściach pytania o naturę władzy, powiedział kiedyś do żołnierzy: „Wierzę, że życie każdego z nas byłoby lepsze, gdyby każdy z Was nosił w plecaku książkę.”

Zdeklarowany obrońca praw człowieka o sercu Don Kichota, któremu wytykano, że wygłasza swoje orędzia na Kubie w towarzystwie Fidela Castro. Właśnie w Hawanie sfinalizowano projekt Fundacji Nowego Kina Latynoamerykańskiego, której Marquez był przewodniczącym (filmowy dryg odziedziczył po ojcu Rodrigo Marquez, który został reżyserem; zaczynał od kina niezależnego, pracował też przy kilku znanych serialach).

Nad „Sto lat samotności” Marquez dumał dziewiętnaście lat. Zwierzając się z literatury „od strony kuchni”, przyznaje, że najbardziej intrygująca jest dla niego koncepcja powieści lub opowiadania, moment inspiracji, złapania pomysłu, początek, a później stopniowe „wygładzanie”. Samo pisanie to już „zajęcie mniej interesujące”.
„Zawód pisarza jest być może jedynym, który wykonuje się coraz trudniej w miarę jego praktykowania” – wywodził w 1970 roku, trzy lata po premierze najsłynniejszej powieści.
Był zagorzałym orędownik kultury w ogóle, a kultury Ameryki Łacińskiej w szczególe – jako zwolennik integracji politycznej, gospodarczej i kulturowej swojego kontynentu, starał się bronić świadomości narodowej, etnicznej i terytorialnej.
„Kultura jest siłą spajającą twórczość: społecznym wykorzystaniem ludzkiej inteligencji” – oświadczał, wiele lat później krytykując „nowoczesne” systemy kształcenia dziennikarzy, brak twórczego rozwoju, ciekawości świata, pociągu do wiedzy, samodzielnego myślenia i wyciągania wniosków. Niedługo potem postulował ograniczenie albo nawet zniesienie uciążliwych zasad, pragnąc by język hiszpański „swobodnie wszedł w XXI wiek”.

Gabriel-Garcia-Marquez-2009Wspaniale agitował Marquez na rzecz Ameryki Łacińskiej podczas ceremonii wręczenia literackiej Nagrody Nobla w 1982 roku. Opowiadając o jej „samotności”, przyznał, że to jej niezwykła rzeczywistość, a nie literackie wyobrażenie, zwróciła tak naprawdę uwagę Szwedzkiej Akademii Literatury.
„Rzeczywistość ta nie jest z papieru, lecz żyje z nami (…) Poeci i żebracy, wojownicy i złoczyńcy, my wszyscy – wytwory tej rozbuchanej rzeczywistości – nie musielibyśmy nadużywać wyobraźni, bo największym wyzwaniem był dla nas brak konwencjonalnych środków, niezbędnych, by uwiarygodnić nasze życie. To właśnie jest, drodzy przyjaciele, sedno naszej samotności.”
Jednocześnie przywoływał słowa swojego mistrza, Williama Faulknera, który w 1949 roku wypowiedział w tym samym miejscu słynne „I decline to accept the end of man” („Nie przyjmuję do wiadomości końca człowieka”).

„Nie wygłoszę tu mowy” to dla miłośników Gabriela Garcii Marqueza świetne uzupełnienie biografii i twórczości pisarza, którą znamy mniej lub więcej z jego dzieł. To nie autobiografia, ale obraz pisarza wyłaniający się z jego słów – nie tych z książkowych rozdziałów, obejmujących jednak to samo spectrum. Bo Marquezowe światy literackie są tożsame z tym, co za oknem, a zapiski na marginesie powieści mogą być istotne nie bardziej, niż list małego dziecka do Świętego Mikołaja. „Wymyślający bajki” ma tego pełną świadomość.

Gabriel Garcia Marquez, Nie wygłoszę tu mowy, przeł. Weronika Ignas-Madej, wyd. MUZA SA, Warszawa 2011.

Rafał Niemczyk