Jacek Dukaj, Król bólu. Recenzja.


Pięć lat czekali miłośnicy prozy Jacka Dukaja na „Króla bólu”. Zaczęto już nawet mówić o powieści-widmo, która nigdy nie powstanie. Przyczyny zwłoki omawia sam autor w postscriptum tego ogromnego zbioru opowiadań. „Skutkiem ubocznym jest literacki kształt tej książki jako kolekcji utworów pisanych przez autora o tym samym nazwisku, ale różnej konstrukcji umysłowej” – pisze. Z literaturą Dukaja niełatwo się mierzyć. Zapraszam zatem bez zbędnych zapowiedzi. Szanowni Państwo, oto przed wami:

Wszechświaty Dukaja

Opowiadanie „Linia oporu” jest wizją świata zdegenerowanego… luksusem. Ten świat nie jest ponury, wręcz przeciwnie: zaawansowana technika nie pozwala, by było w nim miejsce na choroby, starość czy brak pieniędzy. Ludziom do bezproblemowego funkcjonowania nie brakuje w zasadzie niczego. Poza jednym szczegółem, nieuchwytnym dla materialnego postrzegania rzeczywistości. Sensem życia. Pierwszoplanowy bohater zajmuje się zawodowo kreowaniem takich sensów, jest fachowcem w tym, co robi. Zbiegiem okoliczności zostaje wplątany w niejasną intrygę.

„Linia oporu” w dużej części napisana jest w konwencji scenariuszy gier komputerowych. Społeczeństwo, uczestnicząc w niepowtarzalnej „grze”, jaką jest życie, zdobywa rozmaite punkty: charyzmy, przyjaźni, sympatii, szczęścia itp. W każdej chwili można dostosować do sytuacji słyszalne dźwięki, a nawet muzykę „w tle wydarzeń” (Soundtrack: Ennio Morricone, „The Good, The Bad and The Ugly”). Kluczowe staje się pytanie: po co coś robić, skoro nie trzeba? Dukaj porusza w opowiadaniu przeróżne wątki: szczęśliwej (lub nieszczęśliwej) rodziny, zacofania intelektualnego na wsi, małżeństwa, dzieciństwa, w rozdziałach IQ i Postnihilizm analizuje los ludzi superinteligentnych, człowieka jako tworu kulturowego, problem nieśmiertelności, języka. Jest tego naprawdę sporo i czasami można się poważnie zagubić. Zwłaszcza, że narracja często wymyka się zupełnie spod klucza standardowej prozy, popadając w morze neologizmów, derywację i różnego rodzaju słowotwórcze eksperymenty Dukaja. Są one jednak z reguły udane, i nawet tracąc w pewnych momentach orientację, czytelnik we właściwym momencie jest w stanie złapać koło ratunkowe – rzucone przez autora w postaci nowego akapitu.

Universe-Misti-ComaCluster (nasa.gov)

Podobnie ma się rzecz z tytułowym „Królem bólu i pasikonikiem”, w którym Dukaj rozprawia się z problemem światowego terroryzmu. Większość postapokaliptycznego świata pokrywa „dżunkla”: biosfera (czy coś jej bliskiego) sztucznie wytworzona przez organizacje terrorystyczne. Azylem pozostają tereny Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej, gdzie mieszkańcy żyją „pod kloszem”, czasowo zabezpieczeni przed zagrożeniem. Jedynym sposobem na „zwiedzanie świata” i urozmaicanie sobie życia są wyprawy i spotkania za pośrednictwem „proksyku”. Niemniej intrygująca jest postać głównego bohatera, obdarzonego nadludzką wrażliwością i wyobraźnią „plastusia”, który cierpi niewyobrażalne męki za sprawą najlżejszych doznań percepcyjno-fizycznych. I tak, niewyobrażalny ból potrafi sprawić mu zarówno widok pięknego wschodu słońca, światła wpadającego przez niezasunięte szczelnie zasłony, jak i czyjegoś najdrobniejszego gestu, choćby był to przyjacielski uścisk. „King of Pain”, bo takim nickiem posługuje się w sieci (od tytułu piosenki The Police), ucieka więc bez reszty w świat cybernetyczny. Tam przeżywa sztucznie wygenerowane przygody, poznaje przyjaciół, kobiety, uprawia seks, chodzi na przyjęcia. Dukaj łączy w tym wypadku cierpienie upadającego świata z cierpieniem pojedynczego człowieka, zaś finał tej „imprezy” wbije w fotel nawet największych przeciwników science-fiction.

„Aguerre w świcie” to chyba najtrudniejszy w odbiorze utwór, mogący przysporzyć kłopotów nawet rasowym odbiorcom fantastyki naukowej. To obraz ludzkości, która dokonuje podbojów galaktyki za pomocą tzw. „glejotyków” – ludzi, na których nie działają siły grawitacyjne, a oni sami potrafią nimi manipulować. Zjawisko to nazwane jest „Rzeźbą w czasoprzestrzeni”. W Aguerre City, żywokrystnej stolicy Zakonu Xenotyków, spokój zostaje zaburzony przez brutalne morderstwo na jednym z glejotyków – angielskim lordzie Amielu. Śledztwo prowadzi jego przyjaciel, a jednocześnie zarządca planety – Frederick Aguerre. Smaczku historii dodaje fakt, że Carla, wdowa po zamordowanym lordzie, jest kobietą, w której Aguerre zakochał się nieszczęśliwie od pierwszego wejrzenia. Miłość nie mogła się dokonać, gdy na jaw wyszły ukryte zdolności mężczyzny i ten został xenotykiem.
Linia fabularna tej mikropowieści jest równoważna z alternatywną wizją wszechświata, w odróżnieniu choćby od konstrukcji „Linii oporu”.

Stanislaw-Lem-3Najczulej koi starość maszyny – w hołdzie Lemowi

W tak rozległym i bogatym zbiorze nie zabrakło opowiadania napisanego w konwencji starej dobrej szkoły science-fiction. „Oko potwora” to ukłon i hołd złożony największemu polskiemu Mistrzowi SF – Stanisławowi Lemowi. Areną zdarzeń jest tutaj skolonizowany przez człowieka Układ Słoneczny, ale zasady panujące na statkach kosmicznych przywodzą jednoznacznie na myśl fantastykę w stylu retro. Mamy tutaj elementy marynistyczne z prozy Verne’a: palenie tytoniu, rozmowy przy rumie, sztukę, historię, prehistorię. „Pokolenia zastępują pokolenia, cywilizacje – cywilizacje, technologie – technologie, a nadal te same słowa budzą w ludziach tak samo silny rezonans” – pisze Dukaj.

Pierwszy Pilot statku pamięta „czasy, do których przetrwało jeszcze odrobinę z tego etosu odkrywców kosmosu, bohaterów przygody gwiezdnej. Ale teraz? Co to za atrakcja: miesiąc w tę, miesiąc we w tę, i tak bez końca w żelaznym więzieniu? (…) Są jeszcze zabytki z poprzedniej epoki, których wiąże z kosmolotami głupi sentyment, jak naszego kapitana”.
Autor ze „staroświecką czułością”, charakterystyczną dla powojennych mistrzów SF, opisuje statek kosmiczny: „…najbardziej uspokajają mnie przetarte izolacje, zdrapana farba, świst niewydolnej hydrauliki i szmer elektrycznych przekaźników, drżenie idące po blachach, najczulej koi starość maszyny.”

Oczywiście jeśli opowiadanie ma oddawać honory Lemowi, oprócz fantastyki nie mogło w nim zabraknąć refleksji filozoficznych. „Oko potwora” pełne jest rozważań cywilizacyjnych, odnosi się do pojmowania sztuki na Ziemi i w Kosmosie (zarówno piękna, jak i brzydoty), historii nauki i jej różnych rzędów: chemii, biologii, psychologii. Ilu z nas jawi się wszechświat jako oko potwora?

Dukaj podjął się też dziesięć lat wcześniej napisania opowiadania „Serce mroku”, w osobliwy sposób zainspirowanego słynnym „Jądrem ciemności” Josepha Conrada.

Jacek-Dukaj-by-Anna-Zemanek-2009„Dla moich Polaków nie ma rzeczy niemożliwych”

Równie bliska Dukajowi jak Kosmos, jest nasza ukochana ojczysta ziemia. Polska bardzo często pojawia się w jego twórczości, pod wieloma postaciami, targana najczęściej odmiennymi alternatywnymi wizjami, o najróżniejszym społeczeństwie.
„Crux” to wizja naszego kraju za pięćdziesiąt lat. Rzeczpospolita z opowiadania Dukaja to państwo funkcjonujące wedle motta: „Raj ludzi pracy to życie bez konieczności pracy”. To kraj, w którym nanotechnologie zastąpią w ogromnym stopniu ludzką pracę. Masowe bezrobocie nie zabije jednak gospodarki, a tym samym społeczeństwa. Przeciwnie, osiągalne dla każdego staną się niezbędne do życia warunki: mieszkanie, jedzenie, leczenie, pomoc społeczna. Triumf proletariatu oznacza narodziny Ziomalstwa Socjału. Osiemdziesiąt procent społeczeństwa bez wahania zgadza się na takie życie. Z jednej strony mamy tutaj czysto humorystyczne podejście do tematu, parodiujące poprzez wizję autora Polskę nam współczesną – z drugiej zaś mistyczny, wręcz mesjanistyczny obraz tytułowego Cruxa, rewolucjonistycznego Boga Ludu dbającego o los swoich podwładnych.

Satyryczny obraz Polski oglądamy też w ostatnim opowiadaniu, zatytułowanym „Piołunnik”. Tutaj Dukaj bawi się peerelowską satyrą, zmieniając nieco wydarzenia z 1986 – roku katastrofy atomowej w Czarnobylu. Oto bowiem do siedziby Partii dochodzą niepokojące wieści, jakoby chmura radioaktywnego pyłu, niebezpiecznie przesuwająca się w stronę naszych granic, niosła ze sobą bardzo szczególne właściwości: budzenie z grobów zmarłych. Bohater opowiadania, ubek na garnuszku władzy ludowej, zostaje wysłany z misją do Krakowa. Ma za zadanie nie dopuścić, by przypadkiem do życia nie powrócili najwięksi z polskich władców spoczywających na Wawelu. Jego droga zamienia się w piekło, kiedy podróż uniemożliwiają hordy zombie (żołnierzy polskich, oficerów Wehrmachtu, rolników), wypełzające spod ziemi i z ochotą przystępujące do kolejnych batalii podczas „drugiego życia”. Druga część utworu to w sporej części uczta wyobraźni autora: pomieszanie czasów, kultur, ustrojów, aż po sam powrót do zarania dziejów.

Następca

Jacek Dukaj to niewątpliwie największa postać współczesnej polskiej fantastyki. Niesamowita wyobraźnia, poparta naukową wiedzą i wspaniałymi zdolnościami epickimi, tworzą wybuchową wręcz mieszankę. Niekiedy zarzuca mu się, że nie dzieląc swoich dzieł na mniejsze „kawałki”, sprawia problem czytelnikom, recenzentom, krytykom. Nagromadzenie materiału jest przeogromne jak na jedną książkę, co niejednego może zmęczyć. Lekturę „Króla bólu” można jednak z przymrużeniem oka przyrównać do przebiegnięcia maratonu: po minięciu linii mety, uzupełnieniu płynów i wyrównaniu pulsu, przychodzi czas na satysfakcję i samozadowolenie. Po przeczytaniu książek Dukaja dochodzą jeszcze inne emocje. Jednym z nich jest uczucie czerpania wiedzy i inspiracji z ogromnej skarbnicy pisarza. Tym drugim jest duma, że oto nasza generacja ma w pełni wiarygodnego następcę nieodżałowanego Stanisława Lema. Chodzi oczywiście o rangę pisania, niekoniecznie o treść ani formę. Dukaj to przecież niepowtarzalny indywidualista – jakie światy dla nas jeszcze stworzy?

Jacek Dukaj, Król bólu, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010

Rafał Niemczyk