Paolo Bacigalupi, Zatopione Miasta. Recenzja.


Na Potomacu stan alarmowy przekroczony, czyli mokra postapokalipsa na dobranoc

Poziom oceanów podniósł się, woda zalała wybrzeża, podtapiając przybrzeżne miasta. Niektóre kraje, wśród nich choćby Chiny, starały się przygotować i zabezpieczyć przed skutkami potopu. Jak się domyślacie, nie wszędzie wygrał zdrowy rozsądek. Znaleźli się bowiem tacy, którzy w ogniu wzajemnych oskarżeń, zamiast próby ratowania struktur pogrążającego się chaosie i destrukcji świata, wybrali walkę o władzę. Katastrofa naturalna rychło pociągnęła za sobą upadek norm i obyczajów oraz zezwierzęcenie społeczeństwa. Nastąpił regres cywilizacyjny. Waszyngton, Alexandria, Arlington – niegdyś jeden z największych obszarów metropolitalnych USA – przekształcił się w Zatopione Miasta, w których pomiędzy lokalnymi watażkami, samozwańczymi generałami i wszelkiej maści partyzantami trwa nieustająca wojna o wpływy i panowanie nad ruinami dawnej metropolii.

Mahlia – kaleki wyrzutek, dziewczyna z genami znienawidzonych rozjemców i Mouse – wątły chłopak, sierota ze spalonej farmy. Para nastoletnich przyjaciół, żyjąca w zagubionej pośród dżungli wiosce pod opieką niepoprawnego altruisty – dra Mahfouza. Kiedy w ich nędzny, acz spokojny żywot wkroczy z buciorami wojenna pożoga, nasi bohaterowie będą zmuszeni do ucieczki lub stawienia jej czoła. Na ich drodze pojawi się Tool – półczłowiek, genetycznie zmodyfikowana istota zaprojektowana jako maszyna do zabijania. By przeżyć, będą potrzebowali siebie nawzajem.

Panorama Waszyngtonu (źródło: lcweb2.loc.gov)

Czytelnik od razu zostaje wrzucony na głęboką wodę – czas i miejsce akcji nie są sprecyzowane. Dopiero w trakcie lektury ze stopniowo serwowanych strzępków informacji powoli składamy wersję wydarzeń. Część układanki autor pozostawia w sferze domysłów. Próżno szukać wyjaśnień na temat genezy różnych frakcji czy ciekawych kultów religijnych obecnych w świecie Zatopionych Miast. 41-letni Bacigalupi jest bardzo oszczędny w udzielaniu odpowiedzi na nurtujące czytelnika pytania i nieskory do zaspokajania jego ciekawości. Być może dzięki temu świat powieści zyskuje aurę tajemniczości, ale pewne niedomówienia pozostawiają niedosyt.

„Bestie z południowych krain” (2012, reż. Benh Zeitlin)

Narracja pędzi do przodu w zawrotnym tempie, a postacie są dość wyraziste – akurat na tyle, by można się z nimi utożsamić, choć kierują się raczej prostymi emocjami. Ich zachowania są raczej przewidywalne, jednak trafiają się osobowości nieco bardziej skomplikowane. Sam pomysł na fabułę jest nieco naiwny, niektóre decyzje naszych bohaterów wydają się nieracjonalne lub wręcz głupie, ale wydaje się, że to celowy zamysł autora. Wskazanie, że w zdegenerowanym świecie pozostały jeszcze wartości, którym warto zawierzyć, jak przyjaźń, honor czy nadzieja. Bacigalupi konfrontuje postawy czysto egoistyczne z niemalże „judymowskimi”, konformistyczne z buntowniczymi, determinację z oportunizmem. Naszym bohaterom przyjdzie wybierać między instynktem samozachowawczym a przyjaźnią. Zmierzą się ze strachem i poczuciem niespłaconego długu, walcząc o poczucie wartości i zachowanie granic człowieczeństwa.

Język powieści jest plastyczny. Wyobraźnia podsuwa obrazy zrujnowanej aglomeracji i da się niemal poczuć fetor Zatopionych Miast, które powoli, ale nieubłaganie natura obejmuje w swe władanie. Wszechobecna woda tworzy swoisty labirynt kanałów między zalanymi i na pół zawalonymi budynkami, dżungla wpełza na zurbanizowane dawniej tereny, a wraz z nią w pogruchotanej metropolii gnieżdżą się dzikie i drapieżne zwierzęta. O to, co przedstawia jeszcze jakąkolwiek wartość, toczą się nieustanne starcia pomiędzy wrogimi frakcjami. Kto sprzeda więcej złomu – kupi więcej broni i amunicji. Kto zgromadzi lepszy arsenał – zdobędzie więcej złomu. Tak zamyka się błędne koło „wypaczonego recyklingu”. Wszechobecny chaos, rozkład, beznadzieja i rozpad więzi społecznych, okrzyki pijanych i naćpanych trepów, wrzaski torturowanych jeńców i niewolniczy lament.

„Wodny świat” (1995, reż. Kevin Costner, Kevin Reynolds)

„Zatopione Miasta” wykazują pewne podobieństwa z „Zatopionym światem” J.G. Ballarda, choć u Bacigalupiego trudno doszukać się „Ballardowskiej metafizyki” czy głębszych rysów psychologicznych bohaterów. „Zatopionym Miastom” z wodno-apokaliptycznym klimatem bliżej jest do „Wodnego świata”. Filmu z 1995 r. reżyserskiego duetu Kevinów – Costnera i Reynoldsa – w którym Costner zagrał również główną rolę. Świat Ballarda pozbawiony jest nadziei – ludzkość jest w ciągłym odwrocie przed nieprzyjazną naszemu gatunkowi przyrodą. W „Wodnym świecie” siłą napędową dla garstki ocalonych z potopu jest wiara w mityczny suchy ląd – zagubiony gdzieś w bezmiarze oceanu. Motyw ten powielają „Zatopione Miasta”, gdzie niektórym ludziom marzy się ucieczka do lepszego świata – najlepiej „za wielką wodę”, gdzie egzystuje jeszcze spokojna, nieskażona przemocą cywilizacja.

Walki w mieście nieodparcie przywołują skojarzenia z krwawymi wojnami gangów narkotykowych w Ameryce Południowej. Sceny pacyfikacji wioski Banyan Town – tortury, bestialskie mordy, palenie plonów, bezlitośnie okaleczani wieśniacy – to wypisz-wymaluj kadry z brutalnych filmów o wojnie wietnamskiej. Natomiast opisy żołnierskiego życia młodocianych trepów jako żywo przypominają obrazki z wojen domowych w Afryce, na których chłopcy, niewiele więksi od postawionego na baczność kałasznikowa,  dumnie prężą się do kamery ze swoją bronią.

„Zatopione miasta” to ksiązka dla starszej młodzieży, nazywanej na zagranicznym rynku young adults. Z jednej strony sporo scen przemocy i bezprzykładnego okrucieństwa, z drugiej uładzony język, brak seksu i wulgaryzmów, co trochę łagodzi odbiór, surowego przecież z założenia, postapokaliptycznego świata. Jednakowoż książkę można polecić i starszym czytelnikom, którzy będą mogli pochylić się nad gorzką refleksją na temat kondycji współczesnego społeczeństwa.

Paolo Bacigalupi, Zatopione Miasta, przeł. Łukasz Małecki, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012.

 Jacek „bio_hazard” Bryk