Ota Pavel, Bajka o Rašce i inne reportaże sportowe. Recenzja.


bajka-o-raszce-okladkaSport zobaczyć w ziarenku piasku

Sport nie sport, czy to nie wszystko jedno?
Najważniejsze: wysłowić coś nowego,
pisać jakoś inaczej o tym dziwnym świecie.

Ota Pavel

Dla wielu ludzi niezrozumiałe jest, że można z własnej woli przez 16 dni siedzieć po nocach, śledząc transmisje z Igrzysk Olimpijskich w Rio albo tenisowego Australian Open. Ta książka powinna rzucić nieco światła na tę sprawę. Ota Pavel, pisarz, który zasłynął m.in. poruszającym tomem opowiadań „Śmierć pięknych saren”, był jednocześnie sprawozdawcą sportowym Czechosłowackiego Radia oraz autorem reportaży-opowiadań o tematyce sportowej. Zamiłowanie do literatury pięknej pozwoliło mu uczynić z tych ostatnich perełki: połączenie sportowych historii, puentowanych nienachalnym morałem, z psychologicznymi aspektami rywalizacji, obrazem swojej epoki i portretami sportowych bohaterów. Wielkich i mniejszych. Dla Pavla bowiem sport był dziedziną życia, w której liczyła się przede wszystkim droga na szczyt, niekoniecznie jego zdobycie. To, co najpiękniejsze – pisał – tkwiło w tych miesiącach walk i rozczarowań, a nie w zdobytych medalach.

Jiří Raška - mistrz olimpijski w skokach narciarskich z Grenoble '1968. Pierwszy czechosłowacki złoty medalista IO.

Jiří Raška – mistrz olimpijski w skokach narciarskich z Grenoble 1968. Pierwszy czechosłowacki złoty medalista igrzysk olimpijskich.

Zbiór otwiera słynna „Bajka o Rašce” – utwór, który Pavel ukończył na rok przed śmiercią (1972), a który przyniósł mu później popularność. Przypowieść o losach najsłynniejszego czechosłowackiego skoczka narciarskiego łączy w sobie urok bajki, bogatą symbolikę, poetycką wrażliwość Pavla i wyczucie językowe doświadczonego sprawozdawcy sportowego. Historia ubogiego szewskiego syna z kraju o niewielkich tradycjach narciarskich, który wystrugał sobie narty i wymarzył, że będzie latał jak gawrony, chwyta za serce także dlatego, że jest prawdziwa. Jiří Raška zdobył złoty i srebrny medal olimpijski na IO w Grenoble w 1968 roku; był pierwszym czechosłowackim sportowcem, który tego dokonał.

Dla posmakowania stylu Pavla fragment opisujący skocznię w Holmenkollen:

Pojął, że dla Norwegów Holmenkollen znaczy jeszcze więcej niż dla Czechów derby Sparta – Slavia. Dla narciarza znaczyło: zobaczyć Holmenkollen i umrzeć. Skocznia nie była daleko od Oslo, jakoś tak jak wieża widokowa na Petřínie od Wacławaka.  Ale już z oddali Jirka dostrzegał wysoką do nieba, smukłą skocznię z torem najazdowym; przypominała monumentalny pomnik jakiegoś zwycięstwa albo nawet wielkiego pokoju. Była piękna niczym stająca dęba łania bądź jak biały bocian, który w dziobie trzyma czerwoną flagę Norwegii przepasaną niebieskim krzyżem skandynawskim.

Eva Bosákova - czterokrotna medalistka olimpijska. Zdobyła złoty medal na IO w Rzymie '1960 w ćwiczeniach na równoważni.

Eva Bosákova – czterokrotna medalistka olimpijska. Zdobyła złoty medal na IO w Rzymie 1960 w ćwiczeniach na równoważni.

Kolejne utwory są utrzymane w nieco mniej lirycznej tonacji. Bardziej niż bajkami stają się przypowieściami, nośnikami uniwersalnych sportowych prawd i wartości. Takie są historie: czechosłowackich alpinistów (para Radovan Kuchař i Zdeno Zibrín), którzy zdobyli alpejski Eiger, wchodząc nań od północnej ściany, najtrudniejszym przejściem; czechosłowackiej mistrzyni olimpijskiej w gimnastyce, Evy Bosákovej, która przed startem na IO w Rzymie miała problem z wytrenowaniem „najprostszego” salta w tył; a wreszcie legendarnego biegacza Emila Zátopka, „Czeskiej lokomotywy” – jedynego lekkoatlety, który na tych samych IO wywalczył złote medale na dystansach 5 i 10 km, a także w maratonie (Helsinki ‘1952).

Emil Zátopek - "Czechosłowacka lokomotywa". Jedyny biegacz, który na jednych IO wywalczył złote medale na 5 km, 10 km i w maratonie (Helsinki '1952).

Emil Zátopek – „Czechosłowacka lokomotywa”. Jedyny biegacz, który na jednych IO wywalczył złote medale na 5 km, 10 km i w maratonie (Helsinki 1952).

Jan Veselý - zwycięzca kolarskiego Wyścigu Pokoju z 1949 roku.

Jan Veselý – zwycięzca kolarskiego Wyścigu Pokoju z 1949 r.

O samych sportowcach Pavel pisze z czułością. Jest dla nich wyrozumiały, nie wypomina błędów, momentów brawury i niedoskonałości. Wie, że bohaterami sportowych aren byli jedynie przez chwilę, po czym wracali do normalnego życia. A życie to nie było usłane różami, sławą i pieniędzmi, jak życie wielu współczesnych gwiazd sportu. Tak było choćby z kolarzem Janem „Honzą” Veselim, triumfatorem Wyścigu Pokoju z 1949 roku, którego po nieudanym starcie osiem lat później uznano za zdrajcę narodu i odebrano przywileje oraz tytuł Zasłużonego Mistrza Sportu.

Ladislav Bezák - mistrz świata w akrobacjach lotniczych. W 1971 roku wraz z żoną i czwórką dzieci uciekł komunistycznemu reżimowi na pokładzie skonstruowanego przez siebie samolotu.

Ladislav Bezák – mistrz świata w akrobacjach lotniczych. W 1971 roku wraz z żoną i czwórką dzieci uciekł komunistycznemu reżimowi na pokładzie skonstruowanego przez siebie samolotu.

W to samo południe buja się na ugiętych kolanach na dalekim skraju lotniska jeden z młodziutkich pilotów. Od czasu do czasu podnosi ręce do rozczochranych włosów, wygląda to, jakby mały chłopiec bawił się w samoloty, aż dziw, że nie biega w kółko z rozpostartymi jak skrzydła rękoma – pisze Pavel o czechosłowackim pilocie Ladislavie Bezáku, mistrzu świata w lotnictwie akrobatycznym z 1960 roku, który jedenaście lat później zbuduje swój samolot i, ostrzelany po drodze przez czechosłowackie lotnictwo wojskowe, wywiezie na jego pokładzie żonę i czwórkę dzieci z komunistycznego reżimu do Norymbergi, a następnie ułoży sobie życie w Kanadzie.

Dla Pavla ważne są również aspekty czysto sportowe. Ze znawstwem potrafi rozwodzić się nad techniką biegu, rolą peletonu w wyścigu kolarskim, gimnastycznymi figurami na równoważni, meczem hokeja na lodzie i piłki ręcznej. Kto siedzi w temacie głębiej, z pewnością doceni wiedzę czechosłowackiego pisarza.

František Tikal - hokeista, brązowy medalista IO w Innsbrucku. Jego brat, Zdenek (Steve) Tikal wyemigrował pod koniec lat 40. do Australii. Bracia spotkali się po kilkunastu latach na lodowisku olimpijskim w Squaw Valley (USA).

František Tikal – hokeista, brązowy medalista IO w Innsbrucku. Jego brat, Zdenek (Steve) Tikal wyemigrował pod koniec lat 40. do Australii. Bracia spotkali się po kilkunastu latach na lodowisku olimpijskim w Squaw Valley (USA).

Pozostałym polecam utwór pt. „Dwaj bracia” – prawdziwą historię rodzeństwa Franty i Zdenka Tikalów. Ten drugi wyemigrował pod koniec lat 40. do Australii i przez kilkanaście lat nie miał możliwości na spotkanie z rodziną. W 1960 roku bracia zagrali naprzeciw siebie w USA, podczas IO w Squaw Valley. Franta reprezentował Czechosłowację, Zdeno Australię. Wynik był sprawą oczywistą, ale drugorzędną. Sport połączył ludzi, jak to powinien robić.

Bohdan Tomaszewski, legendarny polski dziennikarz, sprawozdawca sportowy i autor kilku książek, mawiał, że sport to najważniejsza dziedzina życia spośród tych najmniej ważnych. Ota Pavel na pewno by się zgodził.

Ota Pavel, Bajka o Rašce i inne reportaże sportowe, przeł. Justyna Wodzisławska, Dowody na Istnienie, Warszawa 2016.

Rafał  Niemczyk

* Zdjęcia pochodzą z archiwów Czechosłowackiej Telewizji.

Ota Pavel, Śmierć pięknych saren.


Jak i po co otwiera się okienko z błękitnym niebem

Jeśli urodziłeś się przed wojną a umarłeś po, to – nie ma siły – masz w sobie zadrę, i będziesz nosił ją przez całe życie. To smutne prawo, prawo wyobraźni. Możesz oczywiście próbować ucieczki, możesz nie pamiętać, ale swojej wyobraźni nie oszukasz. Do końca swych dni pozostaniesz ofiarą, taką lub inną, możesz krzywdzić innych, możesz dać skrzywdzić siebie lub w pewnym momencie po prostu stanąć z boku i odmówić dalszej współpracy zarówno z pamięcią, jak i ze światem.

Ota Pavel, reporter sportowy, dostał pomieszania zmysłów na igrzyskach olimpijskich w Innsbrucku w 1964 roku. Jak sam pisze, „mózg mu się zaćmił… zobaczył pewnego pana jako diabła o spróchniałych zębach, [który kazał mu] podpalić zabudowania wiejskie, żeby rozproszyć mgłę”, a stało się tak, bo jego najsilniejszą i najsłabszą zarazem stroną była wrażliwość. Potem był szpital psychiatryczny, wielkie piguły, cierpienie jeszcze większe, walka bardziej zacięta niż na najbardziej brutalnym bokserskim ringu, i na końcu zwycięstwo. Los chciał, że wystarczające ledwie na to, aby napisać, co miał (musiał?) napisać. Potem znowu „spłynęła mgła z Alp”, zamknęło się okienko z błękitnym niebem i było już po wszystkim, a najbardziej po pewnym reporterze sportowym.

Dlaczego o tym piszę, skoro to takie smutne i nie brzmi najlepiej? I jeśli wiadomo, że smutek jest, jeśli nie brzydki, to niepopularny w naszym kolorowym, wygodnym i w zasadzie beztroskim świecie? Z dwóch powodów. Po pierwsze, nie można o tym nie napisać, bo „Śmierć pięknych saren” – na który składają się dwa tomy opowiadań – jest prozą stricte autobiograficzną, nie można więc nie odnieść się do jej głównego bohatera.

Ota Pavel (fot. http://www.radio.cz)

Drugi powód jest nieco innej natury i zdecydowanie trudniej go przedstawić. Chodzi mianowicie o to, że w omawianej książce nie ma ohydy wojny, a przynajmniej nie ma jej w takim wyobrażeniu, jakie zazwyczaj towarzyszy temu tematowi. Jest wprost przeciwnie, odnajdujemy tu raczej dość dobre obrazy, mało tu śmierci a wiele życia, i to takiego jasnego i pogodnego; życia, w którym szuka się radości małych i tych większych. Inaczej, oba zbiory opowiadań przenoszą swych czytelników do jaśniejszej strony świata, pozwalają zobaczyć go przez kolorowe szkiełko i wcale nie są fatamorganą. Tworzą rzeczywistość niemal bajeczną, w pewien sposób magiczną lecz – to ważne – nadal realną i prawdziwą. Tu właśnie znaleźć można największy smak książki – w połączeniu tego specyficznego sposobu patrzenia na rzeczywistość z prawdą o tym świecie. Taki rodzaj sprawozdania z rzeczywistości tłumaczy w jakiś sposób osoba autora i to, czego doświadczył w swoim życiu.

To wszystko razem wzięte daje ten rodzaj smutnego piękna, gdy smutek, ze strachu przed przeszłością, jest niewypowiedziany, a piękno liryczne, choć na pierwszy rzut oka może się wydać nieco sentymentalne i infantylne. Ale inaczej być nie może, kolorowe szkiełka są sentymentalne, co najmniej tak samo, jak jaśniejsza strona świata bywa infantylna. Ale czy w takim wypadku warto tam sięgać? To już jest indywidualne pytanie, na które Pavel odpowiada zdecydowanie twierdząco.

Na książkę składają się dwa zbiory opowiadań, „Śmierć pięknych saren” oraz „Jak spotkałem się z rybami”, których tłumaczenia dokonali odpowiednio: Andrzej Piotrowski oraz Józef Waczków. Pierwszy tom, od którego tytuł posiada cała książka, w przeważającej części dotyczy czasów przedwojennych i w dużej mierze osnuty jest na dziejach życia najbliższej rodziny i otoczenia autora. Na miejsce szczególne wybija się tu postać ojca, w tekście nazywanego „tatusiem”, nic dziwnego, bowiem Leon Popper był postacią nie tylko wdzięczną do opisu ale rzeczywiście, z całym dobrodziejstwem swych zalet i wad nadawał się do roli autorytetu dla syna-wrażliwca. Dość powiedzieć, że był to rekordzista świata w sprzedaży odkurzaczy, światowej rangi wędkarz, człowiek żyjący z pasją i wyobraźnią, często popadający w różne niezręczne sytuacje, czasem przy okazji takiego położenia nieco krzywdzący rodzinę, ale umiejący zdobyć się również na to, aby z tych tarapatów wychynąć – najczęściej przy pomocy żony Herminy. Spotkamy tu również innego pierwszoplanowego bohatera, mianowicie Karola Proszka, gospodarza wiejskiego, który udzielił rodzinie autora gościny na czas ucieczek z Pragi, tych wakacyjnych wilegiatur i takich przyjazdów na chwilkę w innych porach roku; jest to człowiek charyzmatyczny, zapalony rybak (co w tej książce oznacza zawsze wędkarza) i kłusownik, ale w obu przypadkach po pierwsze wysokiej klasy specjalista, a po wtóre człowiek z pewnymi żelaznymi zasadami, czasem przez to trudny, lecz na pewno piękny i ciekawy.

Autor przy pracy (fot. http://www.ceskatelevize.cz)

Mamy tu także sporo przedwojennej Pragi, a w niej lekko opowiedziane życie społeczne, w tym wypadku szczególnie polecam Państwa uwadze epizod z malarzem Nechlebą i żoną dyrektora generalnego, czeskiego oddziału „Elektroluxa” Irmą (opowiadanie „W służbie Szwecji”), a także historię zakupu stawu (opowiadanie otwierające książkę „Najdroższa w Europie środkowej”). Jest tu wiele, nawet bardzo wiele opowieści i historii, i niemal wszystkie wciągają, śmieszą, a nade wszystko przenoszą w ten dawny, zdawałoby się, zapomniany świat. Pojawiają się również „czasy pogardy”, lecz Pavel nie epatuje wojną, a raczej jak tylko może unika tego tematu. Jest to, być może, tym bardziej zatrważające, bo zło tamtych czasów przybiera postać jedynie okoliczności, jest jakby tylko scenerią, czymś co jest i z czym trudno walczyć, bo kwestionować rzeczywistość to wariactwo…

Drugi tom opowiadań, „Jak spotkałem się z rybami”, jest znacznie bardziej osobisty, jeśli w ogóle jest to możliwe. Dzieje się tak przynajmniej w kontekście treści opowiadanych przez Pavla. W większej lub dominującej mierze dotyczy jego życia, a nie jak wcześniej życia osób z jego otoczenia, choć te osoby nadal pozostają postaciami występującymi w opowieściach. Zmienia się tylko języczek u wagi, dość to zrozumiałe, bo gdy w pierwszym tomie dominowało dzieciństwo, tak w drugim palmę pierwszeństwa posiadają czasy dorosłości Pavla. Mamy tu opis włóczęgi z czasów młodości, pobytu z żoną w Bułgarii, miły, zapewne, czytelnikom z naszego kraju, wątek polski (wizyta na łodzi podwodnej) oraz opowieść o „złotych węgorzach”, bardzo zmyślnie w fabule ułożoną. Większa część opowiadań dotyczy czasów powojennych, ale zarówno w tej części książki, jak i pierwszej, autor nie trzymał się ściśle tego podziału. I dobry to zamysł, bo przecież nie o czas pogardy chodzi, ani o czas w ogóle żaden, a o pewien specyficzny sposób obserwacji świata, i pewną umiejętność życia, którą Pavel chce nam przekazać.

Na rybach (fot. http://www.radio.cz)

W obu zbiorach opowiadań rzeczą najpopularniejszą są ryby, jeziora, rzeki i wędkowanie w obu znanych ludzkości opcjach, czyli legalne i kłusowanie. To, wydaje się, jest alfą i omegą pokazanego tu świata – a już na pewno jest tak, jeśli chodzi o świat mężczyzn. To świadectwo pasji i ulubienia autora oraz jego bliskich, ale może jest to coś więcej. Mianowicie rodzaj przenośni, która miałaby czytelnika informować, że dobro ukryte jest w prostych i naturalnych rzeczach i relacjach, i że właśnie tam trzeba sięgać, dla swojego i innych szczęścia.

„Śmierć pięknych saren” jest też pewnego rodzaju pieśnią o wolności, lecz pojmowanej niezbyt idealistycznie, za to realnie i w sposób budzący zaufanie czytelnika. Wolność – na stronicach wspomnień Pavla – jest tym czymś, czego nigdy całkowicie się nie zdobędzie, lecz tym bardziej należy o nią zabiegać i wykazywać radość, gdy uchwyci się choćby jej spłachetek, bo to tak jakby sięgnęło się nieba albo miało krótką rozmowę z aniołem. To rzecz nieczęsta, wymagająca wielu starań, ale przez to jeszcze bardziej cenna.

Świat przedstawiony w książce w jakiejś mierze jest na pewno satyrą na społeczeństwo, może nawet groteską, ale pozostaje przy tym tego świata apoteozą. Taki jest właśnie Pavel, taka jest jego proza; obfita w szczegółowe i wiarygodne opowieści, kunsztownie zbudowane, napisane z pewnego rodzaju humorem zawierającym w sobie dość znaczny element krytyki, ale w przesłaniu objawia się nam: życie jest fajne, ciesz się światem, ludźmi, i nie kombinuj za bardzo.

W całej książce narracja jest prowadzona w pierwszej osobie, przez co opowieść jest jeszcze bardziej wiarygodna. W pewnej części ta pierwsza osoba jest dzieckiem, mamy więc czasem pewną infantylność, jednak za sprawą kunsztu literackiego Pavla, a jeszcze chyba więcej jego empatii, nie przeszkadza to w lekturze. Owa perspektywa dziecięca jest chytrym zabiegiem literackim, dzięki niej rzeczywistość może być uproszczona, pozostając prawdziwą, a być może nawet nieco piękniejszą.

Jeśli opowiadania Pavla niosą jakieś przesłanie to brzmi ono mnie więcej tak: na pewno gdzieś za zakrętem czai się smutek, takie jest już życie, ale można stanąć, chociaż na chwilkę, na samym szczycie szczęścia i jest to naprawdę fajne. Brzmi jak truizm, podany w sosie sentymentalnym z infantylnymi przyprawami, lecz podczas lektury wcale nie wydaje się być takim.

Nie jest to proza ani wielka, ani kompletna, zwłaszcza literacko. Ale to książka świetna i godna polecenia. Pełno tu ciepłych emocji, pewnych pokrzepiających metafor i obrazów tyleż szczerych, co pięknych. W lekturze lekka i przyjemna, choć dotyka, wspomnianych wyżej, niełatwych tematów. A Ota Pavel? Cóż, dzięki tym wspomnieniom otworzył swe okienko i wygrał z chorobą, przynajmniej na chwilę, i chyba chciał nam podarować i tę metodę, i tę lepszą część swojej historii. Co zrobić z taką schedą? Wypada przeczytać i podziękować…

Ota Pavel, Śmierć pięknych saren, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1978.

Dominik Śniadek