Michaił Bułhakow, Mistrz i Małgorzata. Po latach.
16 lipca, 2013 5 Komentarzy
Blaski i cienie Mistrza
Ciekawostką ubiegłorocznego wydania „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa jest przekreślenie w druku fragmentów, w które ingerowała cenzura przy premierowej publikacji w latach 1966-67, a także dołączone do książki notatki z dziennika Jeleny Bułhakowej, trzeciej żony pisarza, zatytułowane „Ostatnie dni mistrza”. Opisują one ostatnie dni życia Bułhakowa, jego pogłębiającą się chorobę przechodzącą w ponurą depresję, wywołaną w znacznym stopniu złym przyjęciem sztuki o Stalinie, którą mistrz kończył z zapałem i nadzieją. Za oknem rządzi wszechogarniający mróz, a w powietrzu wiszą niespełnione marzenia o wyjeździe na słoneczne południe Europy. W moskiewskim światku literackim krążyło wówczas powiedzenie, że pierwsza żona pochodzi od Boga, druga od ludzi, a trzecia? Trzecią przynosi diabeł.
Bułhakow miał świadomość nadchodzącej śmierci. Ojciec artysty umarł na zdiagnozowaną nerczycę; cierpiąc na tę samą chorobę, więc Bułhakow nie pozostawiał sobie wielkich nadziei na wyzdrowienie. Wiedział, że przed odejściem musi wypełnić literacką misję: ukończyć „Mistrza i Małgorzatę” i dokonać w swoim opus magnum ostatecznych poprawek, aby żaden cień nie kładł się na doskonałość dzieła. Choć pierwsze rozdziały „Mistrza…” – które miały wówczas funkcjonować jako cała opowieść – powstały już w roku 1928, Bułhakow do końca swych dni dopracowywał dzieło. Ostatnie zmiany wprowadzał jeszcze w lutym 1940 roku, na miesiąc przed śmiercią. To wtedy skończył rozdział ostatni zatytułowany „Przebaczenie i wiekuista przystań”. Przez cały czas wiernie asystowała mu żona. Ta, którą ponoć mistrzowi sprowadził sam diabeł, być może nawet noszący maskę Wolanda.
Paradoks sytuacji przedstawia się tak: mistrz (Bułhakow) kończy powieść swojego życia („Mistrza…”), która na jednym z poziomów (bo poziomów „Mistrz…” ma oczywiście kilka) w sugestywny i oryginalny sposób obnaża absurdy i bezduszność komunistycznych struktur. Mistrz, kończąc „Mistrza…”, pogrąża się w chorobie wywołanej pośrednio gniewem przywódcy ZSRR, któremu nie podoba się sztuka pt. „Batumi” (napisana przez Bułhakowa na 60. urodziny Stalina)… gloryfikująca postać dyktatora.
O odbiorze dramatu „Batumi” przez władze sowieckie Wasilij Sachnowski, ówczesny reżyser MCHAT, mówił tak (cyt. za: „Ostatnie dni mistrza”):
Sztuka otrzymała na samej górze (to znaczy w KC) skrajnie negatywną ocenę. Nie wolno kogoś takiego jak J. Stalin opisywać jako romantycznego bohatera, nie wolno go umieszczać w wymyślonych sytuacjach i wkładać w jego usta zmyślonych słów. Sztuki nie wolno wystawiać ani publikować.
I po drugie – na samej górze uznali napisanie sztuki za podjętą przez Bułhakowa próbę przerzucenia mostu, by zmienić stosunek do siebie.
Czy „Batumi” faktycznie było „próbą przerzucenia mostu” przez zmęczonego pisarza, który zdawał sobie sprawę, że w Związku Sowieckim nie ma już przyszłości? Satyryczne opowiadania („Diaboliada”, „Fatalne jaja”, „Psie serce”) czy wcześniejsze dramaty jednoznacznie określały stanowisko Bułhakowa do radzieckiego aparatu państwowego. Z drugiej strony na horyzoncie majaczyła mu zapewne wizja „Mistrza i Małgorzaty” jako utworu odrzuconego, zdewastowanego przez cenzurę, może nawet w całości lub częściowo zapomnianego.
A w „Mistrzu i Małgorzacie” jak nigdzie wyczuwalna jest tęsknota za wolnością, której żadne magiczne elementy nie są w stanie ukryć (ba!, nawet na przekór pisarzowi, a może za jego aprobatą, momentami wymykają się spod kontroli). Tu przywary moskiewskiego społeczeństwa pędzone są szatańskim pejczem (wio!), korupcja kwitnie pod każdą strzechą, a za represje i znikanie bez wieści ludzi odpowiedzialny jest diabeł we własnej osobie. Jest wreszcie „Mistrz…” dziełem o istocie aktu tworzenia, tańcem ze sztuką i grzechem (bal ponad bale – scena kultowa!) – całkowitym wewnętrznym odbiciem w diamencie szlifowanym wiele lat i wielkim kosztem.
Rzecz o postaciach – charyzmatycznych demonach, zagubionych niewiastach, godnych pożałowania draniach i innych zjawach – jest zbędna. Pisanie kolejny raz o narracyjnym kunszcie, o wielości narracyjnych technik, o języku, który nie będąc wcale wymyślnym, ale plastycznym i, co najważniejsze, elastycznym, u Bułhakowa pełni jednocześnie rolę wiodącą i wtórną, bo w zależności od gramatury epizodu mistrz dozuje środki odpowiednio, niczym doświadczony neurochirurg – wszystko to jest niepotrzebne. Mistrzowi już nic nie potrzeba, Małgorzacie również.
Michaił Bułhakow, Mistrz i Małgorzata, tłum. Irena Lewandowska i Witold Dąbrowski, AGORA SA, Warszawa 2012.
Rafał Niemczyk