Petra Hůlová, Plastikowe M3, czyli czeska pornografia. Recenzja.


Plastikowe-M3-okladkaSeks, digikryzja i tatuś w stroju Rumcajsa

Prawdziwe mamusiojebaki mają w domach dramatyzmu aż nadto, a jebalnia jest dla nich jak kołyska lulanego dzidziusia, bo czym jest orgazm, nakładły ich żonom do głów te niewydarzone sceny erotyczne multipleksowych filmów, na których mój wtykacz pierdzi w siedzenie, a ja mogłabym przy nich jęczeć, jak już mówiłam, tylko dla zupełnie całkiem własnego mężczyzny, któremu by się to podobało i na siedzeniu obok nabrałby ochoty na małe głaskanko w półmroku i gdyby moje jęki tak jak i mnie całą, no tak, po prostu by mnie… (wstaw brakujące słowo – rozwiązanie w ostatnim akapicie recenzji)

Łatwo jest niesłusznie zaszufladkować tę książkę. Mamy tu pornografię w tytule, od pierwszego akapitu atakują nas „raszple” i „wtykacze” (odpowiednio: penisy i waginy), w rolę narratorki wciela się doświadczona praska prostytutka, telewizyjny znak czerwonego kwadracika na okładce. A w środku… digiświat w całej okazałości: konsumpcjonistyczny, plastikowy, facebookowo-cyfrowy, czyli taki, w jakim większość z nas żyje. Książka Petry Hůlovej, choć pikantna, prowokacyjna i napisana z przymrużeniem oka, stawia pod lupą kondycję współczesnego digispołeczeństwa – pokolenia pięknych mieszkań z ikei, w których gnieżdżą się stada zakupoholiczek, cyberfilozofów, podtatusiałych podrywaczy, mędrkujących pseudointeligentów i fałszywych kobiet wyzwolonych.

Petra Hůlová (fot. http://www.kultura.idnes.cz)

Palmę pierwszeństwa przyznać jednak należy językowi i już na wstępie podkreślić, że „Plastikowe M3” to rzecz napisana brawurowo. Na monolog naszej bohaterki składają się serie mniej lub bardziej poważnych historii, anegdot i przemyśleń na tematy dotyczące codzienności w digiświecie, przeplatanej pikantnymi szczegółami na temat seksualnego zawodowego życia kurtyzany w średnim wieku oraz jej klientów. Ów monolog narratorka prowadzi w języku świata, który z emfazą krytykuje, choć sama stanowi jego część (lecz powoli staje się w nim skamieliną, spychana na margines przez czas, plastikowe lalki i cyberpornografię). Hůlova częstuje nas 150 stronami digisieczki – połączeniem seksslangu, neologizmów, hiperbolicznych fraz, słów-cięcia-gięcia, przeplatanką zdań rytmicznie długaśnych z krótkimi, które tworzą przebojową kompozycję. To miejska melodia, symfonia digiświata, napisana językiem często dobrze nam znanym, lecz którym nie zawsze potrafimy się posługiwać. To proza w swoim pozornym chaosie wręcz niepoprawnie rytmiczna. Brawa dla autorki, brawa dla tłumaczki.

Pod płaszczykiem wesołego szczebiotania Hůlová dotyka również poważniejszych problemów digiświata: wszechobecnej hipokryzji, szowinizmu, mobbingu, maskowanej pedofilii. Nie mamy tu do czynienia z żadnym moralitetem – autorka ani na chwilę nie zjeżdża z cynicznego tonu, ale właśnie dzięki temu ostro przyprawione mięso, podrzucane nam niby mimochodem, jest bardzo smaczne, choć zdarza mu się zajeżdżać kebabowym sosem.

Plakat do głośnego filmu „Seks, kłamstwa i kasety video” Stevena Soderbergha

„Czasami trudno bronić wartości – peroruje na ten przykład nasza prostytutka – skoro punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a czemu by się nie dać zainspirować, skoro mamy digiświat, który zapożycza skąd się da, sama noszę kaszmirowy szal z jakichś górskich owiec i nie widzę w tym nic dziwnego, to czemu by nie rżnąć dwunastki?”. Postawieni przed sławetnym dylematem „śmiać się czy płakać?” – raczej się śmiejemy. Taki humor, dla pewnych grup gorsząco awangardowy, ma tutaj rację bytu jak mało gdzie. Dlaczego? Ponieważ wpisuje się w konwencję zafałszowanego świata, w którym wzorowi tatusiowie przychodzą do plastikowego M3 zapłacić za nieosiągalną dla nich we własnej sypialni przyjemność, przynosząc w reklamówce zabawkowe kajdanki albo strój Rumcajsa.

Gospodyni plastikowego M3 to kobieta rezolutna, błędem byłoby brać ją za niezbyt bystrą. Jest samowystarczalna, idealnie „skrojona” pod obowiązujące zasady, podobnie jak mieszkanko, w którym podejmuje swoich klientów. Nie mazgai się, w przeciwieństwie do swoich sąsiadek emerytek-hipokrytek – ma zasady, może nie żelazne, ale takie, których da radę się trzymać. Ciężko osiągnąć efekt utożsamienia czytelnika z główną bohaterką książki, jeśli jest ona prostytutką. To prawda, ale mieszanina wybornego poczucia humoru i rzadko spotykanej bezpretensjonalności sprawia, że czeskiej pisarce nieomal (a momentami faktycznie) się to udaje.

Książka została po raz pierwszy wydana w 2006 roku, jej wymowa jeszcze więc zyskała na znaczeniu, bo od tamtej pory świat stał się jeszcze bardziej digi. Interesujące, jak „Plastikowe M3” wyglądałoby dziś – osiem lat w digiświecie to kupa czasu. Jestem wam jeszcze winien rozwiązanie zagadki: w cytacie ze wstępu brakuje słowa „kochał”. Znajduje się ono na 94 stronie książki i jest jedynym takim słowem w całym utworze, przez co rzuca się w oczy i łatwo je zapamiętać. Co z tym zrobicie, wasza sprawa.

Petra Hůlová, Plastikowe M3, czyli czeska pornografia, przeł. Julia Różewicz, Wyd. Afera, Wrocław 2013.

Rafał Niemczyk