John Irving, Ratować Prośka. Recenzja.


Ukryta teoria ognia, czyli jak zostać amerykańskim pisarzem

John Irving, amerykański pisarz współczesny, który imię, sądząc po spektakularności jego fraz, dostał po Rambo z powieści Morrella. Prozaik, którego splendor widać w obrazach, kunszt w słowach, a „po łapkach” dostaje mu się zazwyczaj za dosadność i przesadę, zwłaszcza w sferze obyczajowo-seksualnej, a przecież szczerze rozdaje to, na co ogół obficie ślinką kapie. Znany jako autor książek, w których precyzyjnie stwarza światy możliwe, lecz co najmniej mało prawdopodobne, a jeszcze lepiej kreuje w nich ekscentryczne postaci. I gdy te dwa elementy ma gotowe, rozpoczyna opowieść, najczęściej o życiu na prowincji – umiejscowionej gdzieś w Północnej Ameryce, choć bywa też, zazwyczaj przelotnie, w New Yorku oraz w Europie, z dużym sentymentem w tym względzie dla Austrii. Głównym bohaterem jego prozy jest Inność, ale wcale nie rozumiana jako nieprzystosowanie, tylko wręcz odwrotnie: jako coś okazale wyjątkowego, coś co należy pielęgnować i doceniać, bo jest unikalne, i coś, co trzeba chronić, bo jest bardzo wrażliwe. Autor prawie dwudziestu książek, czytywanych, co prawda czasami z kontrowersyjnym odbiorem, lecz popularnych, za co w polskiej Wikipedii obdarzony został olbrzymim dwulinijkowym życiorysem, z którego połowa dotyczy jego osiągnięć w sztuce filmowej. Panie John, idę o zakład, że po pierwsze byłbyś się pan uśmiał, a po drugie byłbyś z takiego obrotu spraw zadowolony.

John-Rambo

„Ratować Prośka” stanowi w pewnej mierze ewenement w pisarstwie autora „Regulaminu tłoczni win”, bo nie jest to powieść, ale zbiór siedmiu opowiadań, zakończony recenzją, a raczej hymnem dla pisarstwa i osoby Karola Dickensa, poufale nazywanego „Królem powieści”. Jest to na pewno najbardziej autobiograficzna, przynajmniej dosłownie, pozycja Irvinga, jaką czytałem. Najwięcej tu tropów literackich, a także często słyszymy expressis verbis, jak pisać należy powieści i jaki powinien być pisarz. Odnieść można wrażenie, że ten tom nowel jest jakby dopełnieniem lub post scriptum dla całej twórczości Irvinga.

Pierwsze – tytułowe – opowiadanie to historia pewnego śmieciarza, który – jak przyznaje się autor – „pomógł mi zostać pisarzem” (szczegółów nie zdradzam, ale wersja zdarzeń wydaje się być wysoce prawdopodobna). W „Pensjonacie Grillparzer” pojawia się prototyp lub wczesna wersja Susie – najmądrzejszej niedźwiedzicy na świecie, posiadającej stałe zameldowanie w powieści „Hotel New Hampshire”. Kropka nad i postawiona zostaje we wspomnianym już wyżej „Królu powieści” poświęconym Dickensowi.

John Irving (fot. latimesblogs.latimes.com)

Książka bardzo nierówna, nie można mówić tu o żadnym „perły przed wieprze” – bo choć wieprzy tu pod dostatkiem, w zbiorze znajdziemy jedną tylko perłę: mianowicie nowelę „Królestwo zmęczenia”. Jest to najogólniej mówiąc historia o tym, że wszystko w życiu ma swoją cenę, a nasza wartość i klasa próbowana jest w momencie płacenia. Dość symptomatyczne spostrzeżenie dla literatury i kultury amerykańskiej. Szkoda, że mało popularne na Starym Kontynencie. Atrakcyjność opowiadania tkwi w jego konstrukcji oraz perspektywie narracji. I tak: mamy sytuację, gdy główna bohaterka („Minna Barret, lat pięćdziesiąt pięć”) jest jedynie wprowadzeniem do istotnych losów pewnej postaci drugoplanowej (Celesty, która nie obawiała się być sobą) i implikacji, które to pociągnęło za sobą – będących zarówno zakończeniem, jak i przesłaniem całej opowieści. Być może jest to interpretacja błędna, bo ostatecznie nie o Celestę ani Molly tu chodzi; wymiar jest uniwersalny, ludzki. O wartości tego opowiadania świadczy kompletność literacka świata, jaki w nim powstał, powodująca wiarygodność samej historii, jak i przesłania.

Ciekawe są również dwa inne opowiadania: „Przestrzeń wewnętrzna” oraz „Cudze sny”. W tym ostatnim przecieramy oczy i, czytając Irvinga, słyszymy Borgesa w historii Freda, któremu przydarzyła się pewnego razu umiejętność odczytywania snów, co doprowadziło go do dużego zażenowania… „Przestrzeń wewnętrzna” jest już za to bardzo w stylu autora „Świata według Garpa”. To perypetie pewnego urologa z miasteczka uniwersyteckiego, dość silnie zaangażowanego w walkę z wenerycznymi przypadłościami, dodatkowo podejmującego trud wytropienia możliwego źródła problemu i wprowadzenia profilaktyki; prywatnie zainteresowanego w stopniu zaawansowanym botaniką i życiem pewnego drzewa z rodziny orzechowatych.

Zdecydowanie najsłabsze są utwory „Prawie w Iowa” i „Tyrada Brennbara”. W obu przypadkach ma się wrażenie, że są to jedynie epizody lub wprawki do większej opowieści i jako takie pozostawiają uczucie sporego nienasycenia.

Zapaśnik Irving na okładce magazynu „Time”

„Ratować Prośka” to dowód na to, że jego autor, zupełnie jak żaglowiec, potrzebuje przestrzeni dla złapania wiatru, aby swobodnie pruć ocean literatury, czyli innymi słowy jego kunszt pisarski, magia obrazowego widzenia świata oraz umiejętność konstruowania fabuły najlepiej się mają w formach większych – umożliwiających rozmach, kompletność opowieści i wytworzenie sytuacji na tyle skomplikowanej, aby możliwa stała się gra kontekstów, w której bez wątpienia jest mistrzem.

W książce, podobnie jak w całej twórczości Irvinga, znajdziemy mnóstwo zabawnych, a czasem i tragikomicznych fragmentów. Odnajdziemy również przesłanie bardziej uniwersalne, skłaniające do refleksji a wszystko podane, jak przystało na tego autora, ze sporym rozmachem, szczerze, bywa, że z przesadą. Nie jest to literatura wielka, ale przyjemna – akurat na porę pikników w okolicznościach wiosenno-letnich – rozmiarem nie przerażająca, wygodna dla niezbyt pochłaniającej uwagę lektury. Dla bardziej zaawansowanych miłośników prozy Irvinga bardzo cenna, bo dająca odpowiedź na pytanie skąd wyszedł i dokąd zmierza, jako pisarz i człowiek – niezależnie od tego, czy jesteśmy w stanie w to uwierzyć. I tym czytelnikom szczególnie polecam rozdział pierwszy i ostatni.

John Irving, Ratować Prośka, przeł. Andrzej Ceynowa, Prószyński i S-ka, Warszawa 2001.

Dominik Śniadek

John Irving, W jednej osobie.


W-jednej-osobie-okladkaHistoria nie powtarza się nigdy, człowiek powtarza się zawsze

Tak i ja wielu gram w jednej osobie,
I w każdym źle mi.

(William Szekspir, „Ryszard II”)

Gdyby Szekspir żył obecnie, zapewne akcje swych dramatów lokalizowałby w poczciwych, choć mocno już wyeksploatowanych wagonach pociągów PKP. W klasycznej, standardowej i nieco obskurnej postaci wspomniany wagon posiada ośmioosobowe przedziały pomyślane tak, aby wygodnie zmieściło się w nich osób tylko sześć. Dramaturg wymyśliłby albo podpatrzył Magdę: młodą kobietę, drobnej budowy, ale wcale nie płochą; raczej pewną siebie i zdecydowaną, posiadającą pewien rodzaj dystansu, wykluczający trajkotanie i kokieterię z osobami mniej znajomymi, a jeśli nieśmiałą, to na płaszczyźnie marzeń i oczekiwań.

SzekspirPosadziłby ją zapewne tuż przy drzwiach, aby mogła bacznie obserwować ruch na korytarzyku pociągowym. Zaraz po niej na scenę wkroczyłby pan Jakiśtam Wszystkowiedzący i dosiadł się do Magdy skuszony potencją jej samotności. Byłby całkiem solidnie ubrany, lecz z oczywistą i wymaganą lekką ekstrawagancją. Dla potrzeb echa scenicznego oraz komicznych efektów zaangażowałby dwóch nierozgarniętych mężczyzn, wymęczonych zbyt dużą ilością pracy i codziennym zabieganiem, w wieku pomiędzy trzydziestką a czterdziestką. Posadziłby ich w części przy oknie, naprzeciw siebie, jednego skazując na nerwowy sen, a drugiemu nakazując oglądać film na laptopie.

John-Irving-1994 (fot. Marko Shark)Rolę postaci drugoplanowych, tych wszystkich leśnych duszków, aniołów i innych podpowiadających to i owo, siłą rzeczy musiałby pełnić zaglądający co jakiś czas pan konduktor oraz idący za nim jak cień pan rewizor konduktora; byłby możliwy jeszcze duszek pchający wózek z letnią kawą i herbatą oraz niesłychanie twardymi ze starości ciasteczkami, epizodycznie pojawiłby się pewnie człowiek oferujący piwo lub gazetę podczas postojów na większych stacjach. Rzecz działaby się w pociągu relacji Racibórz-Białystok, który w dniu akcji dramatu spóźnił się 50 minut i większość ludzi, oczekujących na niego celem dostania się do Warszawy, przesiadła się na droższy, ale już przybyły pociąg relacji Praga-Warszawa.

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY (Na palcu świeci mu się widocznie nie tak dawno założona obrączka, a z każdym wypowiedzianym do Magdy słowem coraz bardziej złoci mu się pożądanie w oczach): Dobrze się złożyło z tym spóźnieniem. Ludzie pojechali „Pragą”, a u nas jest nie tak znów bardzo zatłoczone.

MAGDA (Nieco kurtuazyjnie, śmiejąc się w myślach z „nie tak znów zatłoczone”): Ale jak pociąg z Raciborza do Katowic może mieć 50 minut opóźnienia? Przecież to niedaleko!!!

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY: Bo widzi Pani, on jeździ na okrągło, i jeśli w drodze z Białegostoku do Raciborza złapał opóźnienie, to siłą rzeczy musi ruszać zbyt późno i niezgodnie z rozkładem. A jeszcze w przerwach pomiędzy kursami, których jednak – jak wiemy – nie ma, ekipa sprzątająca musi oczyścić go z „zapomnianych i zawieruszonych” rzeczy i śmieci pozostawionych przez pasażerów z poprzedniego kursu. Ot i cała tajemnica.

PIERWSZY MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten śpiący, jak duch, nieco infantylnie, ze sporym zdziwieniem): Ale jak to?!?

DRUGI MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten z nosem w laptopie, jakby mówił tylko do siebie): Shit!!!

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY (Wyjmuje książkę, choć wiadomo, że nie zamierza jej czytać, czyni to na pokaz, jednocześnie myśląc, że Magda musi być o dobre 10 lat młodsza od niego): Irving, „W jednej osobie”, najnowsza, dopiero co wyszła.

MAGDA: To pewnie o seksie i pewnie śmieszne.

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY: O seksie owszem, ale tym razem nie-śmieszne.

MAGDA: To może chociaż o dorastaniu?

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY: O dorastaniu tak, i o chłopcu. O Williamie Francisie, choć dla wszystkich był po prostu Billem. Chłopcu z problematycznymi preferencjami seksualnymi. Przynajmniej w tamtych latach problematycznymi. Z jednej strony pociągają go mężczyźni, z drugiej, jak by to nie zabrzmiało… (ordynarny śmiech) …z drugiej strony pociągają go kobiety z małym biustem.

PIERWSZY MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten śpiący, jak duch, nieco infantylnie, ze sporym zdziwieniem): Ale jak to?!?

DRUGI MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten z nosem w laptopie, jakby mówił tylko do siebie): Shit!!!

MAGDA (Nieco zirytowana i trochę złośliwie): To ja bym mu się spodobała!

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY (Nie do końca zgadza się z tym małym biustem Magdy, na wszelki jednak wypadek jeszcze raz lustruje dokładnie piersi interlokutorki): Tak, ale on wolał starsze kobiety i młodszych mężczyzn. Poza tym ciągle biegał pomiędzy biblioteką a teatrem. Przyznam szczerze, że zdarzało mi się gubić w tych jego bieganinach. Lubię Irvinga, ale ta pozycja jest nieco nużąca. Bo wszystko od razu wiadomo, a świat stworzony przez pisarza jest nie tak spójny i czarowny, jak w jego poprzednich powieściach. To raczej manifest i świadectwo czasów, gdy walczono o tolerancję upodobań seksualnych…

(ziewa bardziej dla zyskania czasu niż z senności, po czym kontynuuje swój wywód)

Dziadek Billego, Harry, choć na co dzień jest drwalem i kierownikiem tartaku, to zdarza mu się występować w amatorskim teatrze i grywać role wyłącznie żeńskie. Uwielbia być kobietą.

PIERWSZY MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten śpiący, jak duch, nieco infantylnie, ze sporym zdziwieniem): Ale jak to?!?

DRUGI MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten z nosem w laptopie, jakby mówił tylko do siebie): Shit!!!

MAGDA (Chcąc zmienić temat): Też uczestniczyłam w takim szkolnym przedstawieniu…

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY (Wchodząc jej w słowo): Bardzo możliwe, przebierała się Pani za kobietę?…

(wybucha śmiechem, po czym kontynuuje niezrażony)

Więc jak mówiłem, dziadek jest ukrytym transwestytą, co bardzo nie podoba się jego żonie i córkom. Ale to Ameryka, więc wiadomo, każdy robi, co chce. Mama Billego, Mary, też jest dziwna, ma jakiś problem z seksem. Na pewno nie lubi o nim mówić. O ojcu, również William Francis – tyle, że senior – wiadomo bardzo mało, prawie nic. Za to jego ojczym, Richard, w oczach Billa jest fajny, bo jest liberałem i uczy literatury, poza tym zdarza mu się reżyserować sztuki teatralne. Potem odrobinkę traci na atrakcyjności, bo staje się zbyt uległy matce. Ciotka Muriel, jędzowata sekutnica, ma do wszystkiego odpowiednio potępiający stosunek, męczy się z nią wujek Bob z przydomku Rakieta, równy koleś, lecz z powodu presji, jaka wywierana jest na nim przez żonę-sekutnicę, zbyt często zagląda do kieliszka. Jest jeszcze bibliotekarka, panna Frost, tak naprawdę Al Frost, były zapaśnik, który obecnie uważa się za kobietę. Pierwsza i największa, bo najbardziej niewinna miłość głównego bohatera i narratora zarazem. Jest tych postaci całkiem dużo: Martha Hadley, prehippiska, która rozwiązując problemy wymowy głównego bohatera, odkrywa jego homoseksualizm i mówi mu, że to tak naprawdę nic złego. On jej odpowiada, jakby w rekompensacie, że na nią też leci, bo ma takie malutkie piersi. Malutkie piersi…

(tu nieco spowolnił, ponownie obejrzał dokładnie biust Magdy)

…dziedziczy jej córka, Elaine, przez całe życie, z różną wprawdzie intensywnością, najbliższa przyjaciółka Billego…

Drzwi do przedziału się otwierają i wpółwchodzi Konduktor.

KONDUKTOR (Rytualnie i mechanicznie): Bileciki proszę…

(spostrzegając książkę Irvinga, ożywia się i ciągnie dalej z entuzjazmem)

Świetny pisarz, nie sili się na wyszukaną formę, przez to jest ogólnie zrozumiały, a jednocześnie wrażliwy i nawet czasem liryczny, poza tym potrafi być naprawdę śmieszny, czasem tragikomiczny. A jego podejście do rzeczywistości jest pełne luzu, czego brakuje niestety niektórym jego polskim czytelnikom.

(po czym wychodzi, zostawiając pasażerów nieco osłupiałych, oczywiście zapomina skasować im biletów)

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY (Próbuje wrócić do mentorskiego tonu): Są oczywiście i inni młodzi chłopcy, och głównie zapaśnicy szkolnej drużyny. Na przykład Kittredge, który był bezapelacyjnie najlepszy, nie tylko na zapaśniczej macie, ale również nikt nie potrafił mu dorównać w uwodzeniu koleżanek; oraz Delacorte znany z tego, że nosił dwa kubki, po jednym w każdej ręce. Z jednego pił i następnie płukał sobie usta, do drugiego wypluwał zbędna wodę po…

Drzwi do przedziału się otwierają i wpółwchodzi Rewizor.

REWIZOR KONDUKTORA (Dobrze wie, że Konduktor nie sprawdził biletów, ale wie również, że pomimo jego skargi i tak go nie wyleją z pracy, bo zbyt mało płacą i nie ma innych chętnych na panelowe dyskusje o literaturze i sprawdzanie biletów): Bileciki proszę…

(Po czym smutnym głosem dodaje)

Ci dwaj, Kittredge i Delacorte, i tak umrą na AIDS.

(i wychodzi)

PIERWSZY MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten śpiący, jak duch, nieco infantylnie, ze sporym zdziwieniem): Ale jak to?!?

DRUGI MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten z nosem w laptopie, jakby mówił tylko do siebie): Shit!!!

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY (Bezwzględnie i okrutnie): Wtedy wszyscy homoseksualiści umierali w ten sposób. Tom Atkins, niezdara, nieudacznik i pierwsza kompromisowa miłość Billego również doświadcza tego losu.

MAGDA (podświadomie): To smutne…

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY (Niczym niezrażony): Mówię Pani, sami dziwacy! Wszyscy albo homo albo bi, a jak już normalni, to straszni homofobi i nietolerancyjni. Cyrk. A wszystko, jak to u Irvinga, w jakieś zapadłej amerykańskiej dziurze, Pierwszej czy któreś tam Siostrze w stanie Vermont. Potem jadą starym irvingowym zwyczajem do Europy, zresztą zdarza im się to niejeden raz. I oczywiście pojawia się Nowy Jork.

Do przedziału wchodzi Młodzian, najwyżej dwudziestoparoletni mężczyzna, niepozorny w ubiorze, nie piękny, ale przyciągający wzrok, z zachowania jednak bardzo męski, pewny siebie, zdecydowany, ale w sposób miły, dokładnie taki, za jakim przepadają kobiety.

MŁODZIAN (Lekko i serdecznie): Dzień dobry, czy znajdę miejsce tu, na tym korabie udającym się do pięknego w zaśpiewie miasta Białystok przez wszeteczną stolicę Warszawę, miejsce akuratne, aby na chwilę przysiąść i potowarzyszyć wam w rozmowie?

(nie czekając na odpowiedź, siada pomiędzy Jakiśtam Wszechwiedzącym a Drugim Mężczyzną Zapracowanym akurat na miejscu, gdzie jest wysuwany podłokietnik, co od razu boleśnie odczuwa)

O, wysuwany podłokietnik, bariera nie do przebycia, limes rozmów i przytuleń pociągowych.

(zauważa leżącą książkę)

„W jednej osobie”, świetna powieść, bardzo na czasie. Irving natrudził się, konstruując kunsztownie przez pierwsze dwieście stron scenografie, aby potem móc rozwinąć fabułę. Dzięki temu przedstawił temat w sposób wcale nie pomnikowy ani podręcznikowy. Tylko tak normalnie. Jak u niego, trochę z przymrużeniem oka, trochę przesadzając, malując tymi swoimi grubymi kreskami powstałymi ze słów i zdań. Za pomocą jak zawsze egocentrycznego bohatera, wyposażonego w niezwykle precyzyjny mechanizm percepcyjny, pozwalający dostrzegać rzeczywistość w swej istocie, i unikać widzenia stereotypami, choć tych ostatnich oczywiście nadużywa dla efektów komicznych. Jak zwykle tworzy świat, choć przecież wewnętrznie skłócony, pełen liryzmu. Gdzie zawsze obok złych, lub po prostu takich nie bardzo dobrych postaci, znajdą się osoby wrażliwe, skłonne do wysiłku zrozumienia i przyjaźni, ba, nawet miłości.

MAGDA (Widocznie zaintrygowana osobą Młodziana, nieco prowokująco): Pan Jakiśtam Wszystkowiedzący uważa inaczej.

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY (Niechętnie i niezdecydowanie): Może to kwestia tłumaczenia, bo nie przekonuje mnie. I jest odmienne niż w innych powieściach Irvinga. Nieco jakby na siłę, rwane.

PIERWSZY MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten śpiący, jak duch, nieco infantylnie ze sporym zdziwieniem): Ale jak to?!?

DRUGI MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten z nosem w laptopie, jakby mówił tylko do siebie): Shit!!!

MŁODZIAN (w stronę Drugiego Zapracowanego Mężczyzny, zerkając mu przez ramię w monitor): Shit!!! A kolega tak zawsze bluzga po angielsku, oglądając „Titanica”?

Po czym zwraca się do wszystkich, lekko przy tym faworyzując Magdę.

Dzięki temu zabiegowi może pokazać epidemię AIDS, bez zbytniej martyrologii. Nie brak mu pewnego zdziwienia, gdy opisując lata bardzo nam już współczesne oczami ponad sześćdziesiątletniego biseksualisty, zauważa, że nawet teraz, gdy tolerancja seksualna jest zdecydowanie bardziej powszechna i jest czymś w rodzaju rzeczy elementarnej, ludzie nadal dyskryminują się. Zmieniły się kryteria, ale dawne podziały i dawne prześladowania nie odeszły w przeszłość. Przybrały inną postać. Stały się hybrydą przeszłości. Ale nadal mają się wyśmienicie. Być może o to chodzi w tej książce. Wcale nie o walkę o równość, tylko o uświadomienie sobie, że tej równości nigdy nie osiągniemy.

MAGDA: Co oczywiście nie oznacza, że mamy rezygnować ze sprzeciwiania się dyskryminacji. Jakiejkolwiek.

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY (Zupełnie nie na temat, jakby wykluczony): I pełno tam literówek, wiecie Państwo, takie wydawnictwo, mogliby zatrudnić korektora.

PIERWSZY MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten śpiący, jak duch, nieco infantylnie ze sporym zdziwieniem): Ale jak to?!?

DRUGI MĘŻCZYZNA ZAPRACOWANY (Ten z nosem w laptopie, jakby mówił tylko do siebie): Shit!!!

Po raz kolejny drzwi do przedziału otwarły się w sposób tyleż nagły, co niespodziewany, wpółukazała się w nich uśmiechnięta i pokryta trzydniowym zarostem twarz Obnośnego Pociągowego Sprzedawcy Piwa.

OBNOŚNY POCIĄGOWY SPRZEDAWCA PIWA (Z zaśpiewem): Piiiiwo, Piwuuuśko, Piweczko, Piweńko. Kto z Państwa reflektuje na zimną piankę?

(W tym momencie dostrzegł książkę Irvinga, dobroduszny i nierozgarnięty wyraz twarzy zniknął; pojawił się w zamian spokojny – tak też się odezwał)

Nowy Irving, na bożka piwa obnośnego! Toż to jest gratka, cytatów pełna po brzegi… kufla piwnego!

JAKIŚTAM WSZYSTKOWIEDZĄCY: To chociaż jeden poprosimy, aby nie był pan gołosłowny!

OBNOŚNY POCIĄGOWY SPRZEDAWCA PIWA: Płeć aniołów jest ambiwalentna (strona 77), a dla pana Jakiśtam Wszystkowiedzący jeszcze jeden, specjalny: Kształtuje nas to, czego pragniemy (strona 9).

Drodzy Państwo, proszę wybaczyć tę maskaradę i użycie Szekspira w celach tragikomicznych ze skutkiem mizernym. Miałem ku temu pewne powody. Zapraszam do lektury „W jednej osobie”, tam znajduje się klucz do mojej motywacji.

John Irving, W jednej osobie, tłum. Magdalena Moltzan-Małkowska, Prószyński i S-ka, Warszawa 2012.

Dominik Śniadek

John Irving, Hotel New Hampshire. Recenzja


Hotel-New-Hampshire-okladkaZaszajbowani na amen

Powieści Johna Irvinga wywołują u czytelników na ogół dwie skrajne postawy: apoteozę lub zniesmaczenie. Jedni wręcz przepadają za pisarstwem tego autora, zachłannie chłonąc jego zdania, humor i wytwory wyobraźni. A drudzy całkowicie odrzucają jego estetykę i percepcję świata, jako zbyt dosadną, przesadzoną w efektowności, naiwną, może nawet infantylną. Kto choć raz czytał książkę tego autora, ten będzie wiedział, o co chodzi. Parafrazując inny przepis artystyczny: zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem jest tylko ciekawiej. Przy czym „trzęsienia ziemi” zawsze są indywidualne, osobiste i tkwią w codzienności, zaś towarzyszy im takie samo, z codzienności i zwykłych wydarzeń utkane, tsunami, które powraca falami do końca powieści.

To rodzaj pisarstwa impresjonistycznego, posługującego się bardzo jaskrawymi obrazami, często abstrakcyjnymi – w tym sensie, że choć możliwe, w realnym życiu raczej się nie pojawiają. Irving nie tworzy literatury w sposób klasyczny, europejski a już na pewno odrzuca z konsekwentną premedytacją przymiotnik piękna – za to kreuje opowieści. Nie aspiruje do form wielkich, monumentalnych, choć wykazuje mistrzowską technikę formułowania swych dykteryjek. Kwestii smaku pozostaje osąd, czy są one zbyt natarczywe i dosłowne, za bardzo sentymentalne lub zupełnie nieprawdopodobne. Sam mówi, ustami pewnej drugorzędnej postaci z „Hotelu New Hampshire” (z powołania radykalnej rewolucjonistki, z zawodu studentki anglistyki, posiadającej tak kruche i romantyczne usposobienie, że prowadzi ją to do unicestwienia): „Wiesz – mawiała Fehlgeburt – jedyny element, którym literatura amerykańska różni się od reszty literatury światowej, to jakiś taki trzpiotowaty, nielogiczny optymizm. Łączy ona znaczne wyrafinowanie techniczne z ideologiczną naiwnością.”

John_IrvingIrving to nie pisarz w klasycznym sensie tego słowa, to raczej gawędziarz albo arabski poeta wędrowny z czasów powstawania „Baśni z tysiąca i jednej nocy”. Zawiera z czytelnikiem pewnego rodzaju układ. Poprzez mistrzowski sposób narracji spoufala się ze swoim odbiorcą, wciąga go do swojej powieści. Co jakiś czas znacząco puszcza do niego oko albo mówi mu, że tak naprawdę wszyscy jesteśmy podobni w swych narowach, słabościach albo dziwactwach; że nie ma powodu robić oburzonej miny; że jest, jak jest i nic na to nie poradzimy. I kto nie wzdrygnie się i nie odrzuci surrealnego, czasem dosadnego lub zbyt dosłownego humoru tudzież niesmacznych okoliczności – jest już „stracony” na zawsze, co w tym wypadku oznacza „do końca powieści”. Pozostaje w paczce Irvinga i jego bohaterów.

Osią fabuły „Hotelu New Hampshire” są dzieje i perypetie (być może w odwrotnej kolejności) amerykańskiej rodziny Berry (i osób z nimi w większym lub mniejszym stopniu związanych), a także dwóch niedźwiedzi oraz psa Smutka, który natomiast zabił co najmniej dwie osoby, sam będąc już martwym.

Rodzinka Berry

Rodzina Berry jest podobna do innych amerykańskich rodzin, choć przy tym zupełnie zwariowana (jak mawiał Bob Trener – senior dziadek: „wszyscy jesteśmy zaszajbowani na amen”). Poza wspomnianym Bobem Trenerem,  tworzą ją:

– Tata Win, niepoprawny marzyciel, żyjący bardziej przyszłością niż teraźniejszością, w której realizuje swe nieco ekscentryczne pomysły; jak choćby prowadzenie hotelu w zapadłym miasteczku w budynku dawnej szkoły żeńskiej, w którym armatura łazienkowa jest przystosowana swą wysokością i wielkością dla dziewczynek w wieku przedszkolnym, a stoły i krzesła w restauracji z pewnych powodów są na stałe przyśrubowane do podłoża.

– Mama Mary (Bates z czasów panieńskich), która miała zostać porwana w małżeństwo przez przystojnego, młodego, inteligentnego itd., mającego wywieść ją jak najdalej od zapadłej amerykańskiej prowincji, tymczasem pokochała Wina, urodziła mu piątkę dzieci i, pomiędzy ogarnianiem wzburzonej przez męża rzeczywistości i wybaczaniem mu tego wzburzania rzeczywistości, wzrusza najpiękniej, najszlachetniej i najdumniej na świecie ramionami; bez wątpienia Mary najbardziej odstaje od całej rodzinki, najmniej u niej wariactwa, najmniej skłonności do ulegania sobie, swoim dziwactwom.

– Najstarszy syn Frank: nieprzystosowany, stroniący od innych nastolatek o skłonnościach homoseksualnych, który w przyszłości stanie się dorosłym i świadomym swej seksualności gejem, świetnym agentem show biznesu, a przy okazji ostoją ekonomicznych interesów rodziny.

– O rok młodsza siostra, Franny, zdecydowanie najładniejsza z postaci występujących w książce; również zdecydowanie najbardziej doświadczana z tego powodu; ale także osoba, która lubi być w centrum uwagi, nie bojąc się przy tym wziąć na siebie odpowiedzialności i podejmowania trudnych decyzji.

– John – narrator powieści: zakochany od zawsze w swojej rok starszej siostrze; by móc ją chronić, latami podnosi ciężką sztangę, co ostatecznie pozwala mu posiąść tyle siły, aby zabijać ludzi, zgniatając ich oburącz.

– Lilly: mała dziewczynka, która w pewnym momencie przestała w ogóle rosnąć, stając się karlicą; później zajęła się pisarstwem, gdyż uwierzyła, iż każde napisane słowo powoduje, że staje się większa, jednak ostatecznie wybrała inne rozwiązanie, nie „mijając zdrowo otwartego okna”.

– Najmłodszy brat Jajo: nieco przygłuchy, z tego też powodu uwielbiający ponad wszystko okrzyk „Co?” – odpowiedź na każde pytanie skierowane w jego stronę; ponadto obdarzony pewnego rodzaju melancholijnym smutkiem.

Hotel_New_Hampshire_film

Dalsza część ekipy, czyli postaci drugoplanowe

– Junior Jones – ogromny, czarnoskóry gracz futbolu amerykańskiego, który po zakończeniu kariery zamiast zapijać się w małych barach, wspominając czasy, gdy uprawiał sport, skończył prawo i zaangażował się w działalność społeczną, tworząc Czarne Ramię Sprawiedliwości.

– Freud drugi – nazwany tak dla odróżnienia od twórcy psychoanalizy, bezpośredni sprawca powstania drugiego hotelu, prestidigitator, sztukmistrz i jasnowidz, a przy okazji idealista; Żyd tak bardzo kochający Austrię, że wrócił do niej w 1938 roku, mając w nosie hitlerowskich kolesi.

– Susie: najmądrzejsza niedźwiedzica na świecie, w wolnych chwilach lesbijka i obrończyni zgwałconych kobiet.

– Radykałowie z Instytutu Wschód-Zachód – stali dzienni mieszkańcy wiedeńskiego hotelu New Hampshire, dążący za wszelką cenę do rewolucji i twórcy bomby sympatycznej.

– Prostytutki – stałe nocne mieszkanki wiedeńskiego hotelu New Hampshire, dążące za wszelką cenę do uzyskania korzyści materialnych z czynności seksualnych.

Amerykańska prowincja i Wiedeń

New-Hampshire_destination360Główne miejsca akcji są w powieści dwa: klasyczna u Irvinga amerykańska prowincja (miasteczko Dairy w stanie Main), a także Wiedeń lat pięćdziesiątych, gdzie znajdował się drugi hotel New Hampshire. Poza tym odwiedzimy Wiedeń fin-de-siecleowski, znany z mnóstwa anegdot z kręgów arystokratyczno-operowych oraz Wiedeń Mysikróla: „Jeszcze mijam zdrów otwarte okna. To stary wiedeński kawał. Był taki jeden błazen uliczny, nazywano go Mysikról: tresował gryzonie, stawiał horoskopy, potrafił udawać Napuleuna, uczył psy pierdzieć na komendę. Pewnej nocy wyskoczył z okna razem z pudłem, w którym zamknął wszystkie swoje zwierzątka. Na pudle był napis <Życie jest serio, a sztuka dla frajdy>. Podobno jego pogrzeb zamienił się w ogólne balowanie. Uliczny sztukmistrz się zabił. Przedtem nikt mu nie pomagał, ale kiedy go zabrakło, wszyscy to poczuli. Kto po jego śmierci każe psom muzykować, myszom sapać?… Trzeba wiele pracy i ogromnej sztuki, żeby żyć mniej serio…”. Kilka wątków ma miejsce w Nowym Yorku.

Trudna sztuka oswajania rzeczywistości

To, jak niemal każda książka Irvinga, powieść o dorastaniu; o trudnej sztuce oswajania rzeczywistości, o jej przystosowywaniu i adaptacji dla potrzeb własnego w jakiejś mierze zrównoważonego i harmonijnego życia, nieważne że z zewnątrz wyglądającego co najmniej ekscentrycznie. Autor po raz kolejny powtarza swoją najważniejszą prawdę: świat poznaje się i ogarnia samemu, jednak trudno pozostać w nim przy zdrowych zmysłach, nie mając przy sobie bliskich. Nawet jeśli oni są całkiem zbzikowani. W bliskości liczy się lojalność a nie normalność. Tak naprawdę to, jakimi są bliscy nam ludzie, nie ma większego znaczenia. Szczęście to bliskość, a nie racjonalność. Warunkiem szczęścia jest obłaskawienie rzeczywistości, zwłaszcza tej, z którą najczęściej mamy do czynienia. A jak to łatwiej zrobić, niż lubiąc miejsca i  kochając ludzi nas otaczających? To prosta i wydaje się oczywista recepta na życie, lecz jak wie każdy z nas, nie taka łatwa do uskutecznienia.

„<Smutek> na wierzch wypływa” z zatrważającą regularnością i konsekwencją. Wszystkich dotyczy fatum tak właściwe dla naszego świata: „(…) przecież poślizg w dół to naturalny finał wszystkich spraw bez względu na okoliczności… sęk w tym, że prędzej czy później musimy się stoczyć… Nie ma znaczenia od czego taki zjazd się zaczyna”. Jednak szczęście jest możliwe i wydarza się, jeśli tylko odrobinę się o to postaramy. Potrzebna do tego jest wyobraźnia, dystans do siebie i do spraw wokół, odrobina szaleństwa i lojalność bliskich osób, potrafiących podać nam rękę, kiedy stracimy kontakt z gruntem.

John Irving, Hotel New Hampshire, przeł. Michał Kłobukowski, Prószyński i S-ka, Warszawa 2001.

Dominik Śniadek