Sławomir Mrożek, Trzy dłuższe historie.
21 listopada, 2012 Dodaj komentarz
Głupota, brzydota, kompleksy i marzenia
Stanisław Lem w jednym z listów do Sławomira Mrożka analizował i chwalił swojego przyjaciela za „Moje ukochane Beznóżki”, w czym wtórował mu Jan Błoński. Lem orzekł, że gdyby tak utwór nieco skrócić, skondensować, przyprawić nieco jadem, a zarazem „podkurtyzować”, stałby się on Nowelą Stulecia. Nigdy jednak nie ma tego złego – dzięki swojej objętości „Beznóżki” mogły pojawić się – razem z „Książeczką mułów” i „Monizą Clavier” – w zbiorze „Trzy dłuższe historie”, choć jeżeli brać pod uwagę stylistykę i konwencję, bliżej temu utworowi do genialnego „We młynie, we młynie, mój dobry panie”, który znajdziemy w zbiorze… „Krótkie, ale całe historie”.
Działacze UNESCO mogą spać spokojnie – muły nie występują na liście dziedzictwa zagrożonego
Zacznę od „Książeczki mułów”, albowiem podobny szlak myślowy przetarł tu ostatnio Thomas Bernhard, stwierdzając w „Moich nagrodach”, że „czasy są tępe”. Należy zadać sobie pytanie, czy aby napisana w latach 50. „Książeczka mułów” nie straciła nieco na swej aktualności. Stylizowana lekko na popularne ówcześnie powieści przygodowe stanowić może socjologiczne ministudium społecznych zachowań obywateli z tamtego okresu.
Jednak czy aby na pewno współczesne muły bardzo się zmieniły? Czy przeszły metamorfozę kulturową, cywilizacyjną i mentalną? Czy przekopały się przez stertę papierów i internetowych bluzgów, by w trudzie i błogosławionym filozoficznym wysiłku zgłębić tajemnicę własnej tożsamości? Obawiam się, Szanowni Państwo, że nie.
Czy kradną łyżeczki i popielniczki z restauracji, mimo że stać ich bez problemu na jedno i drugie? Kradną. Czy nakładają sobie na obiedzie w restauracji darmowe porcje sałatek z wozu sałatkowego w ilościach tak gigantycznych, że nie mogą im później sprostać i wyrzucają je do kosza? Nakładają. Czy depczą świeżo posadzony trawnik, z uporem leminga podążając do celu najkrótszymi ścieżkami, choć chodnik położono dziesięć metrów dalej? Depczą. Chodniki są dzisiaj niewątpliwie ładniejsze, łyżeczki i restauracje również, ale muły wciąż te same. Mają tylko droższe ciuchy, ukryte po kieszeniach nowoczesne ajfony i telefony komórkowe, a w mózgu żal wobec świata, determinację niespełnionego czynu oraz świadectwo nieomylności.
Mrożek charakteryzuje „muła ostrego” następująco:
Zasadnicze cechy mułów, a więc: jawna sprzeczność ze społecznym rozsądkiem, negowanie niezbitych dowodów, działanie wbrew elementarnym zasadom obywatelskim, a także pogłębiona mułowatość właściwa – te cechy, spotęgowane i utrwalone, tworzą muła ostrego.
Jest jeszcze jedna ważna rzecz. Otóż często zdarza się, że osoby do złudzenia przypominające Mrożkowe muły (choć z pewnością nimi nie są!) sprawują jakieś mniej lub bardziej ważne urzędy, zajmując czasem nadzwyczaj odpowiedzialne stanowiska. Nie miejsce to, by rozsądzać, dlaczego tak się dzieje. Dosyć kuriozalnym faktem jest natomiast, że głowy naszego państwa (czy to prezydent, czy to premier, czy to eurodeputowany) nie mają obowiązku znajomości podstawowego europejskiego języka komunikacyjnego, czyli języka angielskiego. Nie mam tu zamiaru wskazywać nikogo personalnie, ograniczając się jedynie do urzędu, a to wszystko dlatego, ponieważ w większości miejsc pracy, w których dane mi było przebywać, taka znajomość języka była wymagana. A nigdy nie piastowałem stanowiska w przestrzeni publicznej. Sam Mrożek, znający przecież kilka języków, ma na ten temat zapewne własne przemyślenia. Co do odpowiedzialności, to przypomina się niedawna sprawa dachu na Stadionie Narodowym, niezamkniętego na czas przed meczem Polska – Anglia, przez co mecz nie odbył się terminowo.
W „Książeczce mułów” napisano tak:
Podziwialiśmy jego szaloną wprawę w nieprzyjmowaniu na siebie żadnej odpowiedzialności, niedecydowaniu o niczym, nienarażaniu się nikomu. Wspaniały okaz.
Romans Polaka z Zachodem
Premierowa publikacja „Monizy Clavier” zbiegła się mniej więcej w czasie z emigracją pisarza (1963 r.). Można chyba stwierdzić, że to taka „Książeczka mułów” w wersji International, gdzie autor rzuca swojego rodaka-protagonistę utworu na szerokie europejskie wody. Tematem przewodnim opowiadania jest romans zakompleksionego, zaściankowego Polaka z Zachodem, który uosabia tytułowa Moniza – słynna aktorka – oraz jej weneckie otoczenie.
Stereotypy zawarte w tym utworze są raczej powszechnie znane. Polak na przyjęciu musi się napić, żeby się wyluzować i stać się sobą. Polak w towarzystwie lubi błyszczeć, ale nie lubi czuć się zagrożony. Polak lubi snuć intrygujące historie, najlepiej na swój temat, ale nie lubi, kiedy jego rozmówca poddaje jego historie weryfikacji. Dlatego Polak z „Monizy Clavier” korzysta z kolejnej sztandarowej cechy, którą we własnym mniemaniu posiada, a mianowicie ze sprytu. Przebiegłością najwyższej klasy powala Zachód na kolana, podając się za Rosjanina, co pozwala mu zrzucić swoje braki w obyciu i kulturze na karb wschodniej fantazji i obyczajowości. Wybornemu lansowi Polaka kładzie kres dopiero… spotkanie drugiego Polaka. Powstaje wówczas swoisty „efekt bazyliszka”, po czym nasi rodacy biorą na spółkę pokój w obskurnym hotelu, sukcesywnie pogrążając się w marazmie, wegetując, kłócąc się i wzajemnie oskarżając. Nihil novi.
„Moniza Clavier” jest świetnie napisana, w duchu najlepszego Mrożkowego satyro-grotesko-absurdu. Można pokusić się o stwierdzenie, że utwór ten stał się przyczynkiem do opublikowanego w 1974 roku dramatu „Emigranci” – jednego z najpopularniejszych dzieł w dorobku pisarza.
Przyjdźcie, me szpetne kochanki!
„Moje ukochane Beznóżki” pozostawiłem na koniec, ponieważ podejmowany w opowiadaniu motyw, a nade wszystko makabryczna stylistyka, nie są adekwatne do dwóch pozostałych opowiadań. „Beznóżki” to kompozycja złożona, napisana w formie listu ojca do syna stanowi swoisty rozrachunek z pięknem, zarówno tym fizycznym, jak i pojmowanym ontologicznie.
Pokazał Tołstoj w „Sonacie Kreutzerowskiej”, iż jest „zdumiewające, jak zupełne bywa złudzenie, że piękno jest dobrem”. U Mrożka opozycja „piękno-brzydota” jest niecodzienna o tyle, że główny bohater – spowiadający się własnemu synowi ze swego nieudanego, pełnego obsesji życia – odnosi się do warunków, które zaoferował mu świat zbudowany na szpetocie, kalectwie, na mentalnym i fizycznym pasożytnictwie.
Mężczyzna od początku życia przejawia wyolbrzymiony do granic możliwości strach przed porażką, świadomy, iż nie tyle gorycz porażki zatruje mu życie, ale że sama możliwość zwycięstwa, niezweryfikowana poprzez działanie, pozwoli mu zapanować nad losem. „Mając tak wiele do stracenia, zwlekałem – tłumaczy synowi. – Moje pożądanie zwycięstwa było wielkie, ale jeszcze większa obawa przegranej”. Zanurzając się w absurdalnej sferze własnych rojeń, które były tym gorsze, im silniej uargumentowane, zaczyna stawiać pewne wymagania faktom, otaczając się pajęczyną brzydoty, w której dostrzega królestwo („potężną loże masońską zmowy Brzydul” – pisze Lem), na tronie którego mógłby zasiąść.
Czy dlatego bano się brzydoty, że jest w niej potęga, której brzydota jest tylko formą, czy też dlatego, że w brzydocie jest tylko brzydota, a potęga zaledwie właściwością wtórną, nabytą przez brzydotę dla samoobrony? Czy potęga zamienia się w brzydotę, czy brzydota w potęgę? Czy to potęga jest brzydka, czy brzydota tak potężna? Niestety, doświadczenie wskazuje raczej na to pierwsze. Palono czarownice na stosie nie dlatego, że były brzydkie, ale za to, że były czarownicami.
Piękno jest zbyt silne, piękna się boi, ponieważ może ono sprowadzić nań zgubę. Nie mogąc jednak do końca wyzbyć się naturalnych instynktów, uznaje, że jedynym sposobem na absolutne odcięcie się od jego wpływu, jest piękna poniżenie. Zwierza się synowi ze swego misternego planu, który jeszcze przed narodzinami dziecka wcielił w życie:
Wiedziałem, że erotyzm od strony technicznej jest brutalny i wcale nie piękny, ale to właśnie dawało nadzieję, że nad pięknem można zapanować. Poniżenie piękna było najlepszym sposobem, żeby odczuć swoją władzę nad nim.
Piękno „Beznóżków” staje się pojęciem nie tylko sensu stricto; jest również ucieleśnieniem spełnionych ambicji, wymagań stawianych sobie, wytyczaniu własnej drogi życiowej. Analogicznie szpetota przeobraża się w makabryczny, bo w pełni zaplanowany, modus operandi człowieka, który czyni z niej narzędzie wręcz metafizyczne (Lem określa to obrazowo jako „socjoekonomię polityczną brzydoty”).
Czułość zainwestowana w osobę piękną i wysoko cenioną procentowała słabo, a wysokość niezbędnej inwestycji wyczerpywała moje skromne zasoby. Odwrotnie, najmniejsza łaskawość okazana kalece, ba, nawet ślad łaskawości, i to niekoniecznie w najlepszym gatunku, bo nawet jawne fałszerstwo uchodziło tu bezkarnie, rentowała natychmiast i stokrotnie.
Pławiąc się w królestwie, które sobie organizuje, mężczyzna jednocześnie poniża piękno i wysysa z kości brzydoty najsmaczniejsze mięso. Odzierając z godności siebie i dewastując w swym umyśle piękno jako wtórny byt, do którego owo pojęcie sprowadza, nie odczuwa wyrzutów, lecz czynom tym przydaje posmak łaskawości, który później przechyla się w stronę nieomal mesjanistycznych wartości.
Kim mianowicie były Beznóżki naprawdę? Zdawałoby się, że udzieliłem już odpowiedzi: nieszczęśliwymi kobietami, którym w zamian za pewne przysługi dostarczyłem odrobiny szczęścia. Sumą samotnych postaci, którą dopiero ja zamieniłem w zespół.
„Moje ukochane Beznóżki” można interpretować wielorako. Lem zarzucił Mrożkowi, że brakowało mu tego, „by sam sos, w jakim podano rzecz, bardziej jeszcze zjadliwym, piekącym skrycie, a z opóźnieniem, okrutnie gryzącym był”. Być może Mrożek nie chciał korzystać z takiego, narzucającego się samorzutnie, rezonansu. Być może uznał, że opowiedzenie o studium brzydoty językiem wygładzonym, przyda mu paradoksalnie większej makabryczności. Pomimo tego chłodna przedśmiertna analiza i przerażająca prośba ojca do syna stają się w pewnym momencie wręcz oczywiste. Przeczytajcie, a zrozumiecie.
Słowem końcowym należałoby napisać, że „Trzy dłuższe historie” są zbiorem świetnym, ale w przypadku prozy Mrożka nie trzeba tego czynić, tak więc tego nie czynię. Wspomnę za to finał książki, który ma nieco niepokojący wydźwięk. Głosi bowiem, że przeciętnemu Polakowi nie chce się już nawet… marzyć. Pokażmy mistrzowi, że to nieprawda. Raz, dwa, trzy – do dzieła!
Sławomir Mrożek, Trzy dłuższe historie, wyd. Noir sur Blanc, Warszawa 2012.
Rafał Niemczyk