Sławomir Mrożek, Trzy dłuższe historie.


Trzy-dłuzsze-historie-okladkaGłupota, brzydota, kompleksy i marzenia

Stanisław Lem w jednym z listów do Sławomira Mrożka analizował i chwalił swojego przyjaciela za „Moje ukochane Beznóżki”, w czym wtórował mu Jan Błoński. Lem orzekł, że gdyby tak utwór nieco skrócić, skondensować, przyprawić nieco jadem, a zarazem „podkurtyzować”, stałby się on Nowelą Stulecia. Nigdy jednak nie ma tego złego – dzięki swojej objętości „Beznóżki” mogły pojawić się – razem z „Książeczką mułów” i „Monizą Clavier” – w zbiorze „Trzy dłuższe historie”, choć jeżeli brać pod uwagę stylistykę i konwencję, bliżej temu utworowi do genialnego „We młynie, we młynie, mój dobry panie”, który znajdziemy w zbiorze… „Krótkie, ale całe historie”.

Działacze UNESCO mogą spać spokojnie – muły nie występują na liście dziedzictwa zagrożonego

Zacznę od „Książeczki mułów”, albowiem podobny szlak myślowy przetarł tu ostatnio Thomas Bernhard, stwierdzając w „Moich nagrodach”, że „czasy są tępe”. Należy zadać sobie pytanie, czy aby napisana w latach 50. „Książeczka mułów” nie straciła nieco na swej aktualności. Stylizowana lekko na popularne ówcześnie powieści przygodowe stanowić może socjologiczne ministudium społecznych zachowań obywateli z tamtego okresu.

Jednak czy aby na pewno współczesne muły bardzo się zmieniły? Czy przeszły metamorfozę kulturową, cywilizacyjną i mentalną? Czy przekopały się przez stertę papierów i internetowych bluzgów, by w trudzie i błogosławionym filozoficznym wysiłku zgłębić tajemnicę własnej tożsamości? Obawiam się, Szanowni Państwo, że nie.

Muł Idaho Gem, sklonowany przez naukowców z Uniwersytetu Idaho (fot. AFP)

Czy kradną łyżeczki i popielniczki z restauracji, mimo że stać ich bez problemu na jedno i drugie? Kradną. Czy nakładają sobie na obiedzie w restauracji darmowe porcje sałatek z wozu sałatkowego w ilościach tak gigantycznych, że nie mogą im później sprostać i wyrzucają je do kosza? Nakładają. Czy depczą świeżo posadzony trawnik, z uporem leminga podążając do celu najkrótszymi ścieżkami, choć chodnik położono dziesięć metrów dalej? Depczą. Chodniki są dzisiaj niewątpliwie ładniejsze, łyżeczki i restauracje również, ale muły wciąż te same. Mają tylko droższe ciuchy, ukryte po kieszeniach nowoczesne ajfony i telefony komórkowe, a w mózgu żal wobec świata, determinację niespełnionego czynu oraz świadectwo nieomylności.

Mrożek charakteryzuje „muła ostrego” następująco:

Zasadnicze cechy mułów, a więc: jawna sprzeczność ze społecznym rozsądkiem, negowanie niezbitych dowodów, działanie wbrew elementarnym zasadom obywatelskim, a także pogłębiona mułowatość właściwa – te cechy, spotęgowane i utrwalone, tworzą muła ostrego.

Jest jeszcze jedna ważna rzecz. Otóż często zdarza się, że osoby do złudzenia przypominające Mrożkowe muły (choć z pewnością nimi nie są!) sprawują jakieś mniej lub bardziej ważne urzędy, zajmując czasem nadzwyczaj odpowiedzialne stanowiska. Nie miejsce to, by rozsądzać, dlaczego tak się dzieje. Dosyć kuriozalnym faktem jest natomiast, że głowy naszego państwa (czy to prezydent, czy to premier, czy to eurodeputowany) nie mają obowiązku znajomości podstawowego europejskiego języka komunikacyjnego, czyli języka angielskiego. Nie mam tu zamiaru wskazywać nikogo personalnie, ograniczając się jedynie do urzędu, a to wszystko dlatego, ponieważ w większości miejsc pracy, w których dane mi było przebywać, taka znajomość języka była wymagana. A nigdy nie piastowałem stanowiska w przestrzeni publicznej. Sam Mrożek, znający przecież kilka języków, ma na ten temat zapewne własne przemyślenia. Co do odpowiedzialności, to przypomina się niedawna sprawa dachu na Stadionie Narodowym, niezamkniętego na czas przed meczem Polska – Anglia, przez co mecz nie odbył się terminowo.

W „Książeczce mułów” napisano tak:

Podziwialiśmy jego szaloną wprawę w nieprzyjmowaniu na siebie żadnej odpowiedzialności, niedecydowaniu o niczym, nienarażaniu się nikomu. Wspaniały okaz.

Romans Polaka z Zachodem

Premierowa publikacja „Monizy Clavier” zbiegła się mniej więcej w czasie z emigracją pisarza (1963 r.). Można chyba stwierdzić, że to taka „Książeczka mułów” w wersji International, gdzie autor rzuca swojego rodaka-protagonistę utworu na szerokie europejskie wody. Tematem przewodnim opowiadania jest romans zakompleksionego, zaściankowego Polaka z Zachodem, który uosabia tytułowa Moniza – słynna aktorka – oraz jej weneckie otoczenie.

Gondola w Wenecji

Stereotypy zawarte w tym utworze są raczej powszechnie znane. Polak na przyjęciu musi się napić, żeby się wyluzować i stać się sobą. Polak w towarzystwie lubi błyszczeć, ale nie lubi czuć się zagrożony. Polak lubi snuć intrygujące historie, najlepiej na swój temat, ale nie lubi, kiedy jego rozmówca poddaje jego historie weryfikacji. Dlatego Polak z „Monizy Clavier” korzysta z kolejnej sztandarowej cechy, którą we własnym mniemaniu posiada, a mianowicie ze sprytu. Przebiegłością najwyższej klasy powala Zachód na kolana, podając się za Rosjanina, co pozwala mu zrzucić swoje braki w obyciu i kulturze na karb wschodniej fantazji i obyczajowości. Wybornemu lansowi Polaka kładzie kres dopiero… spotkanie drugiego Polaka. Powstaje wówczas swoisty „efekt bazyliszka”, po czym nasi rodacy biorą na spółkę pokój w obskurnym hotelu, sukcesywnie pogrążając się w marazmie, wegetując, kłócąc się i wzajemnie oskarżając. Nihil novi.

„Moniza Clavier” jest świetnie napisana, w duchu najlepszego Mrożkowego satyro-grotesko-absurdu. Można pokusić się o stwierdzenie, że utwór ten stał się przyczynkiem do opublikowanego w 1974 roku dramatu „Emigranci” – jednego z najpopularniejszych dzieł w dorobku pisarza.

Przyjdźcie, me szpetne kochanki!

„Moje ukochane Beznóżki” pozostawiłem na koniec, ponieważ podejmowany w opowiadaniu motyw, a nade wszystko makabryczna stylistyka, nie są adekwatne do dwóch pozostałych opowiadań. „Beznóżki” to kompozycja złożona, napisana w formie listu ojca do syna stanowi swoisty rozrachunek z pięknem, zarówno tym fizycznym, jak i pojmowanym ontologicznie.

Pokazał Tołstoj w „Sonacie Kreutzerowskiej”, iż jest „zdumiewające, jak zupełne bywa złudzenie, że piękno jest dobrem”. U Mrożka opozycja „piękno-brzydota” jest niecodzienna o tyle, że główny bohater – spowiadający się własnemu synowi ze swego nieudanego, pełnego obsesji życia – odnosi się do warunków, które zaoferował mu świat zbudowany na szpetocie, kalectwie, na mentalnym i fizycznym pasożytnictwie.

Mężczyzna od początku życia przejawia wyolbrzymiony do granic możliwości strach przed porażką, świadomy, iż nie tyle gorycz porażki zatruje mu życie, ale że sama możliwość zwycięstwa, niezweryfikowana poprzez działanie, pozwoli mu zapanować nad losem. „Mając tak wiele do stracenia, zwlekałem – tłumaczy synowi. – Moje pożądanie zwycięstwa było wielkie, ale jeszcze większa obawa przegranej”. Zanurzając się w absurdalnej sferze własnych rojeń, które były tym gorsze, im silniej uargumentowane, zaczyna stawiać pewne wymagania faktom, otaczając się pajęczyną brzydoty, w której dostrzega królestwo („potężną loże masońską zmowy Brzydul” – pisze Lem), na tronie którego mógłby zasiąść.

Bartolomeo Passerotti, „Karykatura”

Czy dlatego bano się brzydoty, że jest w niej potęga, której brzydota jest tylko formą, czy też dlatego, że w brzydocie jest tylko brzydota, a potęga zaledwie właściwością wtórną, nabytą przez brzydotę dla samoobrony? Czy potęga zamienia się w brzydotę, czy brzydota w potęgę? Czy to potęga jest brzydka, czy brzydota tak potężna? Niestety, doświadczenie wskazuje raczej na to pierwsze. Palono czarownice na stosie nie dlatego, że były brzydkie, ale za to, że były czarownicami.

Piękno jest zbyt silne, piękna się boi, ponieważ może ono sprowadzić nań zgubę. Nie mogąc jednak do końca wyzbyć się naturalnych instynktów, uznaje, że jedynym sposobem na absolutne odcięcie się od jego wpływu, jest piękna poniżenie. Zwierza się synowi ze swego misternego planu, który jeszcze przed narodzinami dziecka wcielił w życie:

Wiedziałem, że erotyzm od strony technicznej jest brutalny i wcale nie piękny, ale to właśnie dawało nadzieję, że nad pięknem można zapanować. Poniżenie piękna było najlepszym sposobem, żeby odczuć swoją władzę nad nim.

Piękno „Beznóżków” staje się pojęciem nie tylko sensu stricto; jest również ucieleśnieniem spełnionych ambicji, wymagań stawianych sobie, wytyczaniu własnej drogi życiowej. Analogicznie szpetota przeobraża się w makabryczny, bo w pełni zaplanowany, modus operandi człowieka, który czyni z niej narzędzie wręcz metafizyczne (Lem określa to obrazowo jako „socjoekonomię polityczną brzydoty”).

Czułość zainwestowana w osobę piękną i wysoko cenioną procentowała słabo, a wysokość niezbędnej inwestycji wyczerpywała moje skromne zasoby. Odwrotnie, najmniejsza łaskawość okazana kalece, ba, nawet ślad łaskawości, i to niekoniecznie w najlepszym gatunku, bo nawet jawne fałszerstwo uchodziło tu bezkarnie, rentowała natychmiast i stokrotnie.

Pławiąc się w królestwie, które sobie organizuje, mężczyzna jednocześnie poniża piękno i wysysa z kości brzydoty najsmaczniejsze mięso. Odzierając z godności siebie i dewastując w swym umyśle piękno jako wtórny byt, do którego owo pojęcie sprowadza, nie odczuwa wyrzutów, lecz czynom tym przydaje posmak łaskawości, który później przechyla się w stronę nieomal mesjanistycznych wartości.

Kim mianowicie były Beznóżki naprawdę? Zdawałoby się, że udzieliłem już odpowiedzi: nieszczęśliwymi kobietami, którym w zamian za pewne przysługi dostarczyłem odrobiny szczęścia. Sumą samotnych postaci, którą dopiero ja zamieniłem w zespół.

„Moje ukochane Beznóżki” można interpretować wielorako. Lem zarzucił Mrożkowi, że brakowało mu tego, „by sam sos, w jakim podano rzecz, bardziej jeszcze zjadliwym, piekącym skrycie, a z opóźnieniem, okrutnie gryzącym był”. Być może Mrożek nie chciał korzystać z takiego, narzucającego się samorzutnie, rezonansu. Być może uznał, że opowiedzenie o studium brzydoty językiem wygładzonym, przyda mu paradoksalnie większej makabryczności. Pomimo tego chłodna przedśmiertna analiza i przerażająca prośba ojca do syna stają się w pewnym momencie wręcz oczywiste. Przeczytajcie, a zrozumiecie.

Słowem końcowym należałoby napisać, że „Trzy dłuższe historie” są zbiorem świetnym, ale w przypadku prozy Mrożka nie trzeba tego czynić, tak więc tego nie czynię. Wspomnę za to finał książki, który ma nieco niepokojący wydźwięk. Głosi bowiem, że przeciętnemu Polakowi nie chce się już nawet… marzyć. Pokażmy mistrzowi, że to nieprawda. Raz, dwa, trzy – do dzieła!

Sławomir Mrożek, Trzy dłuższe historie, wyd. Noir sur Blanc, Warszawa 2012.

Rafał Niemczyk

Sławomir Mrożek, Uwagi osobiste.


Poproszę Mrożka, tego z wystawy

Mrożek z wystawy prezentuje się wybornie. W Mrożku z wystawy można świetnie wyglądać. Pasuje to-to do starego płaszcza, niemodnego swetra, pary kaloszy na jesień, staroświeckich okularów, jednak pasuje też do dżinsów, T-shirta z nadrukowaną mniej lub bardziej głupią mądrością, do adidasów pasuje, do coca-coli, ale też do wódki. W Mrożku z wystawy można wyjść do kina, do parku i do teatru. W Mrożku z wystawy można się też przeglądać. Kobieta może spakować go do torebki zamiast lusterka lub pudernicy; mężczyzna jest w stanie spojrzeć z jego pomocą w lusterko wsteczne bez konieczności posiadania samochodu. Mrożek z wystawy – kończy swój wywód ten dobroduszny sprzedawca – posiada jednak cechę najbardziej praktyczną ze wszystkich, i może tym pana przekonam: Mrożek z wystawy mianowicie nigdy się nie starzeje. Dobroduszny sprzedawca wypowiedział to ciutkę głośniej, tak aby usłyszeli go wyraźnie także ci, którzy do tej pory stali nieco z mojego boku, i wyłapywali z monologu sprzedawcy tylko co drugie słowo. Kiedy to tylko usłyszeli, tak jak stali, wykupili naraz wszystkich Mrożków z wystawy. Nie został dla mnie ani jeden. Na szczęście swojego dostałem w prezencie.

„Uwagi osobiste” Sławomira Mrożka to teksty publikowane na łamach prasy w latach 1997-2002, czyli w okresie, który po przeszło trzydziestu latach emigracji spędził w Polsce. Dużo tu gorzkich przytyków, ironii, ale i dużo nostalgii, zadumy nad czasem minionym, powrotów do dzieciństwa, które przerwała wojna. Mrożek łączy tu cyniczne ostrze z pałąkiem wrażliwości, jest zdystansowany, ale wciąż obecny. „Przecież mi nie powiesz – przywołuje rozmowę z reżyserem na temat wyciętego fragmentu „Emigrantów” – że się ucieka za granicę dlatego, że jakiś gówniarz rzuca kamieniami w parku”.

S. Mrozek - polski kwartet

Zbiór otwierają rozważania o gwiaździstym niebie, o tym, że go już prawie nigdzie nie ma, i o tym, że gdyby nie było go wcześniej, Emmanuel Kant nie przelałby na papier jednej ze swoich najważniejszych myśli. „Wolę, żeby człowiek spotkany na ulicy wył do księżyca niż do mnie” – pisze autor „Tanga”. Później mamy różności: luźną publicystykę, dowcipy, wierszyki, anegdoty, „Śpiewnik polski”, miniopowiadania, przysłowia oraz garść wspomnień.

Z „Uwag osobistych” dowiesz się m.in.: dlaczego struś nie powinien chować głowy w piasek; jak próba obalenia teorii dotyczącej nieustającego rozszerzania się kosmosu może zakończyć się śmiercią; co ma wspólnego boeing wpadający w oko z prawem perspektywy; jak nie przepłynąć Atlantyku w balii, żeby było o tym głośno; dlaczego „czat” przypomina „rozmowę” niezbyt rozgarniętych głuchoniemych; z jakich powodów dramaturg Ionesco się wypalił etc.

S. Mrozek - sens zycia

Dobroduszny polski sprzedawca miał rację. Mrożek z wystawy krajowej smakuje równie dobrze, jak Mrożek emigracyjny. Sprytną sztuczkę dobrodusznego sprzedawcy można równie dobrodusznie uznać jako przejaw prawdziwej, polskiej dobrej woli. Bo prawdziwy polski konsument kupuje to, co chce, i nikt nie wciśnie mu niczego bez jego prawdziwej, polskiej, konsumenckiej dobrej woli. Prawdziwego Polaka nie da się zrobić w konia. W takim razie Mrożka poproszę, tego z wystawy, słyszę za sobą szereg głosów…

Sławomir Mrożek, Uwagi osobiste, wyd. Noir sur Blanc, Warszawa 2007.

Rafał Niemczyk

* Polecam również: Galeria rysunków Sławomira Mrożka

Stanisław Lem, Sławomir Mrożek, Listy. Recenzja.


Kto dziś pisze listy? Ten, kto je pisać potrafi

Droga Dorotko,
Szanowni Czytelnicy,

piszę do Ciebie, jednocześnie zwracając się za pośrednictwem Twojej osoby do ogółu naszych Czytelników, bo jak wiemy oboje, każdy list, aby spełnił swe przeznaczenie, przynajmniej jednego musi mieć adresata. Jak zapewne Ci wiadomo, powód mojej korespondencji do Ciebie adekwatny jest kształtem, który wybrałem, aby polecić lekturę listów wymienianych w latach 1956-1978 przez dwóch wybitnych, a jakże odmiennych formą, reprezentantów naszej rodzimej literatury, uznanych wszakże na całym świecie.

Domyślasz się zapewne, że chodzi o Stanisława Lema i Sławomira Mrożka, co potwierdzam krótkim słowem. Wydawać się może, że dwa umysły nadające, by użyć tutaj nomenklatury Lemowi bliższej, na tak zgoła odmiennych falach, nie będą w stanie odnaleźć wspólnej płaszczyzny, na której tak silna więź intelektualno-duchowa byłaby skłonna zaistnieć.

Slawomir-Mrozek (fot.W. Plewinski)Oczywiście mylę się tutaj, aczkolwiek celowo, przekornie, ukłony Mrożkowemu geniuszowi tutaj kładąc, który w przekorności i wieloznaczności twórczej był przecież mistrzem. Więź, która połączyła literackich mistrzów, a poza artystyczną sceną ludzi z codziennymi problemami, słabostkami, zmiennymi nastrojami, znaczyła niepomiernie więcej, niż papier listowy może oddać. To także retrospekcja epoki PRL z okresu tuż po destalinizacji, momentami przybierająca postać swoistej wiwisekcji, o tyle intrygującej, że ze względu na ówczesne realia subtelnie przez obu panów szyfrowanej.

Zanim Mrożek wyemigrował, a ogłaszając na łamach „Le Monde” protest przeciwko interwencji w Czechosłowacji w marcu ’68, stał się politycznym uchodźcą, był zmuszony umiejętnie lawirować w kontaktach z władzami Polski Ludowej. Ze względu na podróże, paszporty, dewizy, losy publikacji własnej twórczości etc. również Lem, choć zachowując bardziej neutralną postawę, po urodzinach syna Tomasza stanął przed moralnym decyzyjnie  problemem, nie chcąc wszakże, by syn wychowywał się z „obrożą” na szyi.

Stanislaw-Lem-2Wymieniali więc zakamuflowane mniej lub bardziej uwagi natury politycznej, rozwodzili się nad ontologią, egzystencjalizmem, rozmaitymi filozofiami, przekuwając to często na język literacki swoich utworów. Omawiali nawzajem własne dzieła, częstokroć będąc dla drugiego krytykiem tyleż surowym, co obiektywnym i najwartościowszym, bo ileż więcej znaczy krytyczna opinia przyjaciela, jeśli jest on artystą tej samej, wybitnej rangi.

Mnogość zagadnień, jaka obejmuje tę jakże cenną korespondencję sprawia, że ciężko byłoby mi tutaj usystematyzować je w sposób, który mogłabyś wraz z naszymi Czytelnikami uznać za obiektywny, bądź jedyny słuszny hierarchicznie. Dlatego pozwolę sobie poniżej zaprezentować najciekawsze zagadnienia, które „Listy” poruszają, zachowując ich chronologię czasową, co jest równoznaczne z ich kolejnością występowania na stronach omawianej publikacji. W nawiasach podaję numery stron dotyczących poszczególnych wątków, aby ułatwić ewentualne odszukanie tematu, który zainteresowałby kogoś szczególniej. Poniższa lista jest stworzona przeze mnie zupełnie subiektywnie. Pewne jest natomiast, że pominąłem w niej co najmniej kilka tematów, które wnikliwego Czytelnika mogłyby bezsprzecznie zainteresować, za co z góry przepraszam. Zalecam więc, aby każdy z Was sięgnął po książkę i sam moje pominięcia wskazał. Warto, warto, po trzykroć warto.

Stanisław Lem, Sławomir Mrożek, „Listy” (1956-1978) – wybór zagadnień:

1956-1963

„Wódka z ziemniaków i jesień z wody ciążą nad tym krajem” – Mrożek o polskiej rzeczywistości roku 1960 (s. 37); o tym, że „nie wzrusza” go Szekspir (s. 45); o różnicy pomiędzy Gagarinem i Kolumbem (s. 45); „Właściwie jest coś perfidnego, kiedy pisarz ukazuje, jak Pełnia Znaczeń i Nicość ocierają się o siebie bokami (…)” – Mrożek o „Solaris” (s. 51);  o „Pamiętniku znalezionym w wannie” (s. 55-56); o swoim wypadku samochodowym (s. 62-63); Lem o powodach odmowy wyjazdu na seminarium do Harvardu w USA (s. 87-89); Mrożek o układach w światku kultury PRL (s. 91-95); Lem krytykuje Durrenmatta (s. 97); Mrożek o ciepłych uczuciach względem Witkacego (s. 179); tudzież Lem o Witkacym (s. 183); Mrożek o „niepewności życia” (s. 248); Lem o egzystencji artysty (s. 267).

1964

Mrożek o sztuce „prawdy zależnej od kłamstwa” (s. 271); Lem krytykuje „Tango” (s. 305, 346-349, 351-352, 519); Mrożek na krytykę odpowiada (s. 340-343, 524-526); Mrożek o zarzutach filozoficznej natury wobec „Summa technologiae” (s. 307-312, 338-339); „cybernetyczne” podejście do „regulacji ludzkości” Lema oraz powolny rozłam pomiędzy nauką a sztuką (s. 316); „Nieprawdą jest, że dzieło może się „samo obronić”, „Bez odbioru nie ma i dzieła” – dowodzi Lem (s. 321-322); Mrożek o sztuce jako fenomenie komunikacji (s. 331-332); o zadaniach sztuki (s. 333); o sławie, jednostkach i genialnych dziełach (które czasem „przepadają”) (s. 334-335) oraz o daremności i sensie życia (s. 336-337); Lem o „globalnej nieudolności organizacyjnej”, z której wynika „niemożność dostarczenia minimum życiowego żyjącym” (s. 344-345); o społecznym odbiorze swojej twórczości w 1964 roku (s. 358-363); Mrożek szczerze o swoich kompleksach i literackiej sławie-protezie (s. 366-368).

1965

Mrożek o konsumpcjonizmie, globalizacji, turystyce masowej  – porównanie Riwiery do obozów koncentracyjnych (s. 412-417); Lem o literaturze wyczerpania (ujmując najogólniej) (s. 418-419); Mrożek o procesie starzenia się „skokami” (s. 472-473); Lem o „duplicitas casuum”, probabilizmie, prawdopodobieństwie, statystyce (s. 474-476); o „Kronikach getta łódzkiego” i o drabinie stanów egzystencjalnych (s. 504-506); o hierarchizowaniu społeczeństwa w różnych systemach kastowych (s. 531-533); o „biologicznej żywotności” artysty i o Nagrodzie Nobla (s. 543); Mrożek o „Wysokim Zamku” i zbieżności literackich „układów odniesienia” [tutaj: cech wspólnych dzieciństwa] (s. 556-560); Lem krytykuje trywialność „Tercetu” („Poczwórki”) (s. 570-574, 646-649); Mrożek na krytykę „Poczwórki” odpowiada (s. 575-583).

1966-1969 i 1978

Lem analizuje twórczość Mrożka do 1966 roku (s. 590-595); Mrożek do owej analizy się ustosunkowuje (s. 596-600); „Wywiad z samym sobą” Mrożka dla „Die Welt” (s. 620-623); Lem bardzo pochlebnie o „We młynie, we młynie, mój dobry panie” (s. 626-628); Mrożek odpowiada (634-636); Lem o „Moich ukochanych Beznóżkach” (s. 637-639); Mrożek o tymże dziele (643-644); Mrożek o systemowych świniach PRL-u (s. 671-674); o ruletce życia i śmierci żony (s. 674); o narodzinach syna Lema i Prawdzie (s. 676); Mrożek o emigracji (s. 687-690) i o alkoholizmie Herberta (s. 688).

Jak widać gołym okiem – ogrom powyżej zagadnień nakładłem. Dla miłośników twórczości obu pisarzy świetną rzeczą będą zwłaszcza ich obopólne analizy wybranych dzieł. Do tego dochodzą obszerne uwagi na temat motoryzacyjnych pasji obu panów, zajmujące relacje z licznych podróży, listy pisane w obcych językach i rozważania filozoficzne wplecione tu i ówdzie, czasami w spektrum pozornie błahe.

„Uważałem Cię mianowicie za artystę prawdziwego, a siebie za faceta, który udaje pisarza, z niemałym wytężeniem, jakbym musiał wciąż stać na palcach i wyciągać się” – napisał do Mrożka w jednym z ostatnich zachowanych listów Stanisław Lem.

„Byłem zawsze przytłoczony ponadnormalnością Twojej inteligencji, nieco przerażającej, bo noszącej znamiona ewolucyjnego skoku (…) W tej sprawie wszelka nawet myśl o rywalizacji musiała być śmieszna, bo to są różnice nie poziomów (które ewentualnie można podciągać czy obniżać), ale rejonu” – wyznał w odpowiedzi Sławomir Mrożek.

Czegokolwiek bym nie napisał na zakończenie, polska kultura współczesna jest winna obu tak wiele, że nigdy długu tego spłacić nie zdoła. Ani w dewizach, ani w złotówkach, ani w dolarach, ani w euro. Może jedynie tak, że czytać nieprzerwanie ich będziemy i kolejnym pokoleniom te niezliczone tomy myśli przekazywać.

PS Mrożek 23 marca do Katowic zawita, trzeba pojechać ukłonić się, bez egzaltacji, tak po ludzku, bo patosu to on jak mało kto nie znosi.

Stanisław Lem, Sławomir Mrożek, Listy, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011.

Rafał Niemczyk 

* Polecam lekturę bardzo ciekawego tekstu Martina Lechowicza, w którym sarkazm wylany z książki staje się osią przypowieści o naszych smutnych czasach:

http://www.nawalony.com/?p=blog&entry=90