Charlotte Bronte, Profesor. Recenzja.


Amour propre

Jest rok 18… Świat, a nade wszystko Europa, ciągle jeszcze pozostaje ufny w zdobycze nauki. Ludzie są pełni wiary w racjonalność i logikę rzeczywistości; światlejsze umysły odszukują jej uzasadnienie w wiedzy, jej rozpowszechnieniu i dostępności, którą podarowało Oświecenie. Nadal jednak używa się pewnych kategorii umożliwiających na wskroś stereotypową percepcję. Również nadal histerię uważa się po pierwsze: za schorzenie, i po drugie: wyłącznie kobiece, powodowane nieprawidłowym funkcjonowaniem macicy…

Po ulicach miast, podróżni i peregrynatorzy przemieszczają się dorożkami, w których upychają swe sakwojaże i torby dynamiczne. Noszą się elegancko, wytwornie zachowując przy tym spory dystans między własnym indywiduum a resztą ludzkości. Tak wypada! Albowiem świat społeczny jest ściśle regulowany konwenansami. Forma ogłasza śmierć bezpośredniości i szczerości. Naturalność to persona non grata. Obyczaje są w takiej samej mierze wyszukane i dystyngowane jak stroje, równie sztywne i uwierające jak gorsety, i niemal tak samo niepraktyczne jak cylindry.

Architekt zapomniał najwidoczniej o wrażliwości. Jeśli jest się nieśmiałkiem czułym bardziej niż inni, lub tę wrażliwość pielęgnującym w sobie, należy to ukrywać skrupulatnie. Na romantyczność, wzniosłość i liryzm zarezerwowano najwyraźniej trzecią od góry szkatułkę zabytkowej szyfoniery, ustawionej w pysznym ogrodzie pełnym kolorowych zapachów, być może pod kwitnącym złotokapem lub jaśminem. Ściślej rzecz biorąc, porywy człowieczego serca przetransportowano do literatury. I to tylko te najbardziej szlachetne, rzecz jasna z pewnymi zastrzeżeniami. Iście to herkulesowy wysiłek, zwłaszcza na kruche siły niewieście. Lecz upór, konsekwencja i talent skłonne nie takie ciężary pokonywać.

Portret Charlotte Bronte (Evert A. Duyckinck, 1873)

Portret Charlotte Bronte (Evert A. Duyckinck, 1873)

Pisze Charlotte Bronte o tym wszystkim po trochu: o świecie wysokich okien wyposażonych koniecznie w karmazynowe story, pełnym konwenansów, stereotypów, społecznych nakazów; o samotności człowieka; wreszcie o drodze do jej pokonania, miłości.

Czyni to subtelnie i tak, jak wymaga architekt. Czasem może tylko troszeczkę się zapomina i wtrąca bezwiednie swoje wspomnienia i przeżycia. Tworzy opowieść o perypetiach pozornie zwyczajnych, lecz, zwłaszcza obecną miarą, jakże bajkową, inną i trudną do wyobrażenia; pretensjonalną przecież, ale w jaki śliczny sposób, jak uroczą, choć dla nas już zupełnie niewiarygodną. Bo czyż można to inaczej ująć?

Kiedy po nocy, gdy wzburzony umysł czynił poduszkę niespokojną, absztyfikant udaje się do wybranej swego serca. I w te słowa, najzupełniej bez żartów, prosi ją o rękę: Frances, czy poważasz mnie na tyle, by zostać moją żoną? Na co ona, nieco zwodząc, dla próżności celów, po krótkiej, akuratnej chwili odpowiada: Pan zawsze sprawia, że jestem szczęśliwa; lubię słuchać, gdy pan mówi; lubię pana widywać; lubię być blisko niego; uważam, że jest pan bardzo dobry, lepszy od innych; wiem, że jest pan surowy wobec beztroskich i gnuśnych, ale wobec uważnych i pracowitych jest pan życzliwy, bardzo życzliwy, nawet jeżeli nie są to ludzie mądrzy. Będę rada, mogąc na zawsze zamieszkać z panem. Namiętność jest w tym wypadku, jak łatwo się domyślić, jedynie milczeniem.

Głównym bohaterem „Profesora” jest William Crimsworth, młody angielski dżentelmen. Jako taki, rzecz jasna, obdarzony dobrym, arystokratycznym pochodzeniem i podziwu godnymi cechami – tak charakteru, jak i umysłu. Te, już z samej natury diamenty, uszlachetnione są jeszcze nad wyraz starannym wychowaniem i płynącymi z niego wzorowymi manierami. Oczywiście na skutek niefortunnych wyroków okrutnego losu ów dżentelmen jest biedny bardziej niż mysz kościelna.

Rewolucja przemysłowa w XIX-wiecznej Wielkiej Brytanii (William Bell Scott - "Iron and Coal", 1855-1860)

Rewolucja przemysłowa w Wielkiej Brytanii (William Bell Scott – „Iron and Coal”, 1855-1860)

Nietrudno przewidzieć ciąg dalszy tak rozpoczętej opowieści. William z pewnych dość oczywistych i bardzo honorowych powodów odrzuca propozycję ciepłej, proboszczowskiej synekury i mdłego małżeństwa z nudną kuzynką, jaką uczynili byli mu dalecy i zamożni krewni. Podejmuje próbę odnalezienia i porozumienia się z bratem, którego nie widział od wieku dziecięcego. Tu również natrafia na niepowodzenie i równie godnie je znosi. A czytelnik ma niepowtarzalną sposobność zapoznać się z chłodnym klimatem początków industrializacji. Przy okazji poznaje pana Hunsdena, oryginalnego cynika, liberała i cichego zwolennika karbonariuszy co naturalnie (wszak to XIX wiek) nie przeszkadza mu być całkiem sprawnym przedsiębiorcą oraz majętnym i ustosunkowanym człowiekiem. Dzięki protekcji Hunsdena Crimsworth trafia do Brukseli, gdzie zostaje profesorem języka angielskiego. Najpierw w szkole dla chłopców, a potem w pensji dla dziewcząt. Opisy obu tych zacnych instytucji są ciekawe, lecz dopiero czytając o szkole dla dobrze urodzonych panien, możemy być naprawdę usatysfakcjonowani. Bronte bez wątpienia posłużyła się tu swoimi doświadczeniami i wspomnieniami, być może dokonując przy okazji kilku rozrachunków z przeszłością.

W tak zawiązanej akcji i zarysowanych okolicznościach oczywiste wydaje się być pojawienie intrygi miłosnej. Kocha się tu sporo, lecz mało namiętnie, za to zawsze wzniośle i szlachetnie. Nie zdradzając szczegółów, epilogiem jest całkowity tryumf prawości i czystości nad plugawością i podłością oraz szczęśliwe lata dojrzałe w posiadłości „Daisy Lane”, co zdaje się na język polski można transkrybować „Stokrotkowa Dróżka”.

Pokój urządzony w stylu wiktoriańskim

Pokój urządzony w stylu wiktoriańskim

Wcześniej jeszcze mamy świetną i znamienną scenę rozmowy Frances z Hunsdenem, o Anglii, Szwajcarii, patriotyzmie i jeszcze kilku drobiazgach. Konfrontację tradycjonalistki i liberała, zaciekłą, bardzo zdeterminowaną i ognistą; ale konfrontację z rodzaju nierozstrzygniętych, bo i sam problem, jak i w gruncie rzeczy opozycjoniści nie są zdefiniowani, gdyż świat, być może właśnie w tym momencie, staje się wielopłaszczyznowy.

To książka bez wątpienia oparta na wątkach autobiograficznych. Dlatego może tak trudna do napisania. Czasem wstrzemięźliwa i wydaje się w paru fragmentach niedopowiedziana. Bronte w postaci Frances Evans Henri sportretowała samą siebie. Z ta małą różnicą, że autorce przydarzył się zawód miłosny, a Frances osiągnęła spełnienie w miłości.

To również debiut powieściowy Charlotte Bronte, stąd może taka skłonność do poprawności i lęk przed zuchwałością psychologiczną postaci.

Wreszcie rzecz bez wątpienia najcenniejsza: język powieści. Cudownie pretensjonalny, dokładny już nie w skali centymetrowej, a milimetrowej. Niemal każde zdanie posiada swój rytm i skrzy się od przymiotników właściwych danym rzeczownikom. Prawda, że styl afektowany i przesadny, lecz jakże adekwatny do opisywanej rzeczywistości; przy tym czarowny, uroczy, choć pewnie dla wielu nudny i przewidywalny. To swoista pieczęć i certyfikat epoki wiktoriańskiej, czasów rygorystycznej moralności, ukonstytuowanej porządkiem i mnogością konwenansów społecznych, czasów powstawania przemysłu i złotej potęgi kolonialnej Wielkiej Brytanii. To właśnie ta fraza Bronte pozwala nam odbyć podróż do tamtych czasów, gdy świat wydawał się być jeszcze cokolwiek nieodkryty i dziewiczy, choć czyniono wiele aby go nazwać i wytłumaczyć naukowo.

Charlotte Bronte, Profesor, tłum. Katarzyna Malecha, Wydawnictwo MG, Kraków 2012.

Dominik Śniadek