Truman Capote, Harfa traw, drzewo nocy i inne opowiadania. Recenzja.


Śnieżno-martwe sny, senno-cicha jawa

„Harfa traw, drzewo nocy i inne opowiadania” to zbiór wczesnych opowiadań Trumana Capotego z okresu drugiej połowy lat 40, uzupełnionych o jedną z najsłynniejszych (mini)powieści pisarza – „Harfę traw”.

„Harfa traw” to kluczowe dzieło w dorobku Capotego. Opisuje losy jedenastoletniego chłopca Collina, który po utracie rodziców zostaje przygarnięty przez rodzeństwo starych panien. Różnica ich charakterów i sposób patrzenia na świat rodzi kłótnie i niecodzienne sytuacje. Dolly to nieszkodliwa, ciepła i poczciwa kobieta, trochę zwariowana; Verena to już całkowicie inna osobowość, twarda sztuka: apodyktyczna, przedsiębiorcza, zarządzająca domem i ustalająca zasady jego funkcjonowania, za swoje zasługi wymagająca bezwzględnego posłuszeństwa. Afera zaczyna się, kiedy Verena żąda od siostry ujawnienia przepisu na pewną ziołową miksturę, by na jej sprzedaży pokusić się o znaczące profity. Dolly wraz z Collinem i Katarzyną – Murzynką, która podaje się za Indiankę, uciekają do domku na drzewie w pobliskim lesie. Niebawem przyjdzie im skonfrontować się z ludźmi, którzy są pewni, że wiedzą najlepiej, co dla grupki przyjaciół najlepsze.
Tłem opowieści jest amerykańskie przedmieście pierwszej połowy XX wieku, a wiele inspiracji pochodzi z serca i autopsji samego pisarza. „Harfa traw” jest przepięknie napisana – rok 1951 był rokiem, kiedy pisarstwo Capotego wkraczało na najwyższe obroty, a jego talent zaczynał błyszczeć coraz mocniej. Pełno w niej nieposkromionej przyrody – azylu dla zagubionych ludzi, pełno też przyjaźni i ciepłych uczuć zbudowanych na bazie biernego buntu przeciwko niezrozumieniu „nowoczesnego świata”.

Motyw dzieciństwa ze wszystkimi jego kolorami, z dziecięcą przyjaźnią, chłopięcą rywalizacją i pierwszymi fascynacjami odnajdziemy w opowiadaniu „Dzieci w dniu urodzin”, gdzie w prowincjonalnym miasteczku pojawia się niezwykła postać 10-letniej panny Bobbit oraz w „Gąsiorku bilonu”, gdzie poczujemy atmosferę świąt amerykańskiego przedmieścia. Wątek ten rozwinął Truman Capote w późniejszym opowiadaniu z 1956 roku. „Wspomnienie świąteczne”, przez niektórych naiwnie odbierane jako zbyt „cukierkowe”, jest nieśmiertelnym hołdem złożonym przez pisarza osobie, która sprawiła, że jego dzieciństwo przez pewien czas nabrało cielistych kolorów. Pieczenie świątecznego ciasta, wysyłanie kartek z życzeniami i prezentów, wyprawy po owoce, zapach kuchni, blask płomieni pod piecem. W „Gąsiorku” z 1945 roku mamy za to przedwigilijną atrakcję w postaci loterii w sklepie Valhalla pana Marshalla. Tytułowy gąsiorek wypełniony jest 5- i 10-centówkami; kto zgadnie, jaka kwota się w nim znajduje – zgarnia całą pulę.
Znajdziemy w „prowincjonalnej” grupie także utwory groteskowe, jak choćby „Moja strona medalu”, gdzie młody mąż – nieudacznik i leń – wyjechawszy na prowincję będzie się zmagał z nieznośnymi ciotkami swojej żony.

Truman-CapoteCapote miał jeszcze jeden główny wątek, który w różnych formach pojawiał się w jego twórczości. Wiele pisał o samotności i zagubieniu, zwłaszcza w wielkim, bezlitosnym mieście. To jedna z głównych osi „Śniadania u Tiffany’ego”, jak również kilku opowiadań tego zbioru.
„Pan Bida” opisuje Nowy Jork jako straszne miejsce dla samotnej dziewczyny, która mieszka u młodego, szczęśliwego małżeństwa, ale marzy o własnym kąciku. Sylvia czuje nienawiść do Nowego Jorku, „do anonimowości, tej jego rzekomej cnoty, do piszczących rur, świateł, które się palą przez całą noc, niemilknących kroków, tuneli metra, numerów na drzwiach (3C).” W tym mieście nawet Święty Mikołaj jest ucieleśnieniem złowrogości, a nie dobrotliwym grubaskiem przynoszącym prezenty. Sylvia, żeby zarobić trochę pieniędzy, zaczyna sprzedawać sny. Pan Revercomb skupuje je za cenę 5 dolarów. Czy to atrakcyjna cena? I co zrobić, kiedy samotność sprawia, że wokoło robi się „śnieżno-martwo, senno-cicho”? „Kradłem już, żebrałem, sprzedawałem sny, wszystko na wódkę. Nie można bez wódki żeglować w błękicie” – powie Sylwii pewnego dnia były klown, z którym dziewczyna się zaprzyjaźni. Sam alkohol często pojawia się nawet w tej bardzo wczesnej twórczości Capotego.

Tak metaforycznie skonstruowane utwory Capotego robią ogromne wrażenie. Przepełnione enigmatycznymi kompilacjami rzeczywistości z niesamowitością, ludzkiego i obcego, realizmu z surrealizmem, ateizmu z gnozą. Jak w „Jastrzębiu bez głowy” czy w „Drzewie nocy”, gdzie 20-letnia Key wracająca z pogrzebu wuja spotyka w pociągu tajemniczą parę: nachalną, podpitą (tak, tak), dziwnie niepokojącą kobietę oraz towarzyszącego jej upośledzonego mężczyznę-mumię. Zaczyna się od niewinnego zagadywania, ale w powietrzu i dusznych relacjach między nimi czuć napięcie, niepewność, wreszcie strach. Wydarzenia zdają się dążyć do złowrogiego finału.

Truman Capote to perfekcjonista budujący wspaniałe narracyjne konstrukcje, a w jego prozie próżno szukać zbędnego słowa. Jednocześnie kreowane przez niego światy i postacie zdają się żyć osobnym życiem, niekiedy wymykają się spod kontroli samemu autorowi, który tak wiele uwagi przykładał do doskonałości pisania. Mają często ułomne i złe charaktery. O ile wcześniejsze utwory są delikatnie uboższe literacko, to jeżeli chodzi o zmysł obserwacji – pochodzący z Nowego Orleanu pisarz już od dziecka był geniuszem.

„Jeśli nie otacza cię podziw, nikt nie będzie zadawał sobie trudu, by mieszać cię z błotem” – napisał „złoty chłopiec” jako zaledwie dwudziestoparolatek. „Klęska jest rzeczą nieodwracalną, jest pewnością, a każda pewność przynosi ze sobą spokój”. Ale wydaje mi się, czy Truman Capote wiele lat później po wspięciu się na szczyt i skoku w czarną otchłań, nie zaznał ani odrobiny spokoju, nawet pogodzony z brutalnym końcem. Mogło być tak, że zawsze otaczały go zimne, krzywe i odrapane ściany świata – śnieżno-martwe, senno-ciche.

Truman Capote, Harfa traw, drzewo nocy i inne opowiadania, przeł. Krzysztof Zarzecki, Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz , Warszawa 2011.

Rafał Niemczyk