Rafał Niemczyk, I nie opuszczę cię w zdrowiu i w chorobie. Esej. Magazyn Wakat, nr 1-2 (20-21) 2013.


I nie opuszczę cię w zdrowiu i w chorobie

W skądinąd wąskim zbiorze klasycznych ludzkich pragnień poczesne miejsce zajmuje zdrowie. Życzymy sobie dobrego zdrowia, wznosząc toasty przy byle okazji, ponieważ jego brak sprawia, że wszystkie pozostałe pragnienia stają się zbędne, a marzenia niemożliwe do realizacji. Choroba wysysa z człowieka życiową energię, odbiera nadzieję na godne i szczęśliwe życie, w ostateczności prowadząc do jego końca. Ludzkość robi więc wszystko, by przeciwstawić się fatum. Według badań WHO, większość społeczeństw byłoby w stanie poświęcić najwznioślejsze idee w zamian za długie, bezstresowe, zdrowe życie.

Romantyczny wymiar choroby

Virginia Woolf niemal przez całe życie była obarczona stygmatem choroby. Niedyspozycja fizyczna, nieustępliwa gorączka, chroniczne bóle głowy, omdlenia lub bezsenność zapowiadały i budziły ze snu mroczne strony psychiki – załamania nerwowe, stany lękowe i ciężką depresję, która doprowadziła wreszcie do samobójczej śmierci pisarki. Sprzężenie pomiędzy ciałem i duchem było jednak zwrotne, bo zdarzało się, że to zły stan psychiczny prowadził do choroby fizycznej. Hermione Lee we wstępie do słynnego eseju Virginii Woolf „O chorowaniu” zwraca uwagę na połączenie między „gorączką” a „melancholią”, które jest wyczuwalne nawet w budowie eseju. Chorobie Virginii przydaje to „wymiar romantyczny”, o którym wspomina Susan Sontag w innym eseju – „Choroba jako metafora”.

„Chciałbym umrzeć na gruźlicę” – mówił Byron, patrząc w lustro

Wiek XIX i początek XX – to czas gdy, głównie w środowisku artystycznym, obecna była „metafora gruźlicy”. Gruźlicę traktowano wówczas jako typ powierzchowności, zaś chory, „gruźliczy” wygląd stał się synonimem urody, a wreszcie ideałem kobiecego piękna. W pierwszej połowie XX w. ten trend przeniósł się ze świata arystokracji i artystów do świata mody ogólnej. Głównie moda kobieca nawiązywała wtedy do arystokratycznych femme fatales – ze smukłą sylwetką, alabastrową skórą i bladą twarzą. Także w literaturze cierpienie zyskiwało wymiar romantyczny, odnosząc się m.in. do opisów choroby (osłabienie = melancholia). „Chciałbym umrzeć na gruźlicę” – mówił Byron, patrząc w lustro. Virginia Woolf nie chorowała na gruźlicę, ale jej stany chorobowe wywoływały zarówno, posługując się terminologią Roberta L. Stevensona, „otępienie ducha”, jak i erupcję podniosłych uczuć. Stała się afirmacją wyższej świadomości oraz złożonej psychiki. Sontag pisze wprost, że w powyższym kontekście „zdrowie staje się banalne, niemal wulgarne”. Cytuje czołowego francuskiego kompozytora epoki romantyzmu, Camille’a Saint-Saënsa, który napisał w 1913 r., że „Szopen zachorował na gruźlicę akurat wtedy, kiedy zdrowie przestało być w modzie”.

Balansując na skraju szaleństwa, brytyjska pisarka „wpasowuje się” w tendencje XX-wieczne, kiedy miejsce gruźlicy w procesie „romantyzacji choroby” zajmuje obłęd

„Tak jak romantycy – pisze Hermione Lee – Woolf pozwala sobie na dygresje i dywagacje, choć pilnuje się bardziej niż oni, staranniej ukrywa własne doświadczenia. Ale tak jak oni posługuje się osobistym, niespójnym, mówionym głosem, który nadaje esejowi pozór rozmowy”. Balansując na skraju szaleństwa, brytyjska pisarka „wpasowuje się” w tendencje XX-wieczne, kiedy miejsce gruźlicy w procesie „romantyzacji choroby” zajmuje obłęd. Zarówno gruźlicy, jak i obłąkani wysyłani są do sanatorium (w przypadku ludzi uznanych za szaleńców „sanatorium” to zgrabny eufemizm). „Metafora podróży psychicznej to przedłużenie romantycznej idei podróży, która towarzyszy gruźlicy” – stwierdza Sontag, porównując jednocześnie obłąkanego do wygnańca. Obłąkany do „sanatorium” wybiera się nie z własnej woli – to rodzina pakuje mu walizki.

Dlaczego literatura nie zachorowała?

Kluczowe pytanie, postawione przez Virginię Woolf jako artystkę w latach 20. (to wtedy powstał, wielokrotnie później przerabiany i wznawiany, esej „O chorowaniu”), dotyczyło literatury. Dlaczego choroba nie zajęła, obok miłości, zazdrości i wojny, miejsca wśród głównych literackich tematów? Choroba – temat niewygodny, wstydliwy, unikany. Wojna, mimo że brutalna, postrzegana jest jako „zło z zewnątrz”, ponadto nie dotyczy każdego. Choroba natomiast tkwi w środku człowieka, nie pozostawia złudzeń, zabija jednostkę. Towarzyszy człowiekowi od zawsze i wszędzie. Jest namacalna, każda epoka ma „swoją” chorobę, która zbiera śmiertelne żniwo. Zanim śmierć, wraz z obozami zagłady, nie przeniknęła do literatury współczesnej, niejednokrotnie miała wymiar poetycki, patetyczny. Rycerze byli bohaterami pieśni, a o wielkich wodzach pisało się wiersze i powieści. O wiele gorsze od śmierci było umieranie – choroby toczące ciało od środka, gnijące członki, wstręt, strach i ból.

Virginia Woolf potrafiła przekuwać fizyczne i psychiczne cierpienie w nowy sposób myślenia i pisania. „Czytelnicy orzekliby, że powieści poświęconej grypie brak fantazji – pisała – narzekaliby na to, że nie ma w niej miłości – niesłusznie zresztą, bowiem choroba nierzadko przybiera pozory miłości i zabawia się tym samym co miłość zestawem sztuczek”. Woolf wskazywała też na ubóstwo językowe angielszczyzny. Twierdziła, że nowy język – brutalniejszy, bardziej zmysłowy i wulgarny – nie wystarczy. Potrzebny jest nowy porządek namiętności – „miłość musi ustąpić temperaturze 40 stopni Celsjusza, zazdrość – oddać miejsce atakom rwy kulszowej, bezsenność musi zacząć grać rolę czarnego charakteru”.

Rak czołgiem totalitarystów

W chwili, gdy Virginia Woolf rozważa nad  znikomością choroby w literaturze, w Europie w siłę rosną ruchy faszystowskie. Kiedy pierwszy raz ukazuje się drukiem esej „O chorobie”, w piśmie „The New Criterion” T.S. Eliota, jest to styczeń 1926 r., Hitler, po nieudanym puczu monachijskim i pobycie w więzieniu, odbudowuje struktury NSDAP. Tworzy opozycję Komunistycznej Partii Niemiec. Dokładnie w tym samym czasie (1925 r.) ukazuje się pierwsze wydanie proroczego „Procesu” Franza Kafki, który rok wcześniej umiera na gruźlicę.

To Machiavelli jako pierwszy używał metafory gruźlicy w kontekście politycznym

To Machiavelli jako pierwszy używał metafory gruźlicy w kontekście politycznym. Pisał, że „gruźlica w początkowym stadium jest łatwa do wyleczenia i trudna do pojęcia; gdy jednak nie zostanie wykryta we właściwym czasie, ani też nie będzie leczona zgodnie z właściwą zasadą, wówczas stanie się łatwą do pojęcia, a trudną do wyleczenia. Tak samo dzieje się w sprawach państwowych (…)”. W antysemickiej diatrybie z września 1919 r. Hitler oskarża Żydów o wywoływanie „rasowej gruźlicy wśród narodów”. Naziści, podobnie jak większość ruchów totalitarnych posiadający inklinację do symboliki choroby, potrzebują czegoś groźniejszego i bardziej porażającego niż gruźlica. Potrzeba im choroby śmiertelnej, na którą nie ma lekarstwa, przed którą ludzie uciekają z przerażeniem. Taką chorobą w XX wieku jest rak. Rak zastępuje gruźlicę, jego metaforyka jest w ustach nazistowskich mówców bronią równie groźną jak bomby i czołgi. Przemówienia z lat 30. mówią wprost: „aby wyleczyć raka, należy wyciąć znaczną część otaczającej go zdrowej tkanki”. Susan Sontag wskazuje na różnice w odbiorze obydwu metafor: gruźlica leczona jest „łagodnie” w sanatoriach (wysiedlenie), natomiast rak wymaga kuracji „radykalnej”, chirurgicznej (krematorium). Na wschodzie Trocki porównuje stalinizm do syfilisu, cholery i raka. Ćwierć wieku później John Dean obrazuje prezydentowi Nixonowi aferę Watergate, mówiąc: „W bezpośrednim sąsiedztwie pańskiego urzędu wykryliśmy raka, który szybko się rozrasta”. Simon Leys pisze o „raku maoizmu, który zżera powoli oblicze Chin”. W 1978 r. Susan Sontag publikuje esej „Choroba jako metafora”, po dziesięciu latach uzupełniając go innym – „AIDS i jego metafory”. AIDS jako choroba cywilizacyjna wypiera powoli „wyeksploatowanego” raka, choć przecież w dalszym ciągu nie ma na niego gwarantującego skuteczność lekarstwa. AIDS nie ma w sobie „romantyzmu gruźlicy”, jego metaforyka jest bliższa niszczycielskiej, osłabiającej, „wyżerającej”, a w ostateczności zabójczej sile raka.

METODA – stan (nie)wymagający interwencji medycznej

Zygmunt Bauman w jednym z „44 listów ze świata płynnej nowoczesności”, zatytułowanym „Lekarstwa i choroby”, podejmuje temat przewartościowania pojęcia choroby przez nowoczesne społeczeństwa. Według polskiego socjologa choroba powinna oznaczać „nie-normalność stanu, w jakim znajduje się nie-zdrowa osoba”. Jednak współcześnie zasięg choroby obejmuje również dolegliwości, z którymi ludzie niegdyś radzili sobie bez pomocy lekarza, jak nieśmiałość, wstyd czy zgaga. Terminu „choroba” używamy dziś często w związku z medical condition, czyli z pojęciem „stanu wymagającego interwencji medycznej”. Według Baumana strategie marketingowe koncernów farmaceutycznych dzielą ludzi na dwie grupy: „tych, którzy wymagają leczenia przy użyciu środków farmakologicznych, i tych, którzy jeszcze o tym nie wiedzą”. Coraz częściej mamy do czynienia z napadami społecznej paniki, kiedy media podają do wiadomości informacje o atakach nowych wirusów – ptasiej lub świńskiej grypy. W USA ogłaszany jest kryzysowy „stan zagrożenia zdrowia publicznego”. To właśnie w takich czasach, czasach „płynnej nowoczesności”, do akcji wkracza niemiecka pisarka Juli Zeh, pisząc powieść „Corpus Delicti. Proces”, w oczywisty sposób nawiązującą do twórczości Franza Kafki.

Wizja Juli Zeh roztacza przed nami drugą połowę XXI w., w czasie i miejscu, gdzie możliwe stało się życie bez chorób

Wizja Juli Zeh roztacza przed nami drugą połowę XXI w., w czasie i miejscu, gdzie możliwe stało się życie bez chorób. Powstało bowiem państwo, które dzięki wdrożeniu tzw. METODY, zapewnia swoim mieszkańcom bezwzględnie zdrowe życie. To dyktat zdrowia. „Stworzyliśmy METODĘ dążącą do zagwarantowania każdej jednostce jak najdłuższego, niezakłóconego, a to znaczy zdrowego i szczęśliwego życia. Wolnego od bólu i cierpienia.  Nasz system jest perfekcyjny (…) jednakże równie kruchy. Najdrobniejsze wykroczenie przeciwko jednej z podstawowych zasad może ciężko uszkodzić ten organizm albo nawet go zabić” – tłumaczy jeden z orędowników systemu. Oczywiście, by zdrowotna arkadia mogła zaistnieć, nieuniknione jest poświęcenie jednostki na ołtarzu dobra wspólnego. Konieczne staje się przestrzeganie reguł, a co za tym idzie – „obywatelskie posłuszeństwo”. W każdym systemie nieuniknione są ofiary.

Józef K., McMurphy, Moritz Hall

W książce Juli Zeh taką ofiarą jest niejaki Moritz Holl. Znamienne, że głównym bohaterem „Corpus Delicti” jest człowiek, który w czasie rzeczywistym powieści nie żyje. Pojawia się tylko w retrospekcjach, a cała akcja opowiedziana jest z perspektywy jego siostry – Mii. Jego postać jest jednak tak wyrazista i charyzmatyczna, że stanowi niebezpieczeństwo dla systemu, nawet będąc martwym. Moritz to buntownik, zdeklarowany przeciwnik METODY, która zabrania mu chodzić po „brudnym”, najeżonym bakteriami lesie, pić kawy, palić papierosów i wygłaszać liberalnych filozofii. Moritz to lekkoduch, marzyciel, piewca wolnościowych ideałów. Outsider i free man zarazem. Nie jest Kafkowskim everymanem; romantyczne usposobienie, bezczelność wobec METODY sytuują go bliżej McMurphy’ego z „Lotu nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya, choć ten ostatni (w książce rudzielec, w filmie Milosa Formana ma arogancką twarz Jacka Nicholsona) rozrabia w czysto rockandrollowym stylu. Jeden i drugi jednak próbuje się odnaleźć i rozgościć w nowym środowisku. Jest to jednak „gniazdo kukułcze”, dlatego jeden i drugi opłaca „próbę wolności” najwyższą ceną.

Moritz nie jest Kafkowskim everymanem; romantyczne usposobienie, bezczelność wobec METODY sytuują go bliżej McMurphy’ego z „Lotu nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya

„W snach widzę miasto, w którym chciałbym żyć. Gdzie domy mają fryzury z zardzewiałych anten. Gdzie sowy mieszkają w popękanej więźbie dachowej. Gdzie z górnych pięter zrujnowanych zakładów przemysłowych przenika głośna muzyka, rzeźby z dymu papierosowego i mocne uderzenia kul bilardowych” – słowa Moritza dudnią w uszach, są kompletnie nie na miejscu. To postać wyjęta z kart romantycznych poematów dygresyjnych i wrzucona do świata będącego skrzyżowaniem atmosfery zaszczucia z uniwersum Kafki oraz społeczeństwa Orwellowskiego. Moritz Holl musi zostać wyeliminowany. Zostaje aresztowany pod zarzutem gwałtu i morderstwa. Obciążają go niepodważalne dowody, z wynikami badań DNA w roli głównej. Jedyną osobą, która wierzy w jego niewinność, jest Mia. Rozpoczyna się proces, ale przecież jest on z góry przegrany. W obliczu zniesławienia, skazany na klęskę buntownik stawia ostatni krok i popełnia samobójstwo. Spadkobierczynią jego myśli jest Mia, która walczy o dobre imię brata.

Moritz jest dla społeczeństwa tym, czym Gregor Samsa z „Przemiany” Kafki dla swojej rodziny – robakiem, którego należy rozgnieść

Insekty i porządki

W utopijnej powieści Samuela Butlera „Erewhon” z 1872 r. przestępstwo jest chorobą, jak gruźlica czy rak, uznaje się je za skutek dziedzicznych obciążeń lub niezdrowego otoczenia. W „Corpus Delicti” choroba jest przestępstwem, oznacza niezastosowanie się do METODY, wystąpienie ze zdrowego otoczenia, co jest jednoznaczne ze wstąpieniem do niezdrowego. Hermione Lee, autorka biografii Virginii Woolf, pisała we wstępie do „O chorowaniu”: „Chorzy to dezerterzy, refuznicy. Odmawiają przyjęcia „pospólnych” konwencji. Otwarcie mówią, co myślą. Zniechęcają współczujących bliźnich. Nie pracują. Leżą. Marnują czas. Fantazjują. Nie chodzą do kościoła i nie wierzą w Niebo. Odmawiają odpowiedzialnego czytania i rozumienia tego, co przeczytali. Pociąga ich nonsens, sensacja i lekkomyślność”. Dokładnie takim „refuznikiem” jest Moritz Hall. A przecież tłumaczy Virginia, że „nie można długo patrzeć w niebo. Ktoś, kto publicznie gapi się w górę, przeszkadza przechodniom i peszy ich (…)”. Tymczasem „armia wyprostowanych rusza do walki”. Moritz jest dla społeczeństwa tym, czym Gregor Samsa z „Przemiany” Kafki dla swojej rodziny – robakiem, którego należy rozgnieść. Insektem, którego obecność budzi odrazę. Szkodnikiem, który przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu mechanizmu.

„Porządek – pisze Susan Sontag – jest najdawniejszym przedmiotem troski filozofii politycznej i jeśli można w sposób przekonujący porównać polis do organizmu żywego, można równie przekonująco porównać nieład społeczny do choroby. Klasyczne analogie politycznego nieładu i choroby – od Platona do, powiedzmy, Hobbesa – przyjmują za punkt wyjścia klasyczny ideał równowagi zarówno w medycynie, jak w życiu politycznym. Choroba jest wynikiem zachwiania równowagi. Leczenie polega na przywróceniu tejże, czyli – mówiąc językiem polityki – na przywróceniu właściwej hierarchii. W zasadzie diagnozy są zawsze optymistyczne. Społeczeństwo z definicji nigdy nie zapada na chorobę śmiertelną”.

„Corpus Delicti. Proces” jest więc antyutopią pozornie doskonale funkcjonującego społeczeństwa. Państwa, w którym obywateli „straszy się” powrotem XX wieku. Miejsca, gdzie nie mają prawa istnieć bakterie, wszystko „chodzi jak w zegarku”, a ludzie są bez wyjątku zdrowi fizycznie i psychicznie. Niemiecka pisarka przeprowadza odwieczną konfrontację: dobro jednostki – dobro społeczeństwa, człowiek przeciwko systemowi. Osią tej konfrontacji jest w powieści swoista, świetnie zbudowana gra psychologiczna pomiędzy Mią Holl a Heinrichem Kramerem – doświadczonym, pozbawionym sumienia, skrupułów, ale niezwykle charyzmatycznym dziennikarzem, który zdecydowany jest bronić METODY za wszelką cenę. To symboliczna walka bezwzględnej siły rozumu z człowieczym sercem i duszą.

Powieść Juli Zeh wypełniona jest filozoficznymi rozważaniami, błyskotliwymi dialogami i przekonującymi prezentacjami ambiwalentnych poglądów. Z drugiej strony, będąc świetnie skonstruowanym thrillerem, pozostawia uczucie strachu i niepewności. Czy dążenie do utopii i nierozerwalnie związane z nim poświęcanie jednostek jest przyszłością świata, jego przekleństwem? Czy warto zamienić niebezpieczne i niepewne jutra piękno, na w pełni kontrolowaną, rutynową codzienność – sterylną i niezaskakującą, ale stuprocentowo bezpieczną?

W „Procesie” Kafki jest także scena, w której K. po raz pierwszy gości w kancelarii, na dusznym piętrze robi mu się słabo, otacza go tłum interesantów wyczekujących na swoją kolej

Rozluźnić ziemię wokół korzeni

„Prawdziwemu człowiekowi nie wystarcza istnienie, jeśli oznacza ono zwykłe bycie tu i teraz. Człowiek musi swojego istnienia doświadczyć. W bólu. W odurzeniu. W porażce. We wzlocie. W poczuciu absolutnej pełni władzy nad swoją egzystencją. Nad własnym życiem i śmiercią. To jest miłość” – wygłasza Moritz Holl podczas jednej z rozmów z siostrą na zakazanej polanie, brodząc stopami w orzeźwiającej rzeczce. To miejsce nazywa uroczyście „katedrą” (a właśnie w katedrze rozgrywa się bodaj najważniejsza scena Procesu Kafki). Żaden „normalny” człowiek się tutaj nie zapuści, albowiem to miejsce „skażone” i zakazane. Moritza z pewnością zrozumiałaby Virginia, która pod wpływem korespondencji ze swoją kochanką, Vitą Sackville-West, napisała niegdyś w dzienniku: „we wszystkich tych chorobach najlepsze jest to, że rozluźniają ziemię wokół korzeni, wprowadzają zmiany. Ludzie zaczynają wyrażać uczucia”.

W „Procesie” Kafki jest także scena, w której K. po raz pierwszy gości w kancelarii, na dusznym piętrze robi mu się słabo, otacza go tłum interesantów wyczekujących na swoją kolej. Dopiero kiedy informator z towarzyszącą mu urzędniczką wyprowadza go na zewnątrz, K. zaczyna normalnie oddychać. Ale po chwili zauważa, „że oni, przyzwyczajeni do powietrza kancelaryjnego, źle stosunkowo znoszą świeże powietrze napływające ze schodów”. U Juli Zeh metafora choroby ożywa – już nie gruźlicy, nie raka ani AIDS, ale „stanu choroby”, o którym pisał Bauman.

Gustaw Flaubert twierdził, że aby osiągnąć szczęście, wystarczy spełnić ledwie trzy warunki: być imbecylem, myśleć egoistycznie i cieszyć się dobrym zdrowiem. Przy czym zdecydowanie najważniejszym w tej triadzie wedle Flauberta jest warunek nr 1. Jeśli założymy, że francuski mistrz literatury miał rację, przerażająca wizja Juli Zeh nie będzie już dla świata najgorszą alternatywą.

Bibliografia:

Virginia Woolf, O chorowaniu, ze wstępem Hermione Lee, przeł. Magdalena Heydel, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.

Susan Sontag, Choroba jako metafora. AIDS i jego metafory, przeł. Jarosław Anders, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1999.

Zygmunt Bauman, 44 listy ze świata płynnej nowoczesności, przeł. Tomasz Kunz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011.

Franz Kafka, Proces, przeł. Bruno Schulz, Prószyński i S-ka, Warszawa 1999.

Franz Kafka, Wyrok, przeł. Juliusz Kydryński, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1975.

Juli Zeh, Corpus Delicti. Proces, przeł. Sława Lisiecka, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011.

(fot.: Wikimedia i źródła własne)

I nie opuszczę cię w zdrowiu i w chorobie. Esej.


Virginia Woolf niemal przez całe życie była obarczona stygmatem choroby. Niedyspozycja fizyczna, nieustępliwa gorączka, chroniczne bóle głowy, omdlenia lub bezsenność zapowiadały i budziły ze snu mroczne strony psychiki – załamania nerwowe, stany lękowe i ciężką depresję, która doprowadziła wreszcie do samobójczej śmierci pisarki. Sprzężenie pomiędzy ciałem i duchem było jednak zwrotne, bo zdarzało się, że to zły stan psychiczny prowadził do choroby fizycznej. Hermione Lee we wstępie do słynnego eseju Virginii Woolf „O chorowaniu” zwraca uwagę na połączenie między „gorączką” a „melancholią”, które jest wyczuwalne nawet w budowie eseju. Chorobie Virginii przydaje to „wymiar romantyczny”, o którym wspomina Susan Sontag w innym eseju – „Choroba jako metafora”.

Wiek XIX i początek XX – to czas gdy, głównie w środowisku artystycznym, obecna była „metafora gruźlicy”. Gruźlicę traktowano wówczas jako typ powierzchowności, zaś chory, „gruźliczy” wygląd stał się synonimem urody, a wreszcie ideałem kobiecego piękna. W pierwszej połowie XX w. ten trend przeniósł się ze świata arystokracji i artystów do świata mody ogólnej. Głównie moda kobieca nawiązywała wtedy do arystokratycznych femme fatales – ze smukłą sylwetką, alabastrową skórą i bladą twarzą. Także w literaturze cierpienie zyskiwało wymiar romantyczny, odnosząc się m.in. do opisów choroby (osłabienie = melancholia). „Chciałbym umrzeć na gruźlicę” – mówił Byron, patrząc w lustro. Virginia Woolf nie chorowała na gruźlicę, ale jej stany chorobowe wywoływały zarówno, posługując się terminologią Roberta L. Stevensona, „otępienie ducha”, jak i erupcję podniosłych uczuć. Stała się afirmacją wyższej świadomości oraz złożonej psychiki. Sontag pisze wprost, że w powyższym kontekście „zdrowie staje się banalne, niemal wulgarne”. Cytuje czołowego francuskiego kompozytora epoki romantyzmu, Camille’a Saint-Saënsa, który napisał w 1913 r., że „Szopen zachorował na gruźlicę akurat wtedy, kiedy zdrowie przestało być w modzie”.

Dwudziestoletnia Virginia Woolf w obiektywie George’a Ch. Beresforda (1902)

„Tak jak romantycy – pisze Hermione Lee – Woolf pozwala sobie na dygresje i dywagacje, choć pilnuje się bardziej niż oni, staranniej ukrywa własne doświadczenia. Ale tak jak oni posługuje się osobistym, niespójnym, mówionym głosem, który nadaje esejowi pozór rozmowy”. Balansując na skraju szaleństwa, brytyjska pisarka „wpasowuje się” w tendencje XX-wieczne, kiedy miejsce gruźlicy w procesie „romantyzacji choroby” zajmuje obłęd. Zarówno gruźlicy, jak i obłąkani wysyłani są do sanatorium (w przypadku ludzi uznanych za szaleńców „sanatorium” to zgrabny eufemizm). „Metafora podróży psychicznej to przedłużenie romantycznej idei podróży, która towarzyszy gruźlicy” – stwierdza Sontag, porównując jednocześnie obłąkanego do wygnańca. Obłąkany do „sanatorium” wybiera się nie z własnej woli – to rodzina pakuje mu walizki.

Kluczowe pytanie, postawione przez Virginię Woolf jako artystkę w latach 20. (to wtedy powstał, wielokrotnie później przerabiany i wznawiany, esej „O chorowaniu”), dotyczyło literatury. Dlaczego choroba nie zajęła, obok miłości, zazdrości i wojny, miejsca wśród głównych literackich tematów? Choroba – temat niewygodny, wstydliwy, unikany. Wojna, mimo że brutalna, postrzegana jest jako „zło z zewnątrz”, ponadto nie dotyczy każdego. Choroba natomiast tkwi w środku człowieka, nie pozostawia złudzeń, zabija jednostkę. Towarzyszy człowiekowi od zawsze i wszędzie. Jest namacalna, każda epoka ma „swoją” chorobę, która zbiera śmiertelne żniwo. Zanim śmierć, wraz z obozami zagłady, nie przeniknęła do literatury współczesnej, niejednokrotnie miała wymiar poetycki, patetyczny. Rycerze byli bohaterami pieśni, a o wielkich wodzach pisało się wiersze i powieści. O wiele gorsze od śmierci było umieranie – choroby toczące ciało od środka, gnijące członki, wstręt, strach i ból.

Virginia Woolf potrafiła przekuwać fizyczne i psychiczne cierpienie w nowy sposób myślenia i pisania. „Czytelnicy orzekliby, że powieści poświęconej grypie brak fantazji – pisała – narzekaliby na to, że nie ma w niej miłości – niesłusznie zresztą, bowiem choroba nierzadko przybiera pozory miłości i zabawia się tym samym co miłość zestawem sztuczek”. Woolf wskazywała też na ubóstwo językowe angielszczyzny. Twierdziła, że nowy język – brutalniejszy, bardziej zmysłowy i wulgarny – nie wystarczy. Potrzebny jest nowy porządek namiętności – „miłość musi ustąpić temperaturze 40 stopni Celsjusza, zazdrość – oddać miejsce atakom rwy kulszowej, bezsenność musi zacząć grać rolę czarnego charakteru”. (…)

(fragment eseju)

O romantycznym wymiarze choroby, o tym, dlaczego literatura „nie zachorowała”, jak rak stał się bronią totalitarystów, a także czy możliwe jest państwo bez chorób i co ma do tego Kafka? Cały tekst do przeczytania w majowym numerze magazynu kulturalnego „Wakat”.

Bibliografia:

Virginia Woolf, O chorowaniu, ze wstępem Hermione Lee, przeł. Magdalena Heydel, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.

Susan Sontag, Choroba jako metafora. AIDS i jego metafory, przeł. Jarosław Anders, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1999.

Zygmunt Bauman, 44 listy ze świata płynnej nowoczesności, przeł. Tomasz Kunz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011.

Franz Kafka, Proces, przeł. Bruno Schulz, Prószyński i S-ka, Warszawa 1999.

Franz Kafka, Wyrok, przeł. Juliusz Kydryński, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1975.

Juli Zeh, Corpus Delicti. Proces, przeł. Sława Lisiecka, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011.

Rafał Niemczyk

Juli Zeh, Corpus Delicti. Proces. Recenzja.


Lekarzu, ulecz samego siebie

W dość wąskim zbiorze klasycznych ludzkich pragnień poczesne miejsce zajmuje zdrowie. Życzymy sobie dobrego zdrowia, wznosząc toasty przy każdej okazji, ponieważ jego brak sprawia, że wszystkie pozostałe pragnienia stają się zbędne lub niemożliwe do zrealizowania. Choroba wysysa z człowieka życiową energię, odbiera nadzieję na godne i szczęśliwe życie, w ostateczności prowadząc do jego końca. Ludzkość robi więc wszystko, by przeciwstawić się fatum. Według badań WHO większość społeczeństw byłoby w stanie poświęcić najwznioślejsze idee w zamian za długie, bezstresowe, nie obarczone stygmatem choroby życie.

Wizja Juli Zeh otwiera przed nami drugą połowę XXI wieku, w czasie i miejscu, gdzie takie życie stało się możliwe. Powstało państwo, które dzięki wdrożeniu tzw. METODY, zapewnia swoim mieszkańcom bezwzględnie bezpieczne życie. „Stworzyliśmy METODĘ dążącą do zagwarantowania każdej jednostce jak najdłuższego, niezakłóconego, a to znaczy zdrowego i szczęśliwego życia. Wolnego od bólu i cierpienia.  Nasz system jest perfekcyjny (…) jednakże równie kruchy. Najdrobniejsze wykroczenie przeciwko jednej z podstawowych zasad może ciężko uszkodzić ten organizm albo nawet go zabić.” – tłumaczy jeden z bohaterów, zdecydowany orędownik systemu. Oczywiście, by na Ziemi mogła powstać zdrowotna Arkadia, nieuniknione jest poświęcenie jednostki na ołtarzu dobra wspólnego. Konieczne staje się przestrzeganie reguł, a co za tym idzie – „obywatelskie posłuszeństwo”. Jak wielokrotnie nauczyła nas historia świata – w każdym systemie nieuniknione są też ofiary.

W powieści taką ofiarą jest Moritz Holl, bo nie będzie ryzykowne stwierdzenie, że to on jest głównym bohaterem „Corpus Delicti. Proces”. Nawet jeśli występuje tylko w retrospekcjach, a cała akcja opowiedziana jest z perspektywy jego siostry – Mii. Moritz to buntownik, zdeklarowany przeciwnik METODY, która zabrania mu chodzić po „brudnym”, najeżonym bakteriami lesie, pić kawy, palić papierosów i wygłaszać liberalne filozofie. Moritz to lekkoduch, marzyciel, piewca wolnościowych ideałów. Outsider i free man zarazem.

Kafka-Der-Prozess„W snach widzę miasto, w którym chciałbym żyć. Gdzie domy mają fryzury z zardzewiałych anten. Gdzie sowy mieszkają w popękanej więźbie dachowej. Gdzie z górnych pięter zrujnowanych zakładów przemysłowych przenika głośna muzyka, rzeźby z dymu papierosowego i mocne uderzenia kul bilardowych.” – deklaruje z uniesieniem.
Któregoś dnia Moritz Holl zostaje aresztowany pod zarzutem gwałtu i morderstwa na tle seksualnym. Obciążają go niepodważalne dowody, z wynikami badań DNA w roli głównej. Jedyną osobą, która wierzy w jego niewinność, jest Mia. Sprawa wygląda na jasną: brat był niewygodny dla METODY, więc ta postanowiła się go pozbyć. Moritz jest idealistą do samego końca, więc w obliczu zniesławienia i skazanego na klęskę procesu stawia ostatni krok – popełnia samobójstwo. Spadkobierczynią jego myśli jest Mia, która postanawia walczyć o dobre imię brata.

„Corpus Delicti. Proces” to wspaniale narysowana antyutopia pozornie doskonale funkcjonującego społeczeństwa. Państwa, w którym obywateli „straszy się” powrotem XX wieku. Miejsca, gdzie nie mają prawa istnieć bakterie, wszystko ma swoje miejsce i czas, a ludzie są bez wyjątku zdrowi fizycznie i psychicznie. Juli Zeh w pasjonujący sposób połączyła „Rok 1984” Orwella z atmosferą zaszczucia, bliską klasycznemu „Procesowi” Kafki. Niemiecka pisarka przeprowadza odwieczną konfrontację: dobro jednostki – dobro społeczeństwa, człowiek przeciwko systemowi. Osią tej konfrontacji jest w powieści swoista, niesamowicie zbudowana gra psychologiczna, pomiędzy Mią Holl, a Heinrichem Kramerem – doświadczonym, pozbawionym sumienia, skrupułów, ale niezwykle charyzmatycznym dziennikarzem, który zdecydowany jest bronić METODY za wszelką cenę.  To symboliczna walka bezwzględnej siły rozumu z człowieczym sercem i duszą.

Orwell-1984Powieść Juli Zeh, wypełniona jest filozoficznymi rozważaniami, błyskotliwymi dialogami i przekonującymi prezentacjami ambiwalentnych poglądów. Z drugiej strony, będąc świetnie skonstruowanym thrillerem, pozostawia uczucie strachu i niepewności. Czy dążenie do utopii i nierozerwalnie związane z nim poświęcanie jednostek jest przyszłością świata, jego przekleństwem? Czy warto zamienić niebezpieczne i niepewne jutra piękno, na w pełni kontrolowaną, rutynową codzienność – sterylną i niezaskakującą, ale w pełni bezpieczną?
Moritz Holl, którego duch obecny jest na każdej stronie powieści, uważa, że nie.

„Prawdziwemu człowiekowi nie wystarcza istnienie, jeśli oznacza ono zwykłe bycie tu i teraz. Człowiek musi swojego istnienia doświadczyć. W bólu. W odurzeniu. W porażce. We wzlocie. W poczuciu absolutnej pełni władzy nad swoją egzystencją. Nad własnym życiem i śmiercią. To jest miłość.” – wygłasza podczas jednej z rozmów z siostrą na zakazanej polanie, brodząc gołymi stopami w orzeźwiającej rzeczce. To miejsce nazywa uroczyście „katedrą”.

Gustaw Flaubert napisał, że aby osiągnąć szczęście, trzeba spełnić trzy warunki: być imbecylem, być egoistą i cieszyć się dobrym zdrowiem. Przy czym zdecydowanie najważniejszym w tej swoistej kompilacji jest pierwszy warunek. Jeśli założymy, że francuski mistrz literatury miał rację – przerażająca wizja Juli Zeh nie będzie już dla świata najgorszą alternatywą.

Juli Zeh, Corpus Delicti. Proces, przeł. Sława Lisiecka, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011.

Rafał Niemczyk