Małgorzata Rejmer, Toksymia. Recenzja.


Toksymia-2010Jakby chcieli, ale nie mogli

„Toksymia” nie jest książką przyjemną. Nie jest książką, którą czyta się dla przyjemności czy też dla relaksu. Nie czyta się jej w chwili wolnej dla czytelniczych wzruszeń albo dla pięknych zdań, które można by sobie następnie wynotować do dzienniczka trafnych cytatów o życiu, o miłości, o pięknie i prawdzie. „Toksymia” jest wyraźnie nieprzyjemną książką. Jest toksyczna i zaraźliwa. Nie da się godzinę po przeczytaniu o niej zapomnieć, co to, to nie. Nie można się dobrze czuć po przeczytaniu prozy Małgorzaty Rejmer, czytelnik nie pozostaje niewzruszony i obojętny. Nie ma szans na samozadowolenie. Po lekturze należy znaleźć w sobie siłę oraz wiarę, aby zanegować świat, widzenie świata, opisane przez autorkę. Kategoria „nieprzyjemności” jest rodem z opowiadań Raymonda Carvera, czy też raczej rodem z filmów Roberta Altmana, nakręconych wg prozy Carvera.

Byłem święcie przekonany, że pierwszą książką Małgorzaty Rejmer będzie zbiór opowiadań, a nie powieść. Przecież właśnie jako autorka bardzo ciekawych opowiadań dała się poznać jeszcze przed powieściowym debiutem. Właściwie uważam, że „Toksymia” jest zbiorem opowiadań, który świetnie udaje powieść. To nie jest zarzut, raczej osobiste przekonanie, ponieważ tak właśnie czytało mi się tę książkę. I gdyby nie kulminacyjna scena, która wiąże – chociaż właściwszym słowem jest: zderza – wszystkie wątki i postaci ze sobą, to książka świetnie, do samego końca, mogłaby funkcjonować jako zbiór opowiadań. Konstrukcyjnie scena finałowa przywodzi na myśl film „Amores Perros” w reżyserii Alejandro Gonzáleza Iñárritu.

Nowe wydanie "Toksymii" wzbogacono ilustracjami Macieja Sieńczyka

Nowe wydanie „Toksymii” wzbogacono ilustracjami Macieja Sieńczyka

Zresztą udawanie jest wpisane także w treść. Nie tylko książka coś udaje, ale także postaci – symulują, oszukują samych siebie, że jest inaczej, niż jest, że jest dobrze, że jest wspaniale, że tak da się żyć, skoro tak żyją. Chociaż szukają możliwości, aby przestać udawać, to wciąż żyją w osobnych świtach, w osobnych, samowystarczalnych kokonach, w osobnych bańkach mydlanych. I forma książki – no właśnie, jako opowiadania! – jest dla mnie próbą pokazania tych „baniek” na poziomie jej konstrukcji. Każdy rozdział, każde opowiadanie, to odrębny świat, w którym bohaterowie przemieszczają się „bezpiecznie”, aż do sceny kulminacyjnej, po swoich niekolizyjnych trajektoriach, niczym odrębne planety.

Bohaterowie Rejmer są banalni i biedni, i jacyś tacy byle jacy. Funkcjonują osobno, podejmują, co prawda, próby zbliżenia się do Innego, jednak te próby źle się kończą. Myślę, że głównym powodem, który pcha ich do podjęcia tej próby jest strach, przed samotnością, przed śmiercią. Ostatecznie ma się wrażenie, jakby „chcieli, ale nie mogli”, jakby czuli potrzebę, ale nie wiedzieli jak, nie wiedzieli którędy. Bądź, bo takie odczytanie także jest możliwe, wychodzili w złym kierunku. Bo przecież bardziej naturalne i większe szanse powodzenia miałby związek Lucyny i pana Tadeusza, Jana i Anny.

Uważam, że główną siłą tej powieści są postaci, to jak zostały „narysowane”, wyraźną kreską. Posiadają mocno obrysowany kontur, jak i wypełnione, zakolorowane wnętrze. Nie chodzi tylko o pierwszoplanowe postaci, ale i te z drugiego planu. One wszystkie są niezwykle „ludzkie”. Oczywiście, są groteskowe, są przerysowane, chwilami nawet bardzo mocno. Ale dzięki temu dają się lubić lub nie, śmieszą, wkurzają, irytują, w każdym razie nie są papierowe. Polubiłem Longina. Polubiłem Jana. Pan Tadeusz mnie przerażał. Niby są brzydcy i mało sympatyczni, wzbudzają litość i ironiczny uśmieszek. Pewnie dlatego każdy czytelnik odnajdzie na kartach „Toksymii” swoją „obsesję”, „schizę”, „problem z samym sobą”.

Małgorzata Rejmer, Toksymia, Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2010.

[przy okazji polecam wywiad z autorką, jaki ukazał się na stronie: http://niedoczytania.pl]

Maciej Gierszewski
Kopiec Kreta