Jerzy Kosiński, Wystarczy być. Recenzja.


Jerzy Kosiński wywodził się z żydowskiej rodziny pochodzącej z Polski. Urodził się w 1933 roku w Łodzi, jako Józef Lewinkopf. Okres II wojny światowej spędził na wsi u polskiej rodziny katolickiej, gdzie wywiózł go ojciec i zmienił nazwisko, pieczętując je fikcyjnym aktem chrztu. Po wojnie studiował historię i nauki polityczne na Uniwersytecie Łódzkim.
W 1957 roku wyjechał na stypendium do Stanów Zjednoczonych, po ośmiu latach uzyskał amerykańskie obywatelstwo i osiedlił się za oceanem na stałe. Był wykładowcą na kilku tamtejszych uniwersytetach, m.in. na Yale i Princeton. W 1973 roku został prezesem amerykańskiego Pen Clubu. Trzy lata przed samobójczą śmiercią po wieloletniej emigracji ponownie odwiedził swoją ojczyznę.

Powieścią, która przyniosła mu światowy rozgłos był „Malowany ptak” z 1965 roku, gdzie Kosiński opisywał los żydowskiego (lub cygańskiego) chłopca, który stał się ofiarą wojennej tragedii. Wątki zawarte w książce niesłusznie zaczęto brać jako autobiograficzne, a sam Kosiński temu nie zaprzeczał. Utragiczniając swój życiorys, stał się postacią bardziej wyrazistą w amerykańskim świecie kulturalnym. Niestety, był to również przyczynek do jego późniejszej tragedii.

Jerzy-KosinskiPostać Jerzego Kosińskiego przybliżył czytelnikom Janusz Głowacki, w swojej głośnej tegorocznej książce „Good night, Dżerzi”.
„Zarzucano mu, że nie pisze sam swoich książek, że nie zna angielskiego na tyle, żeby w tym języku pisać, że używa ghost writer’ów, że kłamie w swoich historiach, że uatrakcyjnia swoją biografię różnymi odcieniami zła, bo ono się dobrze sprzedaje. Dopadli go, a on tego nie przetrzymał” – mówił na antenie Polskiego Radia Głowacki.

Wydawnictwo Albatros pod koniec bieżącego roku postanowiło przypomnieć polskim czytelnikom książki Kosińskiego. Jedną z nich jest „Wystarczy być”, rozsławiona ekranizacją Hala Ashby’ego z 1979 roku, z Oscarem dla najlepszego aktora drugoplanowego Melvyna Douglasa i nominacją za główną rolę dla Petera Sellersa.

Ogrodnik na dworze prezydenta, czyli i Ty możesz zostać politykiem!

„Wystarczy być” to satyryczna historia opóźnionego w rozwoju Losa Ogrodnika (w oryginale: Chauncey Gardinier), który do śmierci Starego Człowieka, udzielającego mu schronienia pod swoim dachem, zajmuje się dwoma tylko czynnościami: pielęgnowaniem ogrodu i oglądaniem telewizji. I tak, jak od średniowiecza (później u Kafki, Żeromskiego czy Różewicza) mieliśmy w literaturze do czynienia z „everymanem”, tak Los Ogrodnik Kosińskiego stał się „Mr. nobodym”. Nie ma żadnego dokumentu tożsamości, przeszłości, rodziców, nawet aktu urodzenia. Nie figuruje w żadnych kartotekach czy rejestrach lekarskich.

Los całe dnie spędza wpatrzony w telewizor, za jego pośrednictwem „łączy się ze światem zewnętrznym”. Zapamiętuje sposób układania zdań i całych zwrotów, zasłyszanych w programach telewizyjnych, używając ich potem w rozmowach z ludźmi.
Przypadek sprawia, że trafia do domu umierającego finansisty, Benjamina Randa, powszechnie znanego i cenionego doradcy samego prezydenta USA. Zostaje wzięty za kogoś zupełnie innego, głównie za sprawą sposobu mówienia – wszystkie bowiem myśli przedstawia za pomocą porównań do ogrodu i roślin. W środowisku biznesmenów i ekonomistów zostaje to uznane za niezwykłą metaforę stanu amerykańskiej gospodarki. Zaczyna się pełna zabawnych momentów droga na szczyt „objawienia amerykańskiej polityki”: Rossa O’Grodnicka.

„Wystarczy być” jest karykaturą społeczeństwa amerykańskiego lat 60. i 70. Nie potrafiącego samodzielnie myśleć, wyciągać wniosków, uzależnionego od massmediów (głównie od telewizji), pozbawionego wyobraźni, wyczucia i zmysłu obserwacji. Powieść Kosińskiego jest także krytyką klasy politycznej, sposobu uprawiania polityki, nastawionego na populizm, oportunizm, utrzymanie się za wszelką cenę u władzy.

Wystarczy-byc-Being-There-movieKsiążka zawiera ogromne pokłady poczucia humoru, zawartego w scenach sytuacyjnych oraz przede wszystkim – w dialogach. Podczas pierwszego spotkania z anonimowym Losem, prezydent Stanów Zjednoczonych zwraca się do niego słowami: „Miło mi pana poznać. Wiele o panu słyszałem.” Dzień później spełnia się największe marzenie głównego bohatera: występuje on w telewizji, po „tamtej stronie, zmniejszony do rozmiarów ekranu; tak, pragnął zamienić się w obraz i znaleźć wewnątrz odbiornika”. Wystąpienie Losa, uparcie posługującego się „ogrodową nomenklaturą”, wywołuje rzecz jasna furorę wśród społeczeństwa. Bogu ducha winnym „finansistą” zaczyna interesować się nawet radziecki wywiad. Na propozycję napisania ksiązki dla znanego wydawnictwa, O’Grodnick odpowiada rozbrajająco szczerze: „Nie umiem pisać”. Wydawca z miejsca odparowuje:   „A któż dziś umie?”, oferując mu wielomilionowy kontrakt oraz pomoc swoich redaktorów.

Takimi smakowitymi satyrycznymi wątkami dzieło Kosińskiego jest wypełnione po brzegi.
Uderza on też w samą telewizję, sposób działania dziennikarzy i producentów.
„Zdumiało Losa, że telewizja potrafi filmować samą siebie (…) Spośród wielu rozmaitych rzeczy istniejących na świecie – drzew, trawy, kwiatów, telefonów, radioodbiorników, wind – tylko telewizja wciąż przystawiała lustro do swojej nietrwałej, wiecznie zmieniającej się twarzy”.

Kariera-Nikodema-Dyzmy-okladkaNa fali krytyki Kosińskiego i skandalu, który dojrzewał w latach 80. wokół pisarza, powieść „Wystarczy być” została przez czasopismo „Village Voice” obwołana plagiatem głośnej przedwojennej książki Tadeusza Dołęgi-Mostowicza „Kariera Nikodema Dyzmy” (świetnie zekranizowanej w 1980 roku, z niezapomnianą tytułową rolą Romana Wilhelmiego).
Muszę w tym miejscu kategorycznie przeciwko temu zaprotestować. Profil psychologiczny obydwu bohaterów jest zgoła inny. Dyzma to manipulator, cyniczny kombinator, wykorzystujący sprzyjające okoliczności do kreowania swojego wizerunku i kariery. O’Grodnick Kosińskiego to opóźniony w rozwoju człowiek, nieświadom zaistniałej sytuacji, umieszczony w powieści instrumentalnie, jego procesy myślowe zupełnie nie reagują na hasło „kariera polityczna”.
Inspiracja i podobna konwencja – owszem, plagiat – nigdy w życiu. Na takiej zasadzie lwią część powieści fantasy możemy sklasyfikować jako „plagiaty Władcy pierścieni”, „Gwiezdny pył” Neila Gaimana – „Opowieści z Narnii”, a taśmowo pisane romanse – „plagiatującymi” od dziesiątek lat siebie nawzajem. Dlatego jestem zmuszony nie zgodzić się także z opisem wydawcy z tyłu okładki, reklamującego książkę Kosińskiego jako „Amerykańską wersję Kariery Nikodema Dyzmy”.

„Wystarczy być” to błyskotliwie napisana powieść, która na swój nieszczęsny sposób przyniosła zgubę swojemu twórcy. Zdecydowanie polecam każdemu czytelnikowi, bez względu na literackie upodobania.

Jerzy Kosiński, Wystarczy być, wyd. Albatros, Warszawa 2010.

Rafał Niemczyk

Jerzy Kosiński, Malowany ptak. Recenzja.


Oswajanie Kosińskiego

Wielu jest pewnie podobnych nam czytelników, którzy po słynnego „Malowanego ptaka” sięgnęli już w czasach młodzieńczych – z ufnością do autorytetu pisarzy, a jeszcze niewielkim bagażem doświadczeń literackich. W takim przypadku powieść Jerzego Kosińskiego potrafiła nieźle namieszać w głowie, dogłębnie zszokować. I tak, w pamięci bardzo wyraźnie zapada tragiczna historia żydowskiego chłopca, który w czasach II wojny światowej tuła się od wsi do wsi na terenach kresów wschodnich. Zaszczuty ze względu na swoją odmienność. Opuszczony, naiwny, niewinny, nieustannie zmuszany do ucieczki zmienia miejsce swojego pobytu, ciągle napotykając na niewyobrażalne okrucieństwo i zacofanie tamtejszych wieśniaków. Sceny, którymi częstuje nas Kosiński, nie mieszczą się w żadnych ramach, nie mieszczą się nawet w głowach. Zwyrodnienia każdego rodzaju, przykłady kazirodztwa, kopulacja ze zwierzętami, tortury – cały ten ogrom bestialstwa sprawia, że lektura nadzwyczaj potrząsa czytelnikiem.

Za drugim spotkaniem z „Malowanym ptakiem” stoi już większa ostrożność. A to z powodu wiedzy zgromadzonej na temat samego autora, nie budzącego już zaufania, a podszywającego lekturę niepewnością. O kontrowersjach, które urosły wokół historii prześladowanego chłopca, napisano już książki: zarówno teoretycznoliterackie, jak i fabularne (głośne ostatnio „Good night, Dżerzi”). Natomiast sam Kosiński stał się chwytliwym materiałem do debat, dyskusji, do „za” i do „przeciw”. Wszystko za sprawą tego, że dano się nabrać. Uwierzono autorowi w przesłanki, iż „Malowany ptak” jest powieścią opartą na faktach, a co więcej – jest powieścią opartą na faktach z jego życia. Tymczasem książka ta niewiele miała wspólnego z dzieciństwem Kosińskiego. Po wcześniejszych nad nią zachwytach i wzruszeniach nad losem pisarza, musiało więc zahuczeć. I huczy do dziś. Dodajmy jeszcze, że zaczęto nawet powątpiewać w to, że Kosiński w ogóle „Malowanego ptaka” napisał. Zarzucano mu również przemycanie treści antypolskich – kontrowersjom nie było końca. A one skutecznie zmieniły perspektywę lektury.

Hieronim-Bosch-NozW takim więc przypadku drugie odczytanie Kosińskiego może być zupełnie inne od tego pierwszego, dziewiczego. Choć ogrom okrucieństwa na kartach książki wcale nie zmalał – to brak ślepej wiary, a także uważniejsze studiowanie treści, nieco znieczula. Mimowolny deficyt zaufana sprawia nawet, że już od pierwszych, szokujących scen, na które autor przecież nie pozwala nam czekać zbyt długo, towarzyszy czytającemu obawa i czujność. W czasie kiedy pisarz nawarstwia w nieskończoność książkowe okrucieństwa, nie można oprzeć się wrażeniu, iż na naszych oczach odbywa się szokujące show – grające na najwrażliwszych emocjach czytelnika. A taki zabieg idealnie wpasowuje się w zarysowany przez źródła portret pisarza.

Zatem największego wrażenia nie wywierają tym razem wstrząsające sceny z udziałem mieszkańców wsi. Zaczynamy za to doceniać wcześniej niezauważone lub zepchnięte na plan dalszy walory powieści. Baśniowość i mityczność, prosty ale bardzo celny język, surrealizm i symbolikę. Dojrzalszej lekturze nie umknie już skonstruowana przez autora parabola. Czytając staranniej – przestajemy jednostkowo odczuwać opisywane drastyczności, ale traktujemy je jako składniki iluzorycznego pandemonium. Choćby moment, w którym na wieś napadają Kałmucy, przywołuje na myśl przerażające obrazy Hieronima Boscha – symboliczna wymowa wielu scen zaczyna przekonywać. Natomiast końcówka historii podpowiada, by zostawić z boku wszelkie ostrożności i uprzedzenia. Odłożyć książkę i faktycznie zastanowić się nad złem tkwiącym w nas samych. Nad Sercem Mroku, parafrazując czarne wizje Josepha Conrada.

Hieronim-Bosch-Woz-z-sianem

Skandalizująca otoczka wokół „Malowanego ptaka”, którą zgotowała nieodległa przyszłość, jest żywcem wzięta z najmocniejszych amerykańskich true stories. Tragiczna historia Kosińskiego, zakończona samobójczą śmiercią pisarza, zaczęła się właśnie wtedy, gdy „Malowany ptak” zaczął tracić złote piórka. Obnażenie maskarady wydaliło bulwersującego autora z grona największych tuzów literackiego świata. Krytyka zapomniała o porównaniach do Becketta, Kafki czy Geneta. Czy można jednak tę książkę skazać na zapomnienie? Upchnąć w pudełku z makulaturą? Otóż nie można.

Ze względu na jej wymowę, na konstrukcję, historię, postać autora – a nawet ze względu na prozaiczną chęć przekonania się na własnej skórze i zaspokojenia ciekawości. Możemy przebierać w motywacjach różnego rodzaju. Choć o Kosińskim mawiano (czasem z czułością, czasem z nienawiścią), że jest łgarzem, uważamy, że i łgarza warto poczytać, kiedy ten pisze dobre książki. Bo czy skrajna nawet kontrowersyjność wyklucza wartościowość?

Jerzy Kosiński, Malowany ptak, tłum. Tomasz Mirkowicz, wyd. Albatros, Warszawa 2011.

Dorota Jędrzejewska
Rafał Niemczyk

Janusz Głowacki, Good night Dżerzi. Recenzja.


Kiedy moich uszu doszła wiadomość, że „Głowacki napisał książkę o Kosińskim”,  wiedziałem na pewno, że książkę tę będę chciał przeczytać. Kiedy zaczęły się pojawiać głosy pytające, czy pan Janusz Głowacki nie chce przypadkiem – kosztem Jerzego Kosińskiego – efektownie uwieńczyć swojej pisarskiej kariery, wiedziałem, że „Good night, Dżerzi” przeczytać muszę. Pisarza Głowackiego można lubić lub nie, za te czy inne wypowiedzi, sposób bycia, życia i patrzenia na świat. Faktem pozostaje jednak, że jego literacki dorobek jest spory i przyjęty z aprobatą zarówno przez czytelników w Polsce, w Stanach Zjednoczonych oraz w kilku innych krajach (co jeszcze nie jest takie niesłychane). Oraz, że powieści i dramaty Głowackiego z uznaniem przyjął także hermetyczny świat krytyków (co już do tuzinkowych zjawisk nie należy). Nie będę w tym miejscu oryginalny i podeprę się argumentem sukcesu „Antygony w Nowym Jorku” czy „Polowania na karaluchy”. Pomyślałem wtedy, że 72-letni pisarz o ugruntowanej pozycji, nie musi posuwać się do zabiegu ekshumacji kontrowersyjnego skądinąd Kosińskiego dwadzieścia lat po jego tragicznej śmierci, by w tym literackim świecie jeszcze namieszać. Okazało się, że miałem rację. Ponieważ „Good night, Dżerzi” nie jest „książką o Kosińskim”, choć sporymi momentami skandalizującą i z Kosińskim w głównej roli.

„Teatr absurdu kwitnie od dawna i w sztuce, i w życiu”

„Good night, Dżerzi” obnaża mroczne tajemnice amerykańskiego show-biznesu, którego częścią stał się Kosiński w latach 70. i 80. To bezwzględny świat karierowiczów, znajomości zawieranych na wystawnych bankietach, wyścigu szczurów prowadzącego do nieustannie oddalającej się mety po drodze gęsto zaścielonej trupami, świat wielkich pieniędzy, błyskotliwych sukcesów i grożących przetrąceniem kręgosłupa, także moralnego, upadków.
„Nierealnie długonogie kobiety, śliczni chłopcy, fryzury, futra na półnagie ciała, chrzęst i błysk biżuterii, krok sztucznie wystudiowany tak znakomicie, że już się zrobił naturalny” – opisuje Głowacki. To świat sztucznych uśmiechów, niemoralnych propozycji, nieprawdziwych przyjaźni i plastikowych dusz. To Nowy Jork, w którym na drugim biegunie królują bezdomni, kaleki, gangsterzy, rosyjskie knajpy, prostytucja i porno-kina.

A w sercu tego świata Józef Lewinkopf. Jerzy Kosiński. Joseph Novak.
Dżerzi.

Król Edyp

Żyd polskiego pochodzenia, który wyrwał się z objęć śmierci w czasie holocaustu, uciekł spod pręgierza peerelowskiej Polski. Człowiek diablo inteligentny, bezczelny, arogancki. O wybujałej, podkręcanej środkami psychoaktywnymi, sugestywnej, demonicznej wyobraźni. Artysta, który stworzył siebie bez niczyjej pomocy. Autor „Malowanego ptaka”. Erotoman („Seks sprawia, że czuję się człowiekiem”). Pisarz – celebryta. Postać tak wyrazista, że „Ameryka nikogo takiego przed nim nie widziała”.

Jerzy-Kosinski (MDCarchives)Jednocześnie człowiek prześladowany przez demony przeszłości, a w końcu zaszczuty przez swoją sławę, sposób życia. Ofiara kata mającego wiele imion. Głowacki porównuje Kosińskiego do Króla Edypa z dramatu Sofoklesa.
Edyp ze wszystkich greckich tragedii wydawał mi się sztuką tragicznie absurdalną, więc pasującą do naszych czasów tak, że bardziej nie można. No bo jak wiadomo Edyp już przed narodzeniem został skazany przez bogów na zabicie ojca, małżeństwo z matką i tragiczny koniec. Ale dla żartu bogowie dali mu pozory wolności. Pozwolili zrobić karierę, rozwiązać zagadkę Sfinksa, ocalić Teby, zostać ich królem. (…) I tu mi się troszkę wpasowała historia Dżerziego. No bo on się urodził, kiedy w Niemczech do władzy doszedł Hitler. Tym samym został wyrokiem najwyższym z całym narodem żydowskim skazany na śmierć. Ale ktoś tam na górze zdecydował, że będzie weselej, jeżeli chłopiec się na razie uratuje, zrobi zawrotną karierę, a potem do niego wrócimy. A rolę erynii, czyli bogiń zemsty, przydzielono dziennikarzom (…)”.

Kosiński nie wierzył w Przeznaczenie, wierzył w Przypadek. Jakkolwiek, kiedy pętla zaczęła się zaciskać, nie miało to żadnego znaczenia. Upadek z takiej wysokości musiał mieć potężne konsekwencje. Afera wokół „Malowanego ptaka”, spotęgowana już później wydarzeniami z okresu wizyty w Polsce pod koniec lat 80-tych, skandal wokół „Wystarczy być”, kiedy to dziennikarze poczuli krew, reputacja Dżerziego jako egocentrycznego megalomana. Głowacki nie staje jednak po stronie oskarżycieli Kosińskiego, nie namawia do linczu – wręcz przeciwnie. Kiedy pętla się zaciska, to dziennikarski establishment jest w swoich działaniach najbardziej żałosny.

Postać Dżerziego budzi skrajnie kontrastujące uczucia. Mamy bowiem po jednej stronie barykady geniusza, który potrafił stworzyć swoją kreację zupełnie sam, od zera, na obcej, bezlitosnej amerykańskiej ziemi. Będąc Polakiem, żydowskim emigrantem. A jednocześnie człowieka, który bez oporu nie zawahał się użyć wszystkich – najbardziej nawet drastycznych – środków, by swój cel osiągnąć.
„Ty jesteś Julianem Sorelem Stendhala, któremu nie obcięto głowy, tylko ożenił się z Matyldą, Wielkim Gatsbym Fitzgeralda, którego nie zastrzelono, tylko odzyskał swoją Daisy, Lucjanem Chardon Balzaca, który nie powiesił się w celi, tylko odzyskał arystokratyczne nazwisko matki i został członkiem Akademii Francuskiej, Pieczorinem z Bohatera naszych czasów i Valmontem z Niebezpiecznych związków, którzy nie zginęli, ale ciągle żyją i bawią się kobietami.”
Był Kosiński tymi wszystkimi naraz, musiał w końcu podzielić ich los. Skazał się na publiczną dekapitację, rozstrzelanie i powieszenie. Na pętli, którą ukręciło mu pospołu Przeznaczenie z Przypadkiem. Pętli, którą zacisnął on sam. I odkopnął krzesło.

Janusz-Glowacki (fot. Mariusz Kubik)Literacko „Good night, Dżerzi” stoi na najwyższym poziomie. Głowacki sprawnie bawi się konwencjami, przeplata style, zachowując zgrabne ujęcie i ciągłość fabularną. Mamy w książce spore fragmenty prozatorskie, przeplatane z retrospekcjami w formie dramatycznych wstawek (m.in. dzieciństwo Kosińskiego, rozmowy z ojcem, ciężki los ukrywających się przed holocaustem Żydów), listy, z których poznajemy punkty widzenia innych postaci tudzież abstrakcje w postaci sugestywnych snów (głównie Maszy – rosyjskiej malarki emigrantki, którą w swój rozpadający się świat Dżerzi podobno wciągnął).

Krzysztof Varga na łamach Gazety Wyborczej odniósł się do zarzutów stawianych Głowackiemu, jakoby ten ubarwił fikcyjnymi wątkami swoją powieść, sprawiając, że celowo stała się bardziej skandalizująca. „A gdyby się okazało, że żaden Głowacki w żadnej Ameryce nigdy nie był?” – pyta retorycznie Varga w swoim felietonie. Czy to by coś zmieniło? Literatura popularna, drodzy państwo, taką ma właśnie osobliwą właściwość. Że nie będąc literaturą faktu, może uciekać się do fikcji. Pisanie, że to czy tamto jest wyolbrzymione, może nawet momentami zmyślone, nic tutaj nie zmieni. „Dżerzi często mówił, że samobójstwo to najlepszy sposób na przedłużenie sobie życia” – pisze Janusz Głowacki. „Good night, Dżerzi” przedłuży życie Kosińskiego na kolejne lata. Czy Dżerzi miałby to Dżanusowi za złe? Nie sądzę.

Chciałbym, Panie Januszu, urwać się ze smyczy i napisać, że to zła książka, i że wbrew krytyce, i że jestem młody, więc mi wolno. Jednak nie mogę. Bo to cholernie dobra książka jest.

Janusz Głowacki, Good night Dżerzi, wyd. Świat Książki, Warszawa 2010.

Rafał Niemczyk