Stephen King, Czarna bezgwiezdna noc. Recenzja.

Czarna-bezgwiezdna-noc-okladkaPotwór zębaty, czyli „Morderstwo to także praca”

Stephen King po raz kolejny uznał, poniekąd bardzo słusznie, że aby straszyć ludzi, nie trzeba wymyślać krwiożerczych wampirów, diabelskich samochodów, wściekłych psów, ani tworzyć postapokaliptycznych wizji. Do tego celu zdecydowanie nadaje się nasz świat w nieodmienionej literacko formie, a cokolwiek prozaicznie by to zabrzmiało – największym potworem tego świata jest niestety człowiek. „Świat to potwór zębaty, gotów gryźć, gdy tylko zechce” – pisał King w powieści „Pokochała Toma Gordona”. Najnowszy zbiór czterech nowel pt. „Czarna bezgwiezdna noc” argumentuje bezpardonowo powyższy punkt widzenia pisarza. Przerażający jest natomiast fakt, że wszystko wskazuje na to, iż Stephen King może mieć rację.

„1922” to obraz amerykańskiej prowincji z czasów prohibicji. Utrzymywane ciężką harówką farmy potrafiła wtedy zniszczyć susza bądź śnieg, a z otoczenia wiejskich chat piszczała bieda i monotonia. 100 hektarów ziemi w spadku (podczas gdy samemu ma się raptem 80) to w takich okolicznościach dar niebios. Tym bardziej kiedy swoje gospodarstwo kocha się ponad życie – zwłaszcza jeśli chodzi o życie swojej żony, a nie własne. Wilfried Eland James postanowił więc żonę zamordować, jej ciało wrzucić do studni, gdzie stało się pokarmem dla szczurów, a w szczegóły swojego krwawego planu wtajemniczyć nastoletniego syna.

Dolores-Claiborne-movieTło opowieści przypomina scenerię znaną ze świetnej „Dolores Claiborne”, ale bohaterowie mają już inne rysy psychologiczne. Farmer Wilfried James okazuje się bowiem wielce niestandardowym wieśniakiem. Przeciętny wieśniak nie czyta przecież Szekspira, nie cytuje Pliniusza Starszego, ani nie nadaje krowom imion greckich bogiń. W premierowej noweli przeplatają się ze sobą elementy skrajnie dramatyczne z cynizmem i humorem rodem z Monty Pythona. „Jeśli się ma płaskostopie, nie można zabijać szkopów. Mężczyźni z płaskostopiem mogą jedynie zabijać żony” – pomyśli podczas rozmowy z szeryfem Wilfried James.

Spotkamy tutaj wiele prozatorskich tricków charakterystycznych dla Kinga, choć przez lata zużytych już do nieprzytomności: mordercę będą prześladować ogromne szczury, zacznie popadać w obłęd, a każdą wizytę niepożądanego gościa poprzedzi pojawienie się „tumanów kurzu”. Jako że zło rodzi nieuchronnie zło – dręczącego wyrzutami sumienia i nieszczęśliwie zakochanego syna Jamesa dopadnie ponury los, którego Wam w tym momencie nie zdradzę. Dodam tylko dla ciekawych, że podobny motyw (ale w zdecydowanie bardziej subtelnym i poruszającym stylu) wykorzystał angielski pisarz Alan Sillitoe w genialnej noweli „Córka szmaciarza”.
Dzięki sprytnym zabiegom Kinga wielu z nas ulegnie złudzeniu, które pisarz wywołał celowo i będzie dla zbrodniarza szukał usprawiedliwienia. Kto wie, może nawet będzie Wam go żal. Pamiętajcie wtedy o jego wyrachowanych słowach: „Morderstwo to także praca”, po których zabrał się do sprzątania zachlapanej krwią żony sypialni.

Leatherface-Andrew-BryniarskiNowele „Wielki kierowca” i „Dobrane małżeństwo” są połączone motywem brutalnych gwałtów i morderstw dokonywanych na kobietach. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z pisarką „kobiecych” kryminałów, która przeżywszy cudem gwałt, planuje odwet na swoim dwumetrowym oprawcy. Kierowca-bestia kojarzy się z postacią Leatherface’a z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”. Miejsce, w którym mieszka, zresztą też. Zabita deskami dziura, gdzie każdy zna każdego, a miejscowi patrzą na obcych bykiem, obskurna knajpa i brudny warsztat samochodowy, z podłogą upaćkaną smarem i hakami wiszącymi z sufitu. Znamy te scenerie, prawda? Głównie ze slasherów i horrorów klasy B, a King jest przecież mistrzem takich opowieści. Psychologii tutaj mało, mamy raczej do czynienia z zestawem: akcja – reakcja. Otrząsnąwszy się po doznanym upokorzeniu, bohaterka opowiadania odpala wyszukiwarkę Google (dzięki której bez wychodzenia z domu prowadzi śledztwo), pakuje do torebki rewolwer Smith & Wesson i wyrusza rozprawić się z bestialskim gwałcicielem. I bardzo dobrze – jeśli się jej uda, na świecie ubędzie jednego bydlaka.

Trochę większy problem ma niejaka Darcy Anderson z „Dobranego małżeństwa”, przypadkowo odkrywając skrytkę męża, która umiejscowiona jest (a jakże!) w garażu. W tym wypadku również wystarczy godzinna sesja z Google, żeby upewnić się, że odnalezione w skrytce kobiece dokumenty należą do jedenastej ofiary niejakiego Beki. Torturuje on kobiety w wymyślny sposób i gwałci, a ich dowody tożsamości wysyła na policję, by bawić się ze stróżami prawa w kotka i myszkę. Czy możliwe jest ukrywanie swojej krwawej, mrocznej strony przez prawie 30 lat małżeństwa? Da się normalnie żyć z psychopatą, który prosi o wybaczenie i obiecuje poprawę? A może oddać zbrodniarza w ręce policji i zrujnować przyszłość dzieciom, które dopiero co wkroczyły w dorosłe życie? Z noweli płynie wyraźna sugestia, że człowiek może spędzić z kimś całe życie, zupełnie go nie znając.

Diabel-Boruta-Tygodnik-Ilustrowany-rycina-1866Na mnie największe wrażenie zrobiło jednak najkrótsze opowiadanie – „Dobry interes”. Choć stałym czytelnikom Kinga może się wydać wtórne, nieco przypominając motyw ze „Sklepiku z marzeniami”. Cały straszliwy urok tkwi w jego prostocie. Oto grubawy jegomość (niejaki George Bełdia – nietrudna anagramowa zagadka) oferuje choremu na raka Dave’owi Streeterowi „przedłużenie życia”. Wiąże się to ze stosunkowo niewielką opłatą (15% dochodów) i wskazanie człowieka, na którego ma spaść nieszczęsne brzemię – takie „prawo karmy” w krzywym zwierciadle. Streeter po krótkim wahaniu, kiedy rozważa nawet wycofanie się z układu (a może tylko udaje?), wskazuje na swojego starego przyjaciela. Ten ma piękną żonę, kochające i uzdolnione dzieci, wspaniały dom, świetnie prosperującą firmę, doskonałą sylwetkę i zdrowie. W chwili gdy Streeter podejmuje się paktu z diabłem, zaczyna mu się walić całe życie. Lekarze odkrywają u żony raka, dzieci chorują i giną w wypadkach, podstępny księgowy doprowadza go do ruiny. Staje się Hiobem w XXI-wiecznej wersji. Streeterowi, po odegnaniu śmiertelnej choroby, wiedzie się zaś doskonale. Napawa się widokiem upadku przyjaciela, grając przy tym wybornie rolę tego, który do samego końca nie opuścił biedaka w potrzebie.

Przesłanie jest proste i przerażające na równi z całym złem, które od dziesięcioleci pod różnymi postaciami ukazuje Stephen King. Głosi ono, że życie bardzo często jest cholernie niesprawiedliwe. Czasami wszystko potrafi popsuć się w jednej chwili. Zdarza się, że szary człowiek w zamian za ciężką pracę „otrzymuje” ciężką chorobę, a byle cwaniak i kombinator wozi się drogimi limuzynami, latem opalając na egzotycznej plaży swój tłusty złodziejski tyłek. Nie ma żadnego przepisu na szczęście, a diabeł potrafi nagradzać hojniej niż bóg. Jeśli się oczywiście w niego wierzy.

Stephen King, Czarna bezgwiezdna noc, przełożył Krzysztof Obłucki, Wydawnictwo Albatros A.Kuryłowicz, Warszawa 2011.

Rafał Niemczyk

Informacje Dorota Jędrzejewska-Szpak
Lubię czasami coś: poczytać, obejrzeć, napisać.

Dodaj komentarz