Petr Šabach, Gówno się pali. Recenzja

Pro jedno kvítí slunce nesvítí?

Przeczytałem ostatnio, że podczas restaurowania jednej z ksiąg należącej do zbiorów Biblioteki Narodowej w Ołomuńcu, konserwatorzy odnaleźli pochodzące z XVI wieku karty do mariasza (gra popularna w pewnym okresie także w Polsce). Nie byłoby w tym odkryciu nic godnego przyzwoitej puenty, gdyby nie fakt, iż ówczesny introligator użył kart w celu „utwardzenia” okładki z powodu braku kartonu, którym mógłby się standardowo posłużyć. Petr Šabach w książce „Gówno się pali” pokazuje, jak wyciągać z codzienności zdarzenia powszechnie znane i poukładać je w sekwencję kart, w której dupek niejednokrotnie bije asa, a dama z królem nie zawsze chętni są utworzyć parę gotową do „meldunku”.

Na rozgrzewkę dostajemy krótkie opowiadanko „Zakład”, z akcją umiejscowioną w osiedlowej czeskiej spelunce, niczym nie różniącej się wystrojem i przytłaczającą alkoholową aurą od naszych narodowych osiedlowych knajp (sam mam takie trzy w promieniu kilometra od domu). Przyglądamy się tutaj zmaganiom dwóch „starych koni” w konkurencji dość popularnej wśród krnąbrnych chłopców: rywalizację we „wstrzymywaniu oddechu na czas”. Graliście? Ja grałem, Šabach też pewnie grał.

W tym miejscu pisarz punktuje po raz pierwszy, ponieważ o ile w kategoriach mentalnych czeski naród różni się od naszego jak butonierka od betoniarki, o tyle realia, o których prażanin pisze ze swobodą i humorem, są przystające do naszych jak kąty podzielone dwusieczną przez wzorowego ucznia w zeszycie do matematyki (nie mógłby to być jednak mój zeszyt, Šabach zapewnia w wywiadzie, że również nie jego, ponieważ daleko mu było do dobrego ucznia).

Pierwsza dziewczyna jest dla wszystkich Słowian odwiecznym problemem, podobnie jak zatargi z młodszym/starszym bratem/siostrą, bunt przeciwko dziejowej niesprawiedliwości świata, nieuchronna konfrontacja z konserwatywnym światopoglądem ojca czy nadopiekuńczą ręką zamartwiającej się na zapas matki. To wszystko mamy w groteskowym „Bellevue”, a przecież łatwo sobie wyobrazić, że jeśli nie dotrzemy do przejazdu przed pociągiem, dziadek umrze na zawał serca, prawda? Drobne zaburzenia obsesyjno-kompulsywne są charakterystyczne dla psychiki dorastającego chłopca. Ja przed pójściem do domu musiałem trzykrotnie z rzędu trafić piłką do kosza, Petr Šabach zapewne strącał futbolówką puszki, a zimą może krążkiem na lodowisku – nic nie wiadomo, bo u nich to przecież hokej jest sportem narodowym.

Podobnie zresztą jak realia CSRS w olbrzymim stopniu przystawały do realiów PRL, o czym Šabach przekonuje w serii anegdot, szczodrze obdzielając nimi kolejne etapy życia młodego mężczyzny w „Gówno się pali”. Jak harcerska odezwa na hasło: „Do budowania i obrony ojczyzny bądź gotów!” – „Zawsze gotów!”, tak pisarz tę sukcesywną budowę wspólnego dobra-ojczyzny braci Czechów przedstawia za pomocą nalewania herbaty przez lejek do butelki po rumie, archaicznej instytucji pędzla do golenia czy opowieści milicjanta zaproszonego na lekcję wychowawczą („posłaliśmy dwie serie w mężczyznę ze skórzaną torbą”).

Petr_SabachMoja ulubiona scena dotyczy jednak eksperymentu z „nietłukącymi się szklankami”. Oto ojciec prezentuje synom owe szklanki, symbolizujące socjalistyczne sukcesy w dziedzinie hutnictwa szkła czy też ceramiki. Upuszczona na gruby dywan szklanka zostaje podniesiona w jednym kawałku, a ojcowski triumf jest tuż-tuż, na wyciągnięcie ręki. Gdyby tylko nie wtrącił się starszy syn-kapitalista, i nie trzepnął szklanką o kuchenne kafelki. Šabach przypomina o takich wydarzeniach, siejąc nie ironię, a ciepły, nostalgiczny wręcz humor. I to sporymi fragmentami wyróżnia jego gagi od naszych rodzimych komedii z tamtego okresu – więcej tu pogodnego absurdu niż cynicznych przetasowań. Tak czy owak – jest bardzo swojsko. Dlatego nie mam wątpliwości, że polscy czytelnicy polubią Šabacha, traktując go jak zioma z podwórka, pojawiającego się nagle po długich latach nieobecności na piwie z garścią wspomnień, które wszyscy kumple chowają w podświadomości, ale on jeden potrafi je tak radośnie wyzwolić, niczym rasowy sangwinik z obszaru badań Hipokratesa czy Iwana Pawłowa.

Kręgosłupem tych wszystkich historii jest tyleż chory reżim, co wspomniana pierwsza miłość protagonisty-narratora: szczeniackie podchody, zauroczenie przeradzające się w głębsze uczucie, związek, małżeństwo i wspólne życie, z nieodłącznym kryzysem wieku średniego. Prosty, ale odznaczający się subtelną empatią język, odpowiada psychicznym katorgom bohatera, który cierpi pierwotnie na miłość niespełnioną, a ostatecznie zostaje „przyszczypiony” przez zawiasy dorosłego związku małżeńskiego, odpowiedzialności w postaci dziecka, z harmonogramem zajęć zaburzonym przez babskie wieczory, zakupy czy humory małżonki. Kilka zarzutów zostaje oddalonych we wtrętach, w których kobieta czyni narratorowi uwagi i wymówki, sugerując wysoką częstotliwość, z jaką mija on się z prawdą. Bo wszystko zależy od punktu widzenia, a odwieczna „wojna płci” kończy się u Šabacha uczuciem i porozumieniem.

Petr Šabach twierdzi, że najlepszą porą dnia jest dziesiąta rano; dla mnie z racji względnie młodego wieku jest to wciąż piątek późniejszym popołudniem. Pomimo kilku subtelnych różnic nie mam jednak wątpliwości, że z czeskim pisarzem znajdą wspólny język nawet ci, którzy z literaturą mają do czynienia od czasu do czasu. Bo to swój człowiek jest, choć Czech, a na dodatek dużo widzi i potrafi to przekazać tak, by po katalogu tych wspomnień poruszać się jak po wciśniętym w odmieniony kapitalistyczny świat parku, gdzie na wmurowanych na stałe ławkach, w cieniu rozrośniętych drzew-strażników, staruszkowie wciąż grają w warcaby kasztanami.

Petr Šabach, Gówno się pali, tłum. Julia Różewicz, Wydawnictwo Afera, Wrocław 2011.

Rafał Niemczyk

Informacje Dorota Jędrzejewska-Szpak
Lubię czasami coś: poczytać, obejrzeć, napisać.

One Response to Petr Šabach, Gówno się pali. Recenzja

  1. Pingback: Petr Šabach, Masłem do dołu. Recenzja. | EXPERYMENT

Dodaj komentarz